Jesień... teraz domowy...czyli Kroniki Złociejowskie

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Śro kwi 30, 2008 16:56

ale fajnie :dance: :dance2:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro kwi 30, 2008 18:21

Ślub Eweliny i Jana odbył się wieczorem, w starym drewnianym kościółku na wzgórzu za miastem.
Kiedy matka oanny młodej przemoczyła łzami dwie obrzeżone koronką chusteczki, a młodzi wymienili obrączki z wieżyczki kościoła odezwał się dzwon. Jego dźwięk powtórzyłe drzewa porastające wzgórze, lipy w parku, stare dęby i ściany domów, a zachodzące słońce wyzłociło brzegi różowo - szarych chmur.
Razem z dziadkiem siedzielismy na gałęzi starego jesionu skąd widać było wejście do kościoła i nieduzy dziedziniec przed nim. Gdy młodzi pojawili się w drzwiach i kiedy panna młoda rzuciła swój bukiet w stronę zbitych w gromadkę dziewcząt dziadek siegnął po przewieszony przez gałąź worek.
Ostroznie rozwiązał go a ze środka wyfrunął rój świetlików. Bladozielone światełka na chwilę zawisły w powietrzu tuż nad głową panny młodej i rozpierzchły się we wszystkie strony.
- Czary...- szepnął Jan, a wieczorny wiatr uniósł welon Eweliny jak obłok.
Zdumieni goście jęli rozglądać się na wszystkie strony, ale światelka znikły w zaroślach.
- A teraz proszę do nas - zawołała Ewelina i zaproszeni powsiadali do bryczek, a Kacper i Baltazar którzy na uroczystość przybyli na rowerach pomknęli przodem pogwizdując weselnego marsza.
Dom w głębi parku lśnił kolorowymi kulami lampionów, które pozawieszala na gałęziach drzew drobniutka panienka o twarzy szmacianej lalki - miała duże, niebieskie, lekko wypukłe oczy i szerokie, czerwone usta. Towarzyszyła jej koleżanka z przerzuconym przez ramię jasnym, grubym warkoczem .
- Jadą ! - zawołał ze szczytu drzewa Wincenty i skoczył zwinnie w trawę.
Lis, na którego grzbiecie dotarliśmy przed dom zmarszczył nos i zrobił kwaśną minę.
- Myśliwy od siedmiu boleści - mruknął pod nosem.- Plącze się z tą swoją strzelbą...
Zrobilo mi się wstyd, że nie zwróciłem uwagi na Wincentego, kiedy w towarzystwie trzech psów o brodatych pyskach i ze strzelbą na ramieniu plątal się po okolicznych zagajnikach płosząc sroki i wrony
- Załatwię to - powiedziałem, podziękowałem za pomoc i pociągnąwszy za sobą dziadka ukryłem się pod schodami. Ledwie znaleźliśmy odpowiednie miesjce skąd widac było wszystko przed domem pojawili się pierwsi goście. Wincenty zakręcił korbą gramofonu i w wieczorną ciszę wdarła się rzewna melodia walca.
Jan przeniósł Ewelinę przez próg i powrócił po jej matkę. w świtle kolorowych lampionów trrochę mniej niz zazwyczaj przypominała sztokfisza, a na jej twarzy nawet gościł słaby uśmiech.
- Nie moge obiecać, że nie będzie jej niczego brakowało - powiedzial - ale mogę przysiąc, że będzie szczęśliwa...
Weranda wypełniła sie wesolymi glosami ludzi, zapachniało smakowita pieczenią, a czyjaś ręka wsunęła pod schody miseczkę pełną bakalii.
- Znają dobre obyczaje - mruknął dziadek, a ja napuszyłem się jak paw.
Goście bawili się az do świtu, a kiedy odezwaly sie pierwsze ptaki przed domem zaturkotały koła bryczek. Ewelina oparla się o bramkę i pomachała matce ręką, a potem zawróciła do domu. Kiedy zamknęły się drzwi obszedlem cały dom, przystając przy każdym węgle.
- Od głodu, od wojny, na czas zly i czas spokojny - zaklinałem - od kłótni, od choroby i od wszelkiej innej żłoby strzeż tego domu ludzie baśniowy, strzeż tego domu stropie sosnowy, wszelkie zlo oddalaj, smutkom nie zezwalaj...
Na palcach wszedlem do kuchni i wrzuciłem w palenisko garstkę popiołu z dworskiego pieca, po czym wsunąłem się za piec, gdzie drzemał zmorzony lesnym winem dziadek i położyłem się na swym posłaniu.
Byłem w domu, w domu, który od tego dnia stał się moim wlasnym, którego miałem strzec i nad którym miałem czuwać przez całe moje życie...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Śro kwi 30, 2008 19:00

