Ragilian, czyli czułe ragdoll show.

blaski i cienie życia z kotem

Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy

Post » Sob wrz 03, 2016 22:32 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Mam kolege w pracy z duzym przewrażliwieniem na punkcie własnej osoby . Ale zachowuje się podobnie . Nie wolno o nim nic złego powiedziec , choćby cały dzień nic nie robił . Zaraz ma pretensje , idzie , szuka świadków na to , że on akurat ciężko pracował , krzyczy itd itp . I też nie chce ale musi iść poskarżyc do przełozonego . On nie chce , jego to boli ale musi i juz . On po prostu musi się dowartościowac czyimś kosztem .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Sob wrz 03, 2016 22:38 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

doczytałam...dziękuję za to, że mogę cię czytać, Lilianko :201494 :201494 :201494 :1luvu:
30.07.09 Maciuś [*] 02.10.10 Kocik [*] 16.12.10 Pusia [*] 10.07.14 Meliska[*] 23.01.18 Boluś [*] Kubuś [*] 07.10.2019 Kisia [*] 09.06.2021 Piracik [*] 07.03.2022 Kacperek [*] 05. 01. 2024 Belfaścik [*] 16. 02. 24 Figa [*] 22.02.25 Tulinka [*]15.04.25 Kropek [*] 06.05.25 Ptysiek 08.05.25 wybaczcie mi, do zobaczenia...

