» Śro lip 25, 2018 1:09
Re: Słodziaczek Zuzia i Gryzelda Polusia zapraszają po raz 4
Bardzo dziękuję wam wszystkim za to , że jesteście i wspieracie mnie w tych bardzo trudnych dla mnie chwilach. Zawsze wiedziałam , że kiedyś taki moment nadejdzie , że nasz czas zacznie dobiegać końca ale zawsze było to takie odległe, że na pewno to nastąpi ale , że kiedyś w odległej przyszłości. Niestety czas biegnie bardzo szybko.
Mój tata to dobry człowiek z dużym poczuciem humoru , gadatliwością którą pewnie mam po nim, trudnym charakterem i uporem osła . Bardzo go kocham choć potrafi wyprowadzić mnie z równowagi i doprowadzić do szału . Bardzo mi w życiu pomógł ......mnie i innym też bezinteresownie i nie żądając nic w zamian. Patrzenie na niego w takim stanie sprawia , że moje serce rozpada się na miliony kawałków i czuję wzbierający gniew, frustrację na to wszystko . Dziś po rozmowie z lekarzem czułam takie wkurwienie na poprzedni szpital i tego konowała który wypisał tatę , że byłam gotowa jechać i rzucić się na niego z pięściami.
2 lipca tata upadł w domu. Mamy nie było w domu bo pojechała do szpitala odebrać swoje wyniki. Gdy wróciła zastała go leżącego w łazience. Ile tak leżał nikt nie wie. Wezwała karetkę i zadzwoniła po mnie. Karetka była w ciągu kilku minut więc jak przyszłam to właśnie sanitariusz zjechał na dół po płachtę na której transportują chorych. Lekarz powiedział , że podejrzewa udar ale dopiero badania to potwierdzą lub wykluczą. Karetką zabrali go do szpitala Kopernika w którym rok wcześniej również w lipcu przechodziłam zabieg spiringu udowej żyły odpiszczelowej.
W szpitalu zajął się tata młody lekarz miły i sympatyczny. Po serii badani TK niestety potwierdził rozległy udar z widoczną skrzepliną w prawej półkuli mózgu.Wzięto go na oddział udarowy na neurologii i podjęto leczenie. Tata cały czas był przytomny , rozumiał co się do niego mówi i rozmawiał z nami choć bełkotliwie. Okazało się też , że ma niewładną całkowicie lewą rękę i lewą nogę. Po dwóch dniach przeniesiono go na intensywną terapię bo zaczął się krztusić . Ponieważ wiecznie chciało mu się siku a nie potrafił zrobić w założonego pampersa zacewnikowano go, założono mu sondę do nosa przez którą podawano leki i karmiono papkami. Co wizyta miałam wrażenie , że jest coraz gorzej . Tata był albo apatyczny albo nieprzytomny albo spał. Ciężko było nawiązać z nim kontakt . Przyjęto go w poniedziałek a koło czwartku pani doktor zaczęła wspominać o wypisie . Mama zapytała lekarki jak sobie to wyobraża , że gdzie położymy dużego prawie 100 kg faceta który samodzielnie nawet nie jest w stanie przekręcić się z boku na bok ale panią doktor to niewiele obchodziło. Gdy mi mama o tym powiedziała po raz pierwszy się załamałam i w pracy wpadłam w histeryczny płacz którego nie potrafiłam powstrzymać ani kontrolować. Tata miewał gorsze i lepsze dni aż okazało się , że podłapał jakąś infekcję. Infekcją okazało się zapalenie płuc a do tego po zbadaniu flegmy którą zaczęto mu odsysać bo się krztusił stwierdzono jakąś brzydką bakterię i przeniesiono go do izolatki. Jego język pokryty był najpierw białym nalotem a później aż schodziły mu takie żółte płaty które nie mam pojęcia czym są i na pewno nie są wynikiem nie dbania o higienę zębów bo nie ma w buzi ani jednego . Ciągle faszerowali go antybiotykami i kroplówkami a przez wenflony zaczęły pękać mu żyły . To skłoniło lekarzy do założenia tacie pod obojczykiem wkłucia centralnego bezpośrednio do żyły szyjnej. Wkłucie