Nabrałam ochoty na podzielenie się Wenecją. Tylko zdjęcia muszę uporządkować, tak więc tylko tytułem wstepu obserwacji kilka.
Taki to sobie będzie wenecki zlepek. Opowieść spleciona z kilku. O! może się spodoba.
Moje uczucia w stosunku do Wenecji są cały czas mieszane – lubię czy nie lubię? Piękne miasto, niepowtarzalne miasto, ale też właściwie miasto skansen, jakieś takie trochę na wpół martwe. Sztuczne, taki trochę dobrej klasy Disneyland dla turystów. Jest to miasto męczące szalenie, przynajmniej mnie.
A po pierwsze męczą mnie nieprzebrane tłumy, męczą i złoszczą. Dlatego nie lubię placu św. Marka i okolic oraz mostu Rialto. Bo tam trzeba się przebijać, rozpychać, walczyć o swój kawałek stałego gruntu jak o życie. To mi odbiera całą przyjemność, uniemożliwia podziw, odbiera możliwość jakiegoś estetycznego przeżycia, skupienia. A przecież obiektywnie są to piękne miejsca, zniewalające zupełnie. Generalnie, im dalej od nich tym lepiej, tym milej, tym autentyczniej.
A po drugie męczy mnie zmasowany atak na moją ograniczoną, niestety, percepcję. Bo dużo tego wszystkiego, ogrom. Ile obrazów Tintoretta można obejrzeć jednego dnia? Obejrzeć i nie skasować natychmiast w zmęczonym mózgu? Ile elementów pałacu Dożów jest w stanie przyswoić normalny człowiek i nie zapomnieć ich zaraz, sprawić żeby się nie zlały natychmiast po wyjściu w kolorową plamę? Trzeba pojechać na rok, tak sobie myślę. Co drugi dzień wybrać sobie fragment czegoś, obejrzeć, utrwalić itd. A tak się niestety nie da, więc się złoszczę, no i męczę.
A po trzecie męczy mnie, że w większości miejsc to co się chce oglądać jest wyeksponowane fatalnie. Albo jest ciemno, albo wręcz przeciwnie. Oglądanie wymaga więc jakiejś totalnej ekwilibrystyki, układania głowy pod przedziwnym kątem, na granicy skręcenia karku. Ja rozumiem w kosciołach, no cóż trudno. Ale w muzeach?? No na Boga

Jednak i tu są szczęśliwie chwalebne wyjątki.
A po czwarte meczy mnie, ze to w zasadzie nie są moje klimaty. Wszystko to rozbuchany renesans i barok. A ja się kocham w innych stylach i epokach. Cóż mi świadomość, że gotycki korzeń, skoro ten gotyk widać z trudem w jakimś zarysie, albo wcale? No ale i dla mnie znalazło się kilka perełek, no może kilkanaście.
A po piąte męczy mnie nachalność i bezczelność sprzedawców, kelnerów, wszystkich tych, którzy ze mnie tam żyją. Ale rozumiem, że żyć muszą, więc to akurat wnerwia mnie najmniej. Przyjmuję z dobrodziejstwem inwentarza.
A jak sobie uporządkuję zdjęcia, to opowiem więcej. Jakoś może pogrupuję, żeby były ręce i nogi, bez zbędnego chaosu.