puszatek

Avatar użytkownika
 
Posty: 21754
Od: Sob lut 05, 2011 21:53
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie wrz 04, 2016 8:49 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Nabrałam podejrzeń, że coś jest nie tak z moją wrażliwością na cierpienie innych. Że nie umiem właściwie i empatycznie okazywać współczucia w sytuacji, gdy stykam się z czyimś cierpieniem. Że nie znajduję odpowiednich słów żeby kogoś skutecznie, z głębi serca wesprzeć i pocieszyć.
Kiedyś tak nie było. Na moich pierwszych praktykach na internie, w szpitalu na Goszczyńskiego, pierwszy raz zetknęłam się z takim strasznym, prawdziwym cierpieniem. Miałam może ze dwadzieścia lat i tamta kobieta po sześćdziesiątce, wydawała mi się osobą starszą. Miała nadwagę. Siwe włosy, skręcone trwałą ondulacją, zlepione potem, rozrzucone na poduszce. I rozlany nowotwór wątroby. Do dziś pamiętam jej twarz, głos, jej ręce, ciało rozciągnięte na łożu boleści. Rozrost nowotworu zatkał jej przewody żółciowe. Chirurdzy otworzyli brzuch, ale mogli tylko założyć cztery, grube na palec dreny do odpływu żółci i zaszyć ranę. Nowotwór był już tak zaawansowany, że nie dało się już nic bardziej sensownego zrobić. Z tych drenów się lało, ale problem polegał również na tym, że lało się także wokół drenów. Żółć wytrawiała powłoki brzuszne, uszkadzała skórę. Opatrunki ciekły wkrótce po zmianie. Zapach był okropny. Pierwszy raz w życiu podawałam wtedy morfinę. Dużo morfiny, tyle, że jej ilość ograniczała świadomość. Ale czasem kobieta bywała przytomna i jęczała. Całe jej jestestwo było owinięte wokół bólu. Trudno mi było na to patrzeć. Miałyśmy na tych praktykach instruktorkę, franciszkankę - siostrę Teresę. Każdego chorego dotykała tak, jakby to był sam Pan Jezus we własnej osobie. Do dziś się z nią przyjaźnię, choć rzadko się widujemy. Zapytałam wtedy tą zakonnicę, dlaczego Pan Bóg pozwala na takie cierpienie. I ona mi powiedziała, że Bóg wie, czego człowiek potrzebuje dla swojego dobra. Że może ta kobieta potrzebuje cierpieć tu, żeby uniknąć czegoś gorszego, kiedy już uda jej się umrzeć. No, tak: piekło jest tym, czego zawsze bałam się najbardziej. To straszne miejsce wiecznego wygnania, potępienia, samotności, nieopisanego bólu i wiecznej grozy, która nigdy się nie skończy. W dodatku ma się tam zapewnione stałe towarzystwo złych duchów, odwiecznych nieprzyjaciół rodzaju ludzkiego, których osobiście lękam się tak, że nawet nie wymawiam ich imienia. Piekło jest najgorszym, co może człowieka spotkać. Albo co człowiek sam może dla siebie wybrać. Jeśli się patrzy przez tą perspektywę, to taka pokuta, przez cierpienie, staje się... opłacalna. Bo, na chłopski rozum, lepiej się pomęczyć tu, niż całą wieczność płonąć tam. Starałam się ulżyć, choć trochę tamtej kobiecie, ale jej udręczenie mnie paraliżowało. Potem na studiach przyszły zajęcia prosektoryjne w ramach ćwiczeń anatomicznych, sekcje zwłok, sądówka... Cały pierwszy rok miałam w tapczanie autentyczne ludzkie kości, oczywiście odpowiednio wypreparowane. Okropnie się z tym czułam, ale w człowieku jest tyle nerwów, naczyń i wszelkich przyczepów, że znacznie łatwiej zapamiętać ich nazwy i przebieg, jak się samemu obejrzy i obmaca. Ale to było dla mnie, jak profanacja zwłok. Trzeba było zadać gwałt własnej psychice i przestać się ciągle zastanawiać, kim był człowiek, którego czaszkę trzymam w rękach, jakie miał oczy, co go cieszyło, jak żył. Żadne łzy tu nie pomogły, bo trzeba było się uczyć i koniec. Jak ktoś nie dawał rady, to wylatywał. Krótka piłka. Takie przeżycia dla wszystkich studentów uczelni medycznych są traumą, ale nikt się do tego nie przyzna. A już na przykład zemdleć z wrażenia, to był nieopisany wstyd. Mi się na szczęście nie zdarzyło, ale mojej koleżance tak. Na widok dłoni młodej kobiety, wyjętej z maszynki do mielenia mięsa. Zasłabnąć jednak absolutnie nie wypadało. Po studiach przyszła praca. Jak mi umarł pierwszy pacjent, to po powrocie do domu, zamknęłam się w łazience, wlazłam do wanny i płakałam ze dwie godziny. Ale z czasem śmierć stała się dla mnie powszechna i zwyczajna w swojej wyjątkowości. Bo każdy tak, jak się rodzi inaczej, tak i inaczej umiera. Czasem była przegraną walką, czasem towarzyszeniem. Żeby człowiek nie umarł samotnie, żeby go dotykać, albo trzymać za rękę. Okazało się, że nie można stać nad każdym cierpiącym i płakać i załamywać rąk, bo wtedy nikomu się nie pomoże. Trzeba myśleć racjonalnie, odsunąć własne emocje na bok, wyłączyć je i robić to, co trzeba. Jakbym przeżywała cierpienie każdego pacjenta, to w niedługim czasie przyszłoby mi zwariować. Człowiek stykający się ciągle z cierpieniem innych, nabiera nastawienia zadaniowego, myśli, o przyczynie dolegliwości i