zakładano mu na sali operacyjnej w środę ubiegłego tygodnia. Myślałam , że to oznacza , że zostanie w szpitalu dłużej , że wyleczą go choć z tego zapalenia płuc ale niestety w piątek poinformowali mamę ,że w poniedziałek tata definitywnie zostanie wypisany ze szpitala i i skierowany do szpitala Jonschera na konsultację rehabilitacyjną. W poniedziałek obie z mama pojechałyśmy by jeszcze raz pogadać z tym lekarzem . Na pytanie mamy czy naprawdę wypisanie chorego z zapaleniem płuc jest dobrym pomysłem lekarz bardzo się oburzył , że skąd ona w ogóle wie , że tata ma zapalenie płuc bo przecież się tylko zachłysnął podczas karmienia a w ogóle to oni już swoje zrobili i nie są oddziałem dla ludzi przewlekle chorych jak tata.Zapytałam czy nie można by taty przenieść na inny oddział by wyleczyć chociaż zapalenie płuc bo w domu nie posiadamy ani tlenu a jest niewydolny oddechowo np pulmonologiczny a on mi na to ,że w szpitalu nie ma takiego oddziału .Kazał za to mamie przyjść do szpitala w któryś wtorek i udać się na chirurgię naczyniową ze skierowaniem które da żeby wyznaczyli termin operacji udrożnienia krytycnie zwężonych żył szyjnych . Wkurwił mnie ten dupek ale nie chciałam robić dymu choć miałam ochotę porozmawiać z ordynatorką oddziału ale niestety zeszła już z dyżuru. Wróciłyśmy do taty bo trzeba było go przygotować do drogi i czekałyśmy na transport i wypis oraz skierowania na konsultację. Usunięto mu również założone kilka dni wcześniej wkłucie centralne .
Ja pojechałam do domu wcześniej z wszystkimi taty rzeczami a mama została. Po moim wyjściu zaczął się kolejny cyrk bo nie chcieli wydać mamie dokumentów taty ponieważ tata nie podpisał zgody na to przy przyjęciu do szpitala. Poszło na krzyki i w końcu wydano. Z Kopernika karetką zabrali tatę do Jonschera a tam spędzili 3 godz czekając na 2 minutową konsultację z której się dowiedzieli , że tata nie został zakwalifikowany bo najpierw muszą udrożnić mu żyłę a dopiero będzie można pomyśleć o rehabilitacji.
W końcu o 14,30 dowieźli tatę do domu. Był tak zmęczony i wykończony tym wszystkim , że co chwila zapadał w sen. Pożegnałam się i poszłam do pracy obiecując , że po pracy przyjdę. Koło 21 moja mama zadzwoniła do mnie , że jest z tata znów w szpitalu i świat znów mi się zawalił. Okazało się , że po 18 tata zaczął się krztusić i dusić i mama nie wiedząc co robić wezwała pogotowie. Przyjechali i zaczęli się nim zajmować. Okazało się , że nie są w stanie wkłuć się w żadną żyłę bo wszystkie pękały więc po raz drugi w warunkach domowych założyli mu wkłucie centralne.Dobre 40 minut pracowali przy nim a później zanim ruszyli na sygnale w karetce jeszcze 20 min go reanimowali bo stracił przytomność i się zatrzymał.
Dziś pojechałyśmy obie by się dowiedzieć o stan zdrowia. Leży w szpitalu MSW na intensywnej terapii. Jest głęboko nieprzytomny , niewydolny oddechowo pod respiratorem, z dużym obrzękiem mózgu. Lekarz powiedział , że robią co mogą ale jego szanse są zerowe bo jego stan jest krytyczny , Bardzo się zdziwił , że w takim stanie wypisano go ze szpitala Kopernika i nawet nie chciał tego komentować.
Jestem wściekła i wkurwiona ale nie na świat , nie na Boga ale na siebie za swoją bezsilność , że nie mogę mu pomóc i nie mogę tak naprawdę zrobić nic by było lepiej i na ten cholerny szpital i konowała który potraktował mojego tatę jak śmiecia który naciąga szpital na koszty i psuje statystyki tych cudownie ozdrowiałych pacjentów po 9 dniach pobytu u nich w szpitalu.