Jak to miło,że Kleofas trafił do swojego domu. Oby i innym sie to szybko udawało :ok:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Śro kwi 30, 2008 19:45

:balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony: :balony:

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Czw maja 01, 2008 17:03

20

Dzwon na wieżyczce małego, drewnianego kościółka odezwał się po raz kolejny na Piotra i Pawła, gdy staruszek ksiądz, z łezką w oku, ludzkim obyczajem ochrzcił Alicję i Kleofasa.
Chrzestną matką dzieci została Ewelina, zaś ksiądz ze zdziwieniem wypytywał o ojca.
- Nieobecny jest - odparła malarka - Przybyć nie mógł , ale mogę za niego ręczyc, że dobry jest, uczciwy i w razie potrzeby udzieli pomocy i wszelkiego wsparcia.
Staruszek ksiądz zdziwił się nieco, ale czego innego spodziewać się mozna było po kobiecie, która chodzi boso po łące, maluje motyle i biedronki i inne, tak dziwne rzeczy, że wspominac o nich było straszno - a to las ze splątanymi gałęziami, a to wilka przebiegającego leśny trakt, a to dziwne, fantastyczne postaci, z których jedne miały rogi, jak nie przymierzając, diabły z piekła rodem, a drugie, jak ogromne żaby taplały się w błocie...Co prawda żadnego z tych malowideł ksiądz na własne oczy nie widział, słyszał tylko, co mówili ludzie i aby oddac mu sprawiedliwość ich gadaniu do końca wiary nie dawał.
Tak więc po namysle na nieobecnego ojca chrzestnego przystał i wszystko odbyło się jak należy.
Zaproszeni na ceremonię próżno usiłowali odgadnąć, kimże by mógł być, ale malarka milczała z tajemniczym uśmiechem na twarzy.
A zdziwiliby się co niemiara gdyby się jakimś cudem dowiedzieli, że ojciec chrzestny pomieszkuje za piecem w domu w głębi parku, jada miód i pije mleko, a w święta leśne wino popija...
Wam zaś zdradzę, chcoc pewnie juz zdążyliście się tego domyslić, że byłem to ja we własnej osobie...z czego dumny byłem wielce, i tak bardzo przejęty, że gdyby poproszono mnie o wygłoszenie jakiej mowy, nie wydusiłbym z siebie ani słowa.
- Nosi moje imię - powiedziałem , kiedy nocą , na skraju łąki spotkałem Leśnego.
- Imię rzecz najważniejsza - rzekł z powagą Leśny. - To ono często wyznacza koleje życia. Kleofas...- powtórzył i zamyslił się. - No cóż, wedlug prawa ludzkiego zostałeś jego chrzestnym...Teraz musisz go strzec jak gdyby był twoim wlsanym synem, nauczyc go wszystkiego tak, jak Bazyli uczył ciebie, z tą tylko różnicą, że Kleofas przynalezy i przynależeć będzie do świata śmiertelnych, do świata ludzi...A ten świat, jak juz zdążyłeś się zapewne dowiedziec rządzi się wlsanymi, często dla nas niezrozumiałymi prawami...