stara się ją usunąć. A jeśli to nie jest możliwe - a często tak bywa - to trzeba próbować ograniczyć uciążliwość objawów. Trzeba skupić się na tym, co można uczynić, żeby pacjent odzyskał możliwie najlepsze zdrowie i samopoczucie. W medycynie często musi być gorzej, żeby było lepiej. Podawanie iniekcji nie jest przyjemne, bo jak się żywego człowieka kłuje metalową igłą, to go musi boleć, ale skutki działania leku często oznaczają poprawę i ograniczenie lub ustąpienie dolegliwości. Zmiana opatrunku na dużych ranach powoduje ból, nasila go czasowo, ale jeśli się porządnie nie wyczyści rany, nie wymyje, nie pogrzebie w niej, nie powycina skalpelem martwicy, to będzie się babrać, ropieć, śmierdzieć i gnić. Po czym wda się stan zapalny i wtedy dopiero taka rana da człowiekowi popalić. Zamiast na ludzki ból, bo ja przecież zdaję sobie sprawę, że to co robię ma prawo pacjenta boleć, kieruję uwagę na własną precyzję żeby jak najdokładniej wykonać opatrunek. Jak wiem, że może mocno boleć, to umawiam się z chorym na godzinę i każę wcześniej łyknąć proszki przeciwbólowe. Wymiana cewnika też sprawia ból, ale jak go na czas nie wymienię, to pójdzie infekcja do pęcherza, a potem - drogą wstępującą - do nerek. I może być źle. A człowiek, który nie sika, nie pożyje długo, więc cewnik bywa koniecznością. Miałam ostatnio pacjenta po wypadku motocyklowym. Dzieciak po dwudziestce, z piękną twarzą, bardzo sympatyczny i grzeczny. Jechał sobie motorkiem i w jego pojazd uderzył samochód. Prosto w prawą stopę. W obrazie RTG dramat: mnóstwo złamań, złamana kość piętowa, kość piszczelowa w kawałkach, w śródstopiu gruzowisko. Nie wiem, jakim cudem ortopedom udało się co nieco poskręcać na śrubki i blaszki i chłopiec nie stracił stopy. Z pewnością nie uda mu się odzyskać pełnej ruchomości w stawach skokowym i śródstopia, co zaburzy statykę chodu i chłopiec będzie utykał. Ale przecież najważniejsze, że przeżył. Mnóstwo osób niepełnosprawnych żyje pełnią życia. Powoli się goi, ale każdy dotyk sprawia mu okropny ból. Jednak opatrunki robić trzeba, bo jak rany zaczną gnić, to noga pójdzie do amputacji. Żal mi go, bardzo współczuję jego matce, która się nim opiekuje, ale pamiętam, że to nie mój dramat, nie moja tragedia i nie mój ból. Moimi pacjentami najczęściej są osoby starsze, bo one z racji wieku i biologicznego zużycia organizmu, najczęściej zapadają na przeróżne choróbska. Każdy chce długo żyć, ale nikt nie che być stary, bo starość często przynosi upośledzenie sprawności i cierpienie. Liczne zwyrodnienia w stawach powodują ból. Czasem da się założyć endoprotezę, ale tylko na nieliczne stawy. Kręgosłupa się nie wymieni, a operacja czasem pomoże, a czasem nie. A ból jest normalną, naturalną konsekwencją występowania owych zwyrodnień. Można go ograniczyć farmakoterapią i rehabilitacją, ale się go nie usunie. Bywa bardzo uciążliwy i trudny do wytrzymania i zamienia ostanie lata życia w przetrwanie. I jest to zjawisko powszechne i... normalne. Nie jest łatwo nauczyć się żyć z bólem, wręcz przeciwnie - to niezwykle trudne. Ale cierpienia nie uniknie żadna istota żyjąca. Jest wpisane w byt. Starsi pacjenci pytają mnie czasem, kiedy im się poprawi. Kiedy wyzdrowieją? A jak wiem, że leki przyniosą chwilową ulgę, ale tak naprawdę na starość nie ma skutecznego lekarstwa. Można zwiększyć komfort życia. Nie poprawi się, pełne zdrowie, ani młodość z powrotem już nigdy nie wróci. Nie wymieni się wszystkich zużytych naczyń i narządów, tak jak się wymienia części w samochodzie. I co ja mogę powiedzieć tym ludziom? Że muszą się pogodzić z obecnością własnych dolegliwości? Że trzeba się cieszyć, że akurat te leki działają i jest trochę lżej? W dzisiejszych czasach, gdy ludzie szarpią się o utrzymanie wiecznej młodości, starość stała się czymś niepożądanym, czymś, czego za wszelką cenę należy uniknąć. A to jest postawa kopania się z koniem. Jak świat, światem ludzie starsi cierpieli na specyficzne dla swego wieku dolegliwości, a gdy im się siły wyczerpały, odchodzili pogodzeni ze śmiercią. Dzisiaj traktuje się śmierć nie jak zjawisko naturalne, tylko jako porażkę medycyny. Porażkę zazwyczaj ponosi się w walce. W walce o co? O nieśmiertelność? To nierealne. Zarówno śmierć, jak i poprzedzająca ją starość, to zjawiska naturalne, normalne. Trudno mi współczuć pacjentowi, z powodu tego, że ma dziewięćdziesiąt lat. Każdy ma tyle ile ma i już. Owszem, szkoda, mi starszego człowieka, który cierpi. Ale może szkoda mi go za mało, żeby go wystarczająco żałować. I potrafić to współczucie należycie wyrazić. I zastanawiam się nad sobą, czy ten mój dystans wobec cierpienia i nastawienie na zadania, to już wypalenie zawodowe? Czy to już emocjonalne kalectwo, czy jeszcze nie?

