A oto story z wczoraj:
Pewnego dnia - dokładnie wczorajszego po zakończeniu pracy wracałam do domu wraz z krzykaczami , gdy już umieściłam swój pojazd pod domem, z wielkim wdziękiem ruszyliśmy do domu i nagle do mych nadal wrażliwych uszów (mimo wieloletnich starń krzykaczy, aby to zmienić

) dobiegł dziwny dźwięk. Zatrzymałam się, kazałam krzykaczom zamknąć paszcze i ............. nic. Wię ruszyliśmy dalej i znowu

a cóż to jajsnej ciasnej piegowatej - myślę sobie.Wchodzimy na ogródek, a tam............... po środku równo przyciętego trawnika, skąpana w słońcu stoi ONA i płacze, gdy tylko nas zauważyła (widocznie tak była zajęta płaczem, że nas nie usłyszała

) jej pulchne łapki z wielka gracją zaczęły się poruszać i w rączych podskokach w ciągu mrugnięcia mego oka (a mrugam standardowo

) znalazła się przy nas

. Witając nas głośnymi wyrzutami jak mogliśmy ja pozostawić na zewnątrz (ja byłam w pracy

). Otarłwszy się o każdego z nas przeprowadziła atak na dzrzwi i kiedy tylko ustapiły pod jej naporem (klucz i klamka troszkę pomogli

) wbiegła do domu i zaszyła się na swoim stryszku. Pierwszy raz odkąd jest z nami nie molestowała mnie jak najszybsze podanie posiłku

.
hmm może jutro ktoś ( zgadnijcie kto

) wypuści ją i nie sprawdzi stanu liczbowego przed wyjazdem i będzie mnie czekał równie miłe powitanie

.
Tylko czy jutro - dzisiaj ONA będzie chciała się oddalić bez pozwolenia? Ach ta kocia niezależność i te kocie ścieżki.