» Czw maja 01, 2008 17:03
20
Dzwon na wieżyczce małego, drewnianego kościółka odezwał się po raz kolejny na Piotra i Pawła, gdy staruszek ksiądz, z łezką w oku, ludzkim obyczajem ochrzcił Alicję i Kleofasa.
Chrzestną matką dzieci została Ewelina, zaś ksiądz ze zdziwieniem wypytywał o ojca.
- Nieobecny jest - odparła malarka - Przybyć nie mógł , ale mogę za niego ręczyc, że dobry jest, uczciwy i w razie potrzeby udzieli pomocy i wszelkiego wsparcia.
Staruszek ksiądz zdziwił się nieco, ale czego innego spodziewać się mozna było po kobiecie, która chodzi boso po łące, maluje motyle i biedronki i inne, tak dziwne rzeczy, że wspominac o nich było straszno - a to las ze splątanymi gałęziami, a to wilka przebiegającego leśny trakt, a to dziwne, fantastyczne postaci, z których jedne miały rogi, jak nie przymierzając, diabły z piekła rodem, a drugie, jak ogromne żaby taplały się w błocie...Co prawda żadnego z tych malowideł ksiądz na własne oczy nie widział, słyszał tylko, co mówili ludzie i aby oddac mu sprawiedliwość ich gadaniu do końca wiary nie dawał.
Tak więc po namysle na nieobecnego ojca chrzestnego przystał i wszystko odbyło się jak należy.
Zaproszeni na ceremonię próżno usiłowali odgadnąć, kimże by mógł być, ale malarka milczała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
A zdziwiliby się co niemiara gdyby się jakimś cudem dowiedzieli, że ojciec chrzestny pomieszkuje za piecem w domu w głębi parku, jada miód i pije mleko, a w święta leśne wino popija...
Wam zaś zdradzę, chcoc pewnie juz zdążyliście się tego domyslić, że byłem to ja we własnej osobie...z czego dumny byłem wielce, i tak bardzo przejęty, że gdyby poproszono mnie o wygłoszenie jakiej mowy, nie wydusiłbym z siebie ani słowa.
- Nosi moje imię - powiedziałem , kiedy nocą , na skraju łąki spotkałem Leśnego.
- Imię rzecz najważniejsza - rzekł z powagą Leśny. - To ono często wyznacza koleje życia. Kleofas...- powtórzył i zamyslił się. - No cóż, wedlug prawa ludzkiego zostałeś jego chrzestnym...Teraz musisz go strzec jak gdyby był twoim wlsanym synem, nauczyc go wszystkiego tak, jak Bazyli uczył ciebie, z tą tylko różnicą, że Kleofas przynalezy i przynależeć będzie do świata śmiertelnych, do świata ludzi...A ten świat, jak juz zdążyłeś się zapewne dowiedziec rządzi się wlsanymi, często dla nas niezrozumiałymi prawami...
Leśny sięgnął do kieszni zielonego kaftana i wyjął z niej małe zawiniątko.
- Ofiaruj mu to, jeśli chcesz.
Rozwinąłem kawalek płótna i tysiąc iskier zabłyszczało w świetle księżyca az zamrugalem oczyma.
- Co to jest ? - zapytałem.
- Górski kryształ - powiedzial Leśny. - Dla ludzi, ogólnie, nie ma żadnej wartości, chyba, że oprawią go w srebro lub zloto, albo nadadzą mu diamentowy szlif.
Ale ona jest inna i będzie wiedziała, co z tym zrobić.
Zawinąłem kawalki kryształu z powrotem, najstaranniej jak mogłem, aby żaden z nich nie wypadł i nie zaginął w trawie i podziękowałem Leśnemu.
- Idź, idź, Kleofasie - powiedział, a jego zielone oczy zaswiecily w ciemności. - Ofiaruj to ludzkiemu dziecku.
Zawiniątko, mimo pokaźnych rozmiarów było niespodziewanie lekkie, więc bez większego trudu donioslem do do miasta i z łatwością wspiąłem się po gałązkach winobluszczu.
przez uchylone okno zobaczyłem, że Melchior drzemie w fotelu z otwartą książka w dłoni, a malarka trąca nogą biegun kołyski nucąc kołysankę, jakiej niegdyś ją nauczyłem, a którą często śpiewała mi moja matka :
- Szumi, szumi las zielony, na polanie pień zwalony,
w jamach śpią juz lisy młode, wiatr kołysze senną wodę,
nad drzewami sowa leci, mysz ukrywa swoje dzieci,
wilk przebiega ciemne knieje, śpij kochanie, bo już dnieje...
Przysiadłem na brzegu kołyski . Malarka uśmiechnęła się promiennie i aż krzyknęła ze zdumienia zobaczywszy, co kryło zawiniątko.
- Najprawdziwsze górskie kryształki...- szepnęła zanurzając w nie palce. - Ach, Kleofasie, spójrz, jaki mają przedziwny kształt !
Dopiero teraz dostrzegłem, że mają kształt serca, tak, jakby ktoś umyślnie im go nadał.
- To od Leśnego i ode mnie - powiedziałem zgodnie z prawdą - dla małego Kleofasa .
Dziecko poruszyło się w kołysce i poruszyło puszystymi rzęsami. W podmuchu wiatru, który wtargnął do pokoju przez uchylone okno świeca zamigotała i zgasła.
- Czas na mnie - powiedziałem i zwinnie jak kot zsunąłem się na dół po łodydze winobluszczu.
niebo na wschodzie pojasniało, a księżyc zrobił się biały i przezroczysty.
Przebiegłem przez pusty rynek, minąłem fontannę i poprzez gąszcz paproci, na skróty dobiegłem do domu. Dziadek smacznie chrapał w nasuniętej na oczy czapce, a ja długo jeszcze nie mogłem zasnąć, myśląc o balkonie oplecionym winobluszczem i śpiącym dziecku, które miałem w przyszłości nauczyć jak zyć w zgodzie ze światem ludzi i światem basni...
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!