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie wrz 04, 2016 9:11 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Dwubiegunowka jest okropna dla osoby chorej :( I duzo trudniejsza do opanowania lekami niz np. depresja.
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87941
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Nie wrz 04, 2016 10:18 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

lilianaj pisze:I zastanawiam się nad sobą, czy ten mój dystans wobec cierpienia i nastawienie na zadania, to już wypalenie zawodowe? Czy to już emocjonalne kalectwo, czy jeszcze nie?

Myślę, że to profesjonalizm.
Dzięki niemu jesteś skuteczna, a tego potrzebują Twoi pacjenci.
Oprócz fachowej pomocy (co oczywiste) dajesz im spokój, poczucie pogodzenia. Może i tego nie mówią, ale na pewno ten spokój wyczuwają i jego część przejmują od Ciebie.
fckptn
Obrazek

ana

 
Posty: 24747
Od: Śro lut 20, 2002 21:56

Post » Nie wrz 04, 2016 10:47 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Liliana, placzacy doktor niewiele by zrobil i Ty dobrze to wiesz. Nie brakuje Ci wspolczucie, no naprawde, nie Tobie... Koncentracja na zadaniach jest najwazniejsza.
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 87941
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Dolny Mokotów

Post » Nie wrz 04, 2016 11:01 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Jak ktoś zapłaci ciężkie pieniądze za kota to nie jest od razu pewniejszym opiekunem dla niego, wręcz przeciwnie, bo z tego co się widzi to jest zupełnie inaczej. Pieniądze najłatwiej wyciągnąć z kieszeni, z resztą już tak łatwo nie jest.

Życzę Aslankowi długiego i szczęśliwego życia w jego nowej rodzinie :king:

Kiedy zaczynałam pracować w poradni to wzruszałam się przy każdym pacjencie, baa jak stali tacy niepewni pod pracownią usg to potrafiłam się popłakać aż, wzruszenie dławiło mnie w gardle. Potem mi to przeszło. Ale niektórzy mają taki współczujący ton dla każdego, inni nie mają. To chyba kwestia predyspozycji. W pracy jednak trzeba się skupić na pracy, żeby błędu nie popełnić. Czas też goni. Do okazywania współczucia są inne osoby, specjalnie do tego przygotowane, czasem to siostry zakonne. Pacjenci też są różni, czasem się współczuć nie da, a czasem można współczuć bardzo. Nie ma na to reguły. Ale trudno wymagać, żeby się nad każdym roztkliwiać, bo ciężko by było taką głowę pełną smutku nosić na co dzień.
:D
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Nie wrz 04, 2016 12:01 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Takie jest życie i nigdy nie wiadomo co nas czeka czy ból i cierpienie czy spokojne życie i spokojna starość. Ja czasami też patrzę na cierpienia innych i nie mogę się pogodzić np z tym że dobrzy ludzie tak cierpią. Jak pokazuje życie podli ludzie bez skrupułów mają się dobrze. Ja patrzyłam na śmiertelną chorobę mojej koleżanki, na jej cierpienia i jak to znosiła i cały czas zadaję sobie pytanie: Dlaczego Bóg na to pozwala? To była wspaniała kobieta która wszystkim zawsze pomogła.
Wiem że jest na to odpowiedź i że Tam będzie lepiej...
ale nikt tego nie wie . Ja jedno wiem nie ma sprawiedliwości na tym świecie a czy jest gdzie indziej to też nie wiemy.