Leśny sięgnął do kieszni zielonego kaftana i wyjął z niej małe zawiniątko.
- Ofiaruj mu to, jeśli chcesz.
Rozwinąłem kawalek płótna i tysiąc iskier zabłyszczało w świetle księżyca az zamrugalem oczyma.
- Co to jest ? - zapytałem.
- Górski kryształ - powiedzial Leśny. - Dla ludzi, ogólnie, nie ma żadnej wartości, chyba, że oprawią go w srebro lub zloto, albo nadadzą mu diamentowy szlif.
Ale ona jest inna i będzie wiedziała, co z tym zrobić.
Zawinąłem kawalki kryształu z powrotem, najstaranniej jak mogłem, aby żaden z nich nie wypadł i nie zaginął w trawie i podziękowałem Leśnemu.
- Idź, idź, Kleofasie - powiedział, a jego zielone oczy zaswiecily w ciemności. - Ofiaruj to ludzkiemu dziecku.
Zawiniątko, mimo pokaźnych rozmiarów było niespodziewanie lekkie, więc bez większego trudu donioslem do do miasta i z łatwością wspiąłem się po gałązkach winobluszczu.
przez uchylone okno zobaczyłem, że Melchior drzemie w fotelu z otwartą książka w dłoni, a malarka trąca nogą biegun kołyski nucąc kołysankę, jakiej niegdyś ją nauczyłem, a którą często śpiewała mi moja matka :
- Szumi, szumi las zielony, na polanie pień zwalony,
w jamach śpią juz lisy młode, wiatr kołysze senną wodę,
nad drzewami sowa leci, mysz ukrywa swoje dzieci,
wilk przebiega ciemne knieje, śpij kochanie, bo już dnieje...
Przysiadłem na brzegu kołyski . Malarka uśmiechnęła się promiennie i aż krzyknęła ze zdumienia zobaczywszy, co kryło zawiniątko.
- Najprawdziwsze górskie kryształki...- szepnęła zanurzając w nie palce. - Ach, Kleofasie, spójrz, jaki mają przedziwny kształt !
Dopiero teraz dostrzegłem, że mają kształt serca, tak, jakby ktoś umyślnie im go nadał.
- To od Leśnego i ode mnie - powiedziałem zgodnie z prawdą - dla małego Kleofasa .
Dziecko poruszyło się w kołysce i poruszyło puszystymi rzęsami. W podmuchu wiatru, który wtargnął do pokoju przez uchylone okno świeca zamigotała i zgasła.
- Czas na mnie - powiedziałem i zwinnie jak kot zsunąłem się na dół po łodydze winobluszczu.
niebo na wschodzie pojasniało, a księżyc zrobił się biały i przezroczysty.
Przebiegłem przez pusty rynek, minąłem fontannę i poprzez gąszcz paproci, na skróty dobiegłem do domu. Dziadek smacznie chrapał w nasuniętej na oczy czapce, a ja długo jeszcze nie mogłem zasnąć, myśląc o balkonie oplecionym winobluszczem i śpiącym dziecku, które miałem w przyszłości nauczyć jak zyć w zgodzie ze światem ludzi i światem basni...


cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Czw maja 01, 2008 18:29

górski kryształ....
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Pt maja 02, 2008 18:05

