MaryLux pisze:Chyba nigdy się nie odważę zacząć po fińsku
Jakby to powiedzieć... Jak w grudniu zeszłego roku pojawiłam się w szkole na pierwszych zajęciach to delikatnie rzecz ujmując zanieczyściłam zbroję. Prawie

Po tygodniu okazało się,że nawet jeśli stoi tłum ludzi ale nikt nie pomacha na nadjeżdżający autobus to nie ma bata, on się nie zatrzyma i odmrażasz sobie zadek stercząc na przystanku i czekając na kolejny za jakieś pół godziny. Po miesiącu regularnych dojazdow do i ze szkoły nawiązałam bliskie znajomości z kierowcami, potem jakiś czas jeździłam z gościem z klasy który mieszka w moich okolicach, potem znów bawiłam się w jazdy autobusem i pociągiem a raz nawet w ramach pomocy choremu koledze pojechałam do niego zawieźć mu notatki z lekcji czym jak przyznał zaszokowałam go lekko bo nie przypuszczał,że pod zbroją w maskowaniu woodland camo kryje się serduszko czułe na krzywdę innych. Nie miałam siły wyprowadzać go z błędu że to nie dobre serce mną powoduje a zwyczajny interes. Mianowicie nie zawsze chciało mi się kupować cały obiad na szkolnej stołówce a on zawsze ładował tyyyyyyle frytek na talerz... I w ramach umowy dyplomatycznej między Polską a Irakiem ja odrabiałam lekcje za nas oboje, on dzielił frytki sprawiedliwie na dwie osoby a czasem nawet podpowiadał na lekcjach. No i co tu ukrywać, odczuwam nieodparty pociąg do Theo.... Żeby nie było, kolega ma inaczej na imię. Theo to jego kot. Aspołeczny, nikogo nie lubi, na wszystkich warczyi jest mega wybredny w kwestii żarcia. Ta, nie wiesz czasem.... Dzwonię do kumpla,że jestem na miejscu pod blokiem, niech się pofatyguje drzwi otworzyć albo poda kod do domofonu. Wchodzę do chaty i z miejsca zamiast jakiegoś nie wiem, "hey Buddy how are You?" Było "Ohhhh, Theo, you re so sweet, come to mommy, i must kiss you right now" I siup na rączki, i buzi i baranek i bęc na plecki i głaszcz mnie, jestem twój, kocham cię, masz coś dobrego w plecaku? Mniam, kanapki, reflektuję jak najbardziej.... Kolega coś mamrotał po swojemu a na prośbę o przetlumaczenie na język zrozumały dla laika stwierdził,że nie powie, bo się jeszcze obrażę albo co. Odrobina szantażu czyni cuda i dowiedziałam się jak jest po arabsku "ruda wiedźma"

I fiński na początku owszem był dla mnie zlepkiem niezrozumiałych sylab nie mogę zaprzeczyć. Potem odkryłam dobrodziejstwa płynące z tak zwanych fiszek a obecnie rozumiem co do mnie mówią pod warunkiem,że ten ktoś mówi powoli. Znaczy będzie dobrze. Fakt,że w sprawach urzędowych wolę się porozumiewać przez tumacza ale przypuszczam,że prędzej czy później i to ogarnę. Zatem, nigdy nie mów nigdy...
