Zuz, śliczny wierszyk. Dziękuję
Nie zasługuję...Dni płyną pomału, jeden za drugim...
Policzyłam, że Franek ma już 6,5 miesiąca...
Wygląda już nawet, jak coś w rodzaju kota. Została mu ta jego nietoperzowatość, ale można powiedzieć - to jest kot...
Jest kochany, czuły, taki kontaktowy. Mały gaduła. Obejmuje mnie łapkami za szyję i patrzy w oczy
A ja w nich widzę dużo więcej... dużo... Wczoraj minęły dwa miesiące bez Ludwiczka. Już?...
Herpes ładnie się leczy, ale kropelek nie lubimy. Oj, nie. Franek nie broni się tylko wykręca. Jak mały wij. Ciężko jest go dopaść i postawić na swoim.
Piotruś postanowił zostać smarkaczem na zawsze. Gwiżdże mu coś w nosku. Sapie jak mała lokomotywka. Kicha. W poniedziałek idziemy do weta, bo u niego to już stan chroniczny.
Tymczasem obydwaj młodzieńcy dostają betaglukan. Pani okulistka poradziła syropek dla dzieci, o smaku truskawkowym. Wciągają, aż miło. Potem śmigają dwie truskaweczki

Obydwaj są bardzo kreatywni w samodzielnym robieniu zabawek. Franek robi je sobie z własnoręcznie zerwanych ze ściany kawałków tapety. Piotruś jest zawodowym kradziejem zatyczek od insulinówek.
Franek kradnie jedzenie z człowiekowego talerza metodą „na wichurkę”. Siedzi sobie człowiek i usiłuje coś spożyć, trzymając jedną ręką niewidzialną łapkę Lusi, próbującą dyskretnym chwytem zza ucha wyhaczyć dla siebie jakiś przyjemny kąsek. Pozostałymi rękami wyciąga z talerza nieprzebrane morze jakiś kocich głów, wpadających tam nie wiadomo skąd. Aż tu nagle przelatuje nad stołem mała czarna wichurka i z talerza znika jakiś istotny element. Potem jest gonitwa za wichurką. Do skutku. Bo niestety, każda próba odejścia od intestinala kończy się niepowodzeniem. W czasie pogoni za wichurką, z talerza znika w niewyjaśnionych okolicznościach reszta elementów...
Od Paulinki/Mrusi nie mam nowych wieści. To na pewno dobra wiadomość,
ale już wysłałam maila z tysiącem pytań
Lusidło. Kochane Lusidło. Wiecznie głodny łasuch. Wszędzie jej pełno. We wszystkim chętnie pomoże. Zagaduje, wdzięczy się... Zalecała się dziś do cioci tajdzi swoim dźwięcznym
grrrr... grrrr... Jutro będziemy mieli nową matę do drapania przykręconą do ściany

Antosia - moja kruszynka. Bawi się z maluchami jak dziecko. Opiekuje się nimi jak matka. Śpi w łóżku. Mogę ją po głaskać stawiając przed nią miskę, albo gdy jestem niżej niż ona. Gdy stoi na drapaku, ostawiamy szalone pieszczoty. Jest wtedy taka szczęśliwa. Zagaduje do mnie, niemal mnie zaczepia. Na jedzenie czeka już wewnątrz kuchni, nie przy drzwiach. Ale żeby mogła zjeść spokojnie, muszę miskę wystawić do przedpokoju. Wciąż ucieka, gdy tylko się ruszę, ale już w taki sposób, że ledwo mogę iść, żeby jej nie potrącić. Tak bardzo by chciała być blisko. Najbliżej. Tak bardzo się boi...
Kocidka jest taka maleńka. Coraz mniejsza. Robi się chudziutka i taka bardzo drobniutka. Już nie zajmuje pierwszego miejsca wśród największych żarłoków. Je. Ale to już nie to. Już nie podnosi co chwilę zdziwionych oczu znad pustej miseczki:
Jak to? Zniknęło? Tak po prostu? Nawet jeszcze nie zaczęłam przecież...Zawsze się śmiałam -
gdzie ten szkrabik to upycha...?Suche staje się dla niej za trudne, chociaż nie poddaje się. Zamykam się z nią w kuchni, żeby jej nikt nie niepokoił i podsuwam gerberki. Gourmety w postaci musów też są przyjmowane życzliwie.
Jest cały czas na przeciwbólach. Miało być co 48 godzin, ale widziałam, że odstępy czasu były za długie i pod koniec już bardzo źle się czuła. Podaję jej zatem co 36 godzin. I też nie jest dobrze pod koniec.
W poniedziałek lecimy do weta. Razem z Piotrusiem.
Kupiłam dziś na bazarku laserek... Ach...
Tyle radości. Tyle śmiechu. Gonitw. Maluchy były zachwycone. Antosia nie była pewna, co ma robić.
Diabełek przypomniała sobie, jak bardzo lubiła szaleć w gonitwach za czerwonym punkcikiem i jak to fajnie być szalonym kociątkiem. Żałuję, że dopiero teraz kupiłam. Stary popsuł się tak dawno i jakoś nic z tym nie zrobiłam. Koszt nie taki wielki, a ile szczęścia. Nawet Bodzio strzygł uszami, chociaż jego pewnie bardziej intrygował tupot łapek i próbował zgadnąć, jaki jest powód zamieszania.
Tia... Jak nie pisałam... Kciuki za tego, kto zechce przebrnąć