Gosiagosia

Avatar użytkownika
 
Posty: 26800
Od: Wto kwi 23, 2013 11:47
Lokalizacja: Warszawa

Post » Nie wrz 04, 2016 12:18 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Tak i jest jedno prawdziwe powiedzenie - "złego diabli nie biorą" - zły nie choruje, zły nawet jak zachoruje to się wyśliźnie i dalej jest zły. A dobry nie ma tyle szczęścia :(
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Nie wrz 04, 2016 15:51 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

PixieDixie pisze:Lilianko prawie sie popłakałam czytając twój post ...

Wypuszczanie maleństw w świat .... No cóż .... Ciężki proces.... Ale chyba wiedział ...

Trzymam kciuki


Mi poleciała łezka... Łezka szczęścia :)
Wszystkie byłyśmy świadkami jak sie rodziły, rosły i jak dokazywaly.
Jak Zosia namalowała Mamę i kocięta w kotniku, na zawsze będę miała ten obraz szczęścia przed oczami.

Oby Dziecię, które wyszło z Twojego domu pierwsze dostarczylo ogrom radości w Nowym domku :1luvu:

A my po cichu czekamy na jakakolwiek relacje z adaptacji :201461
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Nie wrz 04, 2016 20:28 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Kupiłam dziś kiciom moim Dolinę Noteci dwa smaki i otwarłam puszeczkę i smakowało :ok:
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Nie wrz 04, 2016 21:38 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Moje koty lubią Dolinę Noteci. Ale bez przesady: jeszcze nie wyprodukowano takiego jedzenia, które moje słodziaki jadłyby wiernie i stale. Nagle zaczynają pałać niemal pożądaniem w kierunku tej, czy innej karmy. Więc pańcia się cieszy i zamawia dajmy na to: trzydzieści puszek. Jak transport dotrze, to bywa, że owo pałanie przechodzi, jak ręką odjął. Bo zaczynają okazywać uwielbienie dla innej karmy, za jakiś czas dla jeszcze innej, aż przychodzi czas, że znowu robimy użytek z owych trzydziestu puszek. Kociki jedzą na każdy posiłek coś innego. Staram się, żeby ich dieta była w miarę urozmaicona, aczkolwiek korzystamy wyłącznie z bezzbożówek. Obecnie najchętniej jedzą Cosmę z kurczakiem i suchą Acanę. Ale poprzednio połknęły dwa wory Orijena. Dostają również Almo Natur, Animondę, Catz Finefood, a z suchych Canagan, Purizon i Natureę. Póki co, wszystko poza tym zestawem, nie smakuje. Żadne kraby, ani kangury nie wchodzą w grę. Puchatki preferują polską kocią kuchnię tradycyjną: kurczak, indyk, królik, wół, owca i łosoś.
U Aslanka wszystko w porządku. Panuje miłościwie i rozdziela swoje łaski.
Za każdym razem, gdy idę sprzątać kuwetki, od razu znajdują się chętni do korzystania z kociego kibelka. Ba, bywa, że nawet kolejka się ustawia, albo kocięta pchają się po dwoje na raz. Muszę stać i czekać cierpliwie, aż się tłum przewinie, albo pójść sprzątać do drugiej łazienki, a potem wrócić z powrotem na poprawkę.
Natomiast Orbinio zawsze towarzyszy mi w łazience, jak idę wziąć prysznic. Najpierw siada na umywalce i prosi wniebogłosy żeby mu wodę odkręcić, bo czuje się spragniony. W kuchni, co prawda, cały czas stoi świeża woda w misce, ale zdaniem Orbinia, kranówka pita wprost z rurowego strumienia, jest znacznie smaczniejsza. Nie boi się wody ten kociaczek zupełnie. Zwykle to ja pilnuję szacownego ogona, żeby się nie zmoczył i nie wyglądał, jak zmokła kura. Ale zazwyczaj, po korzystaniu z wodopoju, łapcie i podwozie ma koteczek wilgotne. Nie przeszkadza mu nawet, jak mu woda