W piątek nam przyfarciło, bo sie koleżanka zaoferowała z transportem i tak zostaliśmy do niedzieli.
Dalej wszystko wg znanego scenariusza, czyli zostałam przetrzymana do przedostatniego autobusu, a jak już odpuściłam i pomyslałam, że trudno, najwyżej pojadę rano, to oczywiście pułapka pod postacią domku z otwartym tylko jednym oknem zadziałała i z cichym
ŁUP pojawił się Księciunio z lekka roztargnionym wyrazem mordki
ZDĄŻYLIŚMY
Koncert towarzyszący temu wiekopomnemu wydarzeniu trwał bite 40 minut drogi powrotnej
Lansujący się przez odpięty dekielek kotek
paczał mi głęboko w oczy i darł się jak obdzierany ze skóry
Może klimatyzacja w autobusie mu za bardzo warczała?