Minęło lato.
Nad miasteczkiem niespiesznie przeszła jesień barwiąc liście na wszelkie kolory palety złota i brązu, oststania burza przeroczyła się rzęsistym deszczem w błękitnych smugach błyskawic, grzechocząc piorunami i porywając wydarte ostom obłoki białego puchu.
I znowu, jak co roku, nadeszła zima.
Żyłem bez pośpiechu, wypełniając sumiennie swe codzienne obowiązki - wieczorami sprawdzałem, czy w palenisku zostało na tyle żaru, aby rankiem mogły zająć się od niego polana, obchodziłem dom spoglądając bacznie, czy nikt obcy nie kręci się w pobliżu, a potem, gdy zapadała noc nartzucałem kożuszek, wciskałem na oczy czapke i biegłem do miasteczka przez park, otulony śnieżną bielą. Z drzew osypywały się drobiny śniegu, sople świeciły w blasku latarni niczym górskie kryształy Leśnego, a wydeptana przez mnie ścieżka skrzypiała lekko pod moimi stopami.
Na lodowisku, w które jak co roku zamieniono parkowy staw było juz zupełnie pusto i tafla lodu świeciła niby tafla wody. Światełko kamienicy z rzeżbionymi drzwiami widac było juz z połowy drogi - najsamprzód jako maleńki złoty punkt, potem ciepłą plamę, a na koniec pomarańczowy prostokąt rzucający na chodnik plamę światła.
Na parapecie czekała na mnie malutka filiżanka mleka i owsiane ciasteczko, a w pokoju , na kominku płonął ogień.
Wskakiwałem na fotel, a z niego na wezgłowie kołyski i Serce bilo mi mocniej, gdy mały Kleofas otwierał oczy i usmiechał sie - zupełnie jakby wiedzial, że ma gościa.
Malarka zostawiała mnie wtedy z dziećmi i szła do drugiego pokoju, gdzie razem z mężem grali w karty, w szachy, albo czytali na głos książki.
- Dziwne - powiedział kiedyś Melchior zaglądając przez szparę w drzwiach. - Nie pamiętam, żeby kiedykolwiek te dzieci płakały...Spójrz tylko na małego - nie śpi, bawi się...inny już dawno postawiłby na nogi połowę miasteczka...
- Widocznie mamy tu jakies tajemne moce - powiedziała malarka.
- A możliwe - podchwycił Melchior - całkiem prawdopodobne. Powiadaja, że zdarza się, że krasnal albo jakieś inne stworzenie nad dzieckiem pieczę trzyma...
Malarka uśmiechnęła się, a ja , na wszelki wypadek ukryłem się za haftowaną poduszką
- Malujesz takie fantastyczne stworzenia - ciągnął Melchior - że może nocą jedno z nich schodzi z obrazu....a tak przy okazji, nie wiem, czemu cię o to nigdy nie spytałem...
- O co ? - Malarka spojrzała na wiszący na ścianie obraz przedstawiajacy skrzata ukrytego w paprociach.
- Kto jest ojcem chrzestnym Kleofasa ? - zapytał .
Malarka wzruszyła ramionami.
- Kleofas - odparła. - Mój przyjaciel. Mam nadzieję, że kiedys będę mogła was sobie przedstawić.
- Kleofas...- powtórzył Melchior. - Pewnie jakaś dawna, szkolna miłość...
Malarka wybuchneła śmiechem.
- Zazdrość ? - zapytała wycierając łzy z policzków. - Po prostu bratnia dusza...i wogóle...no jak tu nie kochać bratniej duszy ?
- Kochać ! - wykrzyknał Melchior i poczerwieniał na twarzy. - Bratnia dusza, czy nie bratnia dusza, nie pokazuj mi go na oczy !
Tego było juz za wiele.
Poprawiłem kubrak, przeczesałem palcami zwichrzone włosy i wyszedłem z ukrycia.
- To ja jestem kleofas - powiedziałem, a Melchior pobladł i osunął się na krzesło. - Jestem domowym skrzatem Jana Rębisza i opiekunem pańskiego syna. A także, jeśli wolno mi dodac, bratnia duszą matki tego malca...
- USZCZYPNIJ MNIE - jęknął Melchior mrugając oczyma.
- Proszę bardzo - żona mocno uszczypnęła go w ramię.
- Au ! - krzyknął Melchior i i pobladł. Zamknął oczy i ponownie je otworzył, ale skrzat, czyli ja, nie miał najmniejszego zamiaru zniknąć.
- Tu, w Złociejowie - zacząłem ostrożnie - dzieją się różne, nie do końca zwyczajne rzeczy...Od wieków domowe skrzaty i ludzie żyją w przyjaźni...może nie spotykaja się codziennie...ale to jest normalne... to znaczy moja obecność tutaj.
Melchior jęknął i spojrzał na żonę.
- To jest normalne - potwierdziła malarka.


cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Pt maja 02, 2008 18:45

Wyobrażam sobie zdziwienie Melchiora :lol:
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Sob maja 03, 2008 12:42

a ja bym chciała mieć w domu takiego skrzata, a co :lol:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Sob maja 03, 2008 14:13

Ja też chcę Domowego :)

MaryLux

 
Posty: 163930
Od: Pon paź 16, 2006 14:21
Lokalizacja: Wrocław

Post » Sob maja 03, 2008 20:44

Melchior powiódł po ścianach błędnym wzrokiem i na chwilę zatrzymał sie na obrazie przedstawiającym Leśnego.
- Więc...- zająknął się - on...ON jest NAPRAWDĘ ?
Pokiwałem głową.
- To jest Leśny - powiedziałem. - Opiekun lasu. Sadzi drzewa i uczy je jak rosnąć ku słońcu.
- Leśny - powtórzył Melchior.
- Nie opowiadaj, że nie słyszałeś nigdy o Leśnym - wtrąciła sie malarka. - Gdyby Leśny nie lubił kleofasa - spojrzała na mnie wymownie - nasz mały przyjaciel miałby wielkie kłopoty...To on pokazał mi Polane Zgromadzeń i wogóle...
Melchior z jękiem opadł na fotel, który usłużnie podstawiła mu żona.
- I ty... - wykrztusił - ty widziałas....?
Malarka podała mu szklankę wody i musnęła ustami jego czoło.
- Melchiorku...- powiedziała ciepło jak do dziecka - wychowaleś się w Złociejowie....
Melchior ponuro pokiwał głową
- Złociejowo - uznałem za stosowne włączyc sie do rozmowy, aby moja obecność była czymś zupełnie naturalnym - to miejsce szczególne... Powstało w szczególny sposób i trudno wymagac, żeby było takie jak każde inne miejsce na świecie...
Widząc, że na twarz Melchiora powracają normalne kolory przegryzłem kilka pestek słonecznika, jakie zawieruszyły się w kieszeni mojego kubraka i uraczyłem młodego człowieka opowieścią o dziejach miasta, jaką dawno temu usłyszałem od swojego dziadka.
- Z każdym miejscem tutaj związana jest jakas historia - zakończyłem - a jest ich bardzo, bardzo wiele...Nie ukrywam, że pragnę, aby mój chrześniak poznał je wszystkie...
Melchior odetchnął głęboko.
- Ładna opowieść - rzekł trochę niepewnym głosem i potarł dłonią czoło. - Mam odrobinę wina z malin, więc może....?
Kiedy zegar na ratuszowej wieży zawsze o pięć minut wyprzedzający kościelna sygnaturkę wybił godzinę trzecią nad ranem Melchior gotów był udac się na Polanę Zgromadzeń, malarka zrobiła kilkanaście szkiców przedtswiających portret rodziny Królów, a butelka malinowego wina była zupełnie pusta.
Gruby czarny pies powarkiwał przez sen, a dzieci miarowo sapały w swojej kołysce.
- To był naprawdę bardzo miły wieczór - rzekł Melchior odprowadzając mnie do drzwi, nie wiedziec czemu zasalutował , usiadł na ostatnim stopniu i zapadł w sen.
Ja zaś pobiegłem przez świeży śnieg w stronę domu widząc oczyma wyobraźni pałającego gniewem dziadka...Bądź co bądź miałem wyjść tylko na chwilę, co niebacznie powiedziałem wychodząc zza pieca...
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie maja 04, 2008 9:34

