Lunus niedobrze czul sie od jakiegos juz czasu, martwilo nas jego wycofanie, oslabienie i nieciekawe wyniki.
Ale prawdziwa akcja "hardcatowa"

zaczela sie w sobote, z punktem kulminacyjnym wczorajszej nocy.
Lunus dostal biegunki, takiej jak on miewa, z jelita grubego- bardzo wykanczajacej i meczacej ale zwykle nie dajacej odwodnienia w krotkim czasie. Tym razem musialo sie nalozyc kilka spraw, i ogolnie zla forma, i gorszy apetyt, w kazdym razie w sobote zalozylismy venflon, kroplowki spod skory nie wchlanialy sie.
Luncio jak to Luncio, u weta wpadl w furie, szarpal sie, co zaskutkowalo jeszcze wiekszym zmeczeniem i oslabieniem, kroplowka musiala tez leciec jak krew z nosa coby do obrzeku pluc nie doprowadzic.
Wszyscy juz wymiekalismy w okolicach 2 godziny kroplowki,Lunus wykonczony-zasypial.
W domu wycofal sie jeszcze bardziej, cale dnie spedzal schowany w jakiejs dziurze, nie spal z nami, nie wylazil, nawet z kuweta mial problem.
I znowu musialo sie pare rzeczy nalozyc, i choroba, i zly stan ogolny, i stres,no i Lunka "popisowka"-depresja venflonowa.
Wczoraj mialysmy juz nadzieje ze bedzie lepiej, venflon wyciagniety, lapcie w krwiaczkach- generalnie nie ma mowy o dalszym podawaniu czegokolwiek iv.
A Lunek? A jakze. Wieczorem przyszedl o dziwo na kolanka, wczepial sie pazurkami i...zaczal mi wiotczec, goraczka, jazda "na sygnale" do lecznicy i podejrzenie sepsy. W koncu to Lunek,choc lekarz jeszcze tego nie wiedzial.
W lecznicy "szmatka" okazala sie miec nadkocio wzmozone odruchy zebowo-pazurowe, postepowanie zaproponowane przez pania wet, skadinad bardzo madre ( cefalosporyna III generacji plus Metronidazol do zyly) okazalo sie utopia totalna.
Venflon zalozony na noge skonczyl w kociej paszczy, a sam zainteresowany- w namiociku tlenowym z "dusznoscia wscieklego kota"
Nocna akcja zakonczyla sie powrotem do domu nad ranem, z zaleceniem cefalosporyny II generacji ktora mozna dac podskornie i zywienia nadziei ze kocio zaskoczy.
Mysle ze zaskoczyl, cokolwiek to bylo. Temperatura po prawie dobie od Tolfy w normie, chlopina w miare stabilny choc to raczej "stabilnie zle" albo przynajmniej "stabilnie nie bardzo". Dominuje duze oslabienie, wycofanie i brak kontaktu, o samodzielnym jedzeniu raczej nie ma co dyskutowac. Podkarmiamy, dostal rano Gastrolit, teraz Rehydration Support ( jak sadze nasza rownowage elektrolitowa, w tym mozolnie ustawiany potas-szlag trafil podczas naszych akcji)
Uskuteczniamy tez metody alternatywne, czy moze ladniej- uzupelniajace. Jakies ptaszki z plytki relaksacyjnej swiergola, zapaszek feromonowy sie roznosi, lampa fototerapie nam proponuje.
I tak to jest. Zmeczeni, zbuntowani ze "znowu cos", ze tak to juz jest w tej wrednej chorobie (zeby jednej chociaz

) piszemy sobie w naszym watku nie proszac o kciuki ani oceny, ani wpisy, a tylko i az- zyczliwa mysl przez chwile.