zwilży nieco grzywkę. A potem, gdy już kran zostaje zamknięty, zażywa kochanie moje odpoczynku w mokrej umywalce. Nie bardzo się mieści i bywa, że mu części drobne zwisają w strefie suchej. I leży tak sobie, do chwili, kiedy nie otworzę drzwi do kabiny prysznicowej, żeby się odświeżyć nieco. Wówczas Orbinio gwałtownie kończy wywczasy i wyskakuje z umywalki, jakby go tajemniczy ktoś z katapulty wystrzelił. Informuje mnie, że jest skłonny dotrzymać mi towarzystwa. Ponieważ pamiętam o tym ogonie, to z miejsca odrzucam propozycję. Orbinia taka sytuacja dotyka boleśnie. Siedzi pod drzwiami, na dywaniku zielonym i krzyczy z rozpaczy. Zagląda przez przezroczyste paski do środka i czujnie kontroluje sytuację. Bo to dla niego jest kwestia kluczowa: czy pańcia aby nie zbyt dużo tej wody chłepcze i czy się nie utopiła przypadkiem. Miauczenie standardowo nie pomaga, widoczność się zmniejsza, bo na szybie osiada para wodna i wówczas Orbinio wychodzi ze skóry. Pełen obaw, przystępuje do skrobania szkła, pazurkami. A łapcie ma spore i silne. I tak sobie skrobie, dopóki całkiem żywa i nieutopiona nie wyjdę spod prysznica. Wtedy, uspokojony już kociaczek mój najsłodszy, wchodzi znów do umywalki. Najpierw domaga się picia. Domyślam się, że od tego wrzasku mu gardełko nieco zasycha. Jak gardełko odzyska optymalny poziom nawilżenia, to koteczek zalega i patrzy z fascynacją, jak suszę i układam na szczotce własne futro na głowie. Taką mamy właśnie rodzinną tradycję toaletową. Bo na moje chwilowe wizyty w toalecie, zawsze przychodzi umyślna kocia delegacja.
A dzisiaj byłam z Zosią u pana od jazzu. Kompletna porażka. Pan szczyci się tym, że jego uczniowie dostali się w roku bieżącym na wydział dyrygentury. To doprawdy wielkie osiągnięcie i chwała mu za to, że młodzieńców tak świetnie przygotował. Ale, jak patrzyłam, jak moja córka wije się w stresie i frustracji, bo dopiero za trzecim, czy piątym razem udaje jej się powtórzyć skomplikowaną frazę z arii z "Wesela Figara", a pan nie szczędzi jej krytycznych wskazówek, to zwątpiłam w umiejętności pedagogiczne owego wybitnego muzyka. Zwłaszcza, że Zosia ma lat osiem i jest na etapie poznawania budowy fortepianu i utworów typu: "Krakowiaczek jeden miał koników siedem", czy "Zasiali górale owies", tudzież zestawu kolęd i pieśni pijackich, podanych do nauki w podręczniku "Krasnoludki grają grają na fortepianie". "Pije Kuba do Jakuba" Zosia gra z pamięci, a nasza pani nauczycielka jest zachwycona, że dziecko dobrze czyta nuty i płynnie gra dwiema rączkami. Jedyną dobrą rzeczą, którą pan Zosi pokazał, jest technika pracy przeponą w celu polepszenia emisji głosu. Ponieważ jednak do wydziału dyrygentury zostało nam tysiąc mil podmorskiej żeglugi, ze dwanaście lat i kilkadziesiąt centymetrów wzrostu, to natenczas zrezygnowałam z nauk pana od jazzu. Szkoda jego cennych umiejętności, moich pieniędzy i Zosi fascynacji muzyką. Bo przedawkowana frustracja może zniechęcić nawet zapalonego pasjonata.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie wrz 04, 2016 21:45 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Odwiedziny łazienkowe sa obowiązkowe i wpisane w codzienny rytm życia.
Wstaje o 5, jeszcze ciemno, myśle wszyscy śpią. Szuram nogami po podłodze by któregoś nie podeptać. Zapalam światło w łazience a tam juz łazienkowe potworki czekają na wspólna poranna toaletę :mrgreen:
Ot taki rytuał :mrgreen:

