CC napisała, co jest najwiekszym problemem w leczeniu Dracula, nic dodać, nic ująć.
Właśnie przed chwilą spanikowałam, spanikował Dracul i Justyn spanikował i nawet Zawieszka zaczęła przede mną uciekać, bo widziała, że robię coś okropnego Draculowi.
Wróciliśmy do domu, źli, przemarznięci i generalnie jacyś tacy "zgęziali". Optymistycznie, bo tylko jedna kałużka a Dracul spał słodko w szafce. Ożywił się ten kotek na nasz widok, ucieszył, wyszedł z szafki, zrobił kupę, zrobił siusiu (pod drzwiami pokoju TŻ) i spokojnie poszedł położyć się na moim biurku. Zaczaiłam się z zastrzykiem antybiotyku. Widać coś zrobiłam źle, wbiłam nie tam gdzie trzeba. Dracul uciekł, uciekając, powłócząc łapką, zataczając się zaczął robić kupę za kupą i podlewać. Chyba ze strachu, ze stresu, okropnie to wyglądało. Po mniej więcej godzinie, po tym jak przestał się załatwiać w panice gdzie popadnie, jak zaczął mniej kuleć, Justyn zaczął kroić mięso, Dracul poszedł do kuchni (dobry znak) zaczął jeść, a ja już czaiłam się z insuliną. Tak się szarpał, że jeden zastrzyk poszedł w powietrze, musiