"Niejeden świt powróci zwątpień mgłą..."
Rajmund poszedł do pracy, zimiok na szczęście też - pracują razem. Swoją drogą to okrutne - nie dość że razem pracują to jeszcze razem mieszkają - brrr... Wymyśliłam sobie że jutro na śniadanko zapodam mojemu mężczyźnie sałatkę jarzynową, niech ma coś z "babskiej ręki". Jarzynki się gotują grzecznie na parze, w sam raz na wieczór zajęcie żeby nie ześwirować w tym dołku.
Składam rupiecie do spakowania - będzie jazda. W tę stronę spakowałam się w plecak i małą torbę jako podręczny a wracać będę z doopną walizą i to mam problem się zmieścić. Nieee... Proszę się nie nabijać, wcale nie obrosłam w szpeje przez ten miesiąc. Z rzeczy moich jest tylko kurtka na motocykl, buty, (Rajmund kupił mi trepy na wibramie żebym się na tym śniegu nie zabiła) zestaw obieraków (prezencik od ukochanego - jaki romantyczny, prawda?

) i... pierścionek. Z obieraków proszę się nie nabijać, zajerzyste są, sama darłam pysk że chcę - uniwersalne zabawki - mogę obierać jarzynki, kroić na cieniutkie plasterki (również żółty ser), kroić w słomkę, szatkować kapustę (w życiu mi się tak ślicznie nie ciachała!) i diabli wiedzą co jeszcze bo nie próbowałam. Normalnie
miszczostwo świata. Tylko plecak muszę spakować z powrotem bo bywa potrzebny i te pierońskie sakwy na motocykle nie chcą się upchać. Całokształt ciuchów z którym przyjechałam wchodzi do podręcznego.