Wychodzę do kuchni, żołnierze maszerują za mną, ide do pokoju sie ubierać to moi milusińscy juz wskakują na stół i patrzą na mnie...

Jakie nudne życie byłoby bez kotów?
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Pon wrz 05, 2016 17:51 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Ósemka. Lewa górna ósemka daje mi popalić. Ćmiło mnie już w sobotę, ale nie miałam ani czasu, ani ochoty żeby cierpieć, więc załadowałam sto miligramów Ketonalu w miejsce, gdzie plecy tracą swą szlachetną nazwę i funkcjonowałam normalnie. W niedzielę również ów cudotwórczy środek leczniczy, wywarł na mnie swój zbawienny wpływ na tyle, że jadąc Wisłostradą podziwiałam szalony taniec kolorowych liści na jezdni, myśląc, że one są jak bilety zapowiednie melancholijnej pani jesieni. Wieczorem zaś na niebo rozświetlały supernowe błyskawic, a potem przyszły grzmoty i ulewa, jakby niebo płakało nad ludzką niegodziwością. Tyle poezji było w mojej jaźni, że gdy dopadła mnie proza życia, nieomal wylazłam ze skóry. Ból szedł jakby wzdłuż gałęzi skroniowej lewej nerwu twarzowego. Rozsadzał czaszkę, najbardziej ucho, oczodół i staw skroniowo - żuchwowy. Leki zatraciły swoją moc, przytępiały ból, ale go nie niwelowały. Nie szło spać. Lewa część twarzy obrzękła mi pięknie, dzięki czemu zyskałam czar i urok dojrzałego arbuza. Zrobiły mi się nawet fafle, jak u psa Pluto. A jako atrakcja główna dołączył szczękościsk. Miałam więc ograniczoną anatomicznie możliwość grzeszenia słowem, co nie przeszkadzało mi jednak najgorszymi słowami przeklinać tego zęba w myślach. Kociki na śniadanie wołałam w myślach. Przyszły wszystkie, powiedziały "miau" i w pięć minut wszystkie miski lśniły pustym dnem. Nieumiarkowania w jedzeniu i piciu też z łatwością udało mi się uniknąć, bo nie da się zjeść czegokolwiek, jak się nie może ust rozewrzeć. A wszystkie te atrakcje zafundowałam sobie z własnej woli sama, nie usuwając na czas niepozornego ząbka w kącie paszczy. Pierwszy raz w życiu żałowałam, że nie weszłam w posiadanie jakiejś burki na przykład. Owszem, bolał mnie ząb i jego dalsza okolica i słabo mi było nieco, ale zabiegi u moich pacjentów zrobić należało. Przynajmniej insuliny musiałam podać. Wszystkich opatrunków nie udało mi się zrobić. Poprosiłam koleżankę żeby mnie wyręczyła i pojechałam do dentysty na WAT, do przychodni przy ulicy Kartezjusza. Widziałam tam wielu chłopców malowanych, krótko przystrzyżonych i jednolicie umundurowanych. Oni - tacy młodzi i piękni i ja, z arbuzem w miejscu twarzy. Miłosiernie przyjęła mnie poza kolejnością bardzo miła pani doktor, której jednakże nie udało się zrewidować mej paszczy, bo ze względu na szczękościsk nie mogłam jej należycie rozdziawić. Poza tym, jak jest stan zapalny, to i tak nie usuwa się ósemek. Dostałam więc antybiotyk o szerokim spektrum działania, w dawce odpowiedniej dla słonia. Tak to bywa, jak ktoś ma nadwagę i do tego zgorzel w gębie gratis. Czym prędzej opuściłam żołnierskie szeregi i w te pędy pognałam do apteki po ratunek. Niby jest trochę lepiej, bo mogę już się wyjęzyczyć, mamrocząc nieco niezrozumiale. Jak ktoś mnie nie zna, to myśli, że mam wadę wymowy i rozumie, co mówię. Obecnie najbardziej wspiera mnie Alwiś. Leży blisko, wystawia brzuszek, zagląda mi w oczy stylem Gustawkowym i grucha. Tak, Alwiś pięknie grucha. I ma tyle współczucia w sobie, że aż mnie to wzrusza. Nie bawi się z innymi, tylko waruje przy pańci. Ja idę do łóżka, on kładzie się obok. Siedzę przy komputerze, to on mości się między monitorem i klawiaturą. Łapcie ma naprawdę duże, w porównaniu do reszty ciałka. Jest śliczny, jak aniołek. Mój maluszek słodki i wspierający, jest wierny, jak pies. Mój antybiotyk. Alwiś.