Fajnie tak opróżnić butelkę wina w towarzystwie skrzata, tylko dlaczego niektórzy twierdzą,że jakieś białe myszki tam były.... 8)
Obrazek Frania 03.01.2013 [*] na zawsze w moim sercu

madziaki

 
Posty: 2471
Od: Sob lip 15, 2006 16:21
Lokalizacja: Kraków

Post » Nie maja 04, 2008 11:28

...bo przewaznie nie wierzy sie w skrzaty...a białą myszke mozna w każdym zoologicznym zobaczy / nawet bez alcoholu / :roll:
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

Post » Nie maja 04, 2008 11:37

dobrze, że to wino było PO zobaczeniu skrzata :lol: :lol: :lol:
ObrazekObrazek

mar9

Avatar użytkownika
 
Posty: 13971
Od: Wto mar 22, 2005 14:47
Lokalizacja: Zabrze

Post » Nie maja 04, 2008 21:23

21


Przed Wigilią mróz nieco zelżał, na drogach dzwoniły dzwonki sań, a uliczki pachniały jedliną. Najmłodszą choinkę w parku przybrano kolorowymi kulami, a dziewczyna o twarzy szmacianej lalki zawiesiła na gałązkach połówki skorupek orzechów napełnione smalcem wymieszanym z ziarnem. Przy drzwiach cukierni pachniało goździkami i skórką pomarańczową , a w oknie wystawowym szeleściły spódnicami z cieniutkiej bibułki marcepanowe anioły
W parku urzędowały dzieci rzucając do siebie śniezkami , a na skraju miasta stało w szeregu kilkanascie bałwanów.
Na cmentarzu paliły się woskowe świeczki, a ludzie niespiesznie krzątali się wokół grobów swych najbliższych.
W domu na skraju parku na werandzie ustawiono ogromne drzewko, a dzieci ze szkoły od rana pracowicie ćwiczyły kolędy. Dziadek pykal fajeczkę i od czasu do czasu pogryzał kawałek lukrecji, a ja miałem najwięcej pracy ze wszystkich. Nie dość, że w okresie świątecznym miasto wymagało szczególnego nadzoru, to jeszcze miałem do zapakowania kilkanaście drobiazgów - bowiem wieczorem razem z dziadkiem wybieralismy się do dworu, aby odwiedzic rodzinę.
Zapakowałem więc po kolei sznurek niebieskich korali dla mojej siostry i czerwonych dla żony mego najstarszego brata, aksamitną kamizelkę dla ojca,
kapciuch do tytoniu dla dziadka, haftowany fartuch dla matki i dla młodszych braci łódki z kory, fujarki z wierzbowych gałązek i mnóswto drobiazgów dla krewnych i pociotków.
Opuściliśmy dom o zmierzchu , ale gdy dotarliśmy na drugi kraniec miasta było juz calkiem ciemno. Z ulic poznikali ludzie, na choinkach migotały złote płomyki świeczek.
- Wesołych świąt - powiedziałem do kota z cukierni, który brnął w stronę domu z niesmakiem otrzepując łapy ze śniegu.
- Wesołych...- zaczął kot i nagle urwał. Poruszył czubkami uszu i nastroszył wąsy. Uniósł głowę i chwilę węszył z półotwartym pyszczkiem.
- Chyba czuję coś niedobrego - mruknął.
- Ogień...- pisnęła przebiegająca obok mysz i dla pewności dała susa w kepę zeschłych traw sterczącą spod śniegu.
Kot pokiwał głową.
- Gdzieś się pali - powiedział
Pochylił się i ruchem głowy wskazał mi swój grzbiet. Z trudem wsadowiłem się na grubym karku kota i pomyslałem, że zanim dotrzemy na miejsce pożaru zastaniemy jedynie kupkę popiołu...
