Slonko_Łódź pisze:[...]
Mąż mi za to kiedyś (tak z ćwierć wieku temu) opowiadał jakieś dzieło- uznane przez niego w tamtym czasie za interesujące- był jakiś żeglarz (może pirat)- Łasica, porwana panna z dobrego rodu, która miała jakąś madonnę, szkuner, bitwy- kończyło się tym, że panna pokochiwała swojego oprawcę- czyli mogłoby się wpisać w konwencję

)) Mogło się nazywać jakoś z "banderą"...
A, to też jednak z moich dawnych lektur, trochę późniejsza

Janusz Meissner,
Opowieść o korsarzu Janie Martenie zwanym Kuną (gruba księga, trzy tomy w jednym:
Czarna bandera, Czerwone krzyże, Zielona brama - stąd ci się wzięła bandera w tytule). Jan Kuna (po angielsku kuna to marten), Polak, który został kaprem na usługach Elżbiety I. Burzliwe przygody na morzu i lądzie. Porwana panna była Hiszpanką, strasznie się rządziła na statku zwanym
Zephyr i jako zagorzała katoliczka domagała się obrazu swojej patronki, Matki Boskiej. Jan dostarczył jej kopię Matki Boskiej Częstochowskiej, bo tylko taką miał, a ona zrobiła koszmarną awanturę, że jej jakąś mulatkę podsuwa

Potem, faktycznie, był romans... Całość kończyła się mocno realistycznie, mianowicie kaźnią na szafocie - wieszanie, kastrowanie i ćwiartowanie, zgodnie z obyczajem ówczesnym

W sumie romansu było tam tylko kawałeczek, to raczej powieść historyczno-przygodowa.