Obrazek

Obrazek

Obrazek

Aleksik
Obrazek

Obrazek

Aurelcia
Obrazek

Szczęście mierzone puchatością
Obrazek

Dzwoniła dzisiaj do mnie pani, która szukała ragdolla, który miałby pomóc w terapii trzyletniego chłopczyka z nadpobudliwością. Co o tym myślicie?

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pon wrz 05, 2016 18:21 Re: Ragilian, czyli czułe ragdoll show. Florcia została mamą

Lilianiajko kochana, współczuję zębowej przypadłości. oj, biednaś Ty, ojojoj.


a co do kocioterapii, to jestem jak najbardziej za, ale "alów" jest sporo. trzylatek z nadpobudliwością, to tajfun i kocia delikatność może tego nie znieść. albo być zachwycona. ;)

mój Hondelyk był kotem terapeutycznym i wychowawczym. przywalił łapą w tyłek piszczącemu dzieciu, opiekował się niemowlakiem. odchodził, jak mu się nie podobało, a jak ktoś siłą go trzymał, to i ugryźć się nie bał. i pielęgnował każdego potrzebującego pielęgnacji.

a Luśka nie pozwala się tarmosić i pieścić dzieciarni.

tyle słowem wstępu. ;)

moja Najstarsza córka jest głęboko upośledzona, Młodsza jest bardzo wrażliwa i hiperaktywna a Najmłodszy to prawdziwy mały twardziel.

ale żaden z moich kotów nie był kotem "dla dziecka" tylko dla mnie, bo to JA potrzebuję kociej terapii.

musisz sama wyczuć, czy to jest TA rodzina czy może powinni szukać dorosłego kota albo tylko przychodzić go kotów w odwiedziny. każde dziecko jest inne, podobnie, jak każdy dorosły. no i oczywiście - każdy kot.

może zaproś tę rodzinę z dzieckiem i zobacz, czy taki rodzaj nadpobudliwości nie przestraszy Twych kociałków. porozmawiaj z mamą o potrzebach kocich dzieci i młodzieży. o plusa i minusach "mania" kota. o tym, że kot MUSI mieć miejsce ciche i spokojne, gdzie NIKT nie będzie go denerwował. że na siłę głaskanie i tulenie może krzywdę zrobić. zresztą - sama wiesz...


powymądrzałam się, a teraz - wyrazy zachwytu: Alwiś jest boski <3
Chamstwo zawsze najgłośniej wrzeszczy, obraża, pogardza. Bo nic innego nie umie.

Belka na pokładzie - Jezebel w UK

kwiat groszku

Avatar użytkownika
 
Posty: 9754
Od: Nie wrz 13, 2009 19:15
Lokalizacja: Kamienny Krąg, Wielka Brytfannia

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Google [Bot], Nul i 37 gości