Jednak nie doceniłem mego wierchowca, który ruszył z miejsca tak szybko, że prawie spałem. Nastawiwszy wąsy kot pomknął przez śpiące miasto na otaczający je trakt, po którym w stronę starego drewnianego kościoła dzwoniąc dzwonkami jedne za drugimi jechały sanie. ludzie tak byli zajęci soba, że nie zauważyli przebiegającego poboczem drogi kota, który kierował się na drugi koniec miasta wiedziony jakims tajemniczym zmysłem., bowiem ja nie czułem jeszcze ani zapachu dymu, ani nie widziałem blasku płomieni.
Kiedy zaś przed moimi oczyma rozbłysła pomarańczowa łuna poczułem pełznący wzdluż kręgosłupa strach. W oknach chaty stojącej dokładnie pomiędzy miastem a wsia tańczyły jęzory płomieni, od żaru pękały szyby, a w pobliskiej oborze ryczała przerazona krowa.
Nie zastanawiając się, czy chata lezy jeszcze tam, gdzie sięgać miały moje obowiązki, czy też nie zeskoczyłem z grzbietu kota i jednym susem znalazłem się w środku.
Dym szczypał mnie w oczy , ale poprzez jego kłęby dostrzegłem nagle jakiś znajomy kształt...Niewiele mysląc rzuciłem się w jego stronę i...znieruchomiałem na ułamek sekundy.
Miałem przed oczyma malowany w brązowe pręgi grzbiet...glinianego kota.
Nie było, rzecz jasna, czasu, na zastanawianie się skąd się wziął w tym miejscu...chwyciłem oburącz figurkę dwa razy większą ode mnie i zataczając się jak pijany wybieglem przez płonącą sień przed dom. Zawróciłem jeszcze kilka razy i kierując się intuicja wyniosłem pare drobiazgów kładąc je obok kota. zdążyłem pochwycic jeszcze nieduże lusterko i wetknąć je w śnieg, akurat w chwili, gdy runął z trzaskiem drewniany strop. Snop iskier strzelił w góre, a ogien ryknąwszy triumfalnie rozlał sie po dachu jak woda.
Trąbiąc głosno nadciągal wóz straży pożarnej, dokoła zgromadfzili się ludzie, podając sobie wiadra z wodą. Postawiłem kota w sniegu, w miejscu, skąd byłby widoczny i uskoczyłem w bok. Z tlumu wybiegła mała dziewczynka i prawie potknęła sie o figurkę.
- Jest ! - wykrzyknęła i przytuliła ją mocno do siebie. Spojrzala pod nogi i dostrzegła lusterko i inne, leżące obok drobiazgi. - Mamo, mamo ! - zawołała.
Młoda kobieta o twarzy przeciętej dwoma smutnymi bruzdami biegnącymi od kącików ust ku brodzie pochyliła się i wytarła lusterko ze śniegu.
- Garnki trza było wynosić - mruknął ktos z gapiów, a wtedy z oczu kobiety strzeliły iskry.
- To wynoś - krzyknęła, przyłożyła lusterko do ust i wybuchnęła płaczem.
Z wozu strazy pożarnej wygramolił sie dziadek.
- Spisałeś sie na medal - rzekł spoglądając na dziewczynkę i jej matkę i pociągnął mnie za rekaw. - Nic tu po nas. Ludzie poradzą sobie...Zrobiłes co najważniejsze.
Zmęczony, ale z mocno bijącym sercem brnąc w śniegu obok dziadka powrócilem do miasteczka.
Nie byłem pewiendo końca, czy uratowanie z pożaru glinianego kota było az takim bohaterstwem, i czy to moje wołanie o pomoc usłyszeli ludzie - ale bądź co bądź pierwszy raz stanąłem oko w oko z prawdziwym niebezpieczeństwem...

cdn
Obrazek

Obrazek

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!

caty

 
Posty: 5382
Od: Nie sty 01, 2006 18:36
Lokalizacja: Centrum Krakowa, azymut na krzyż :)

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: pibon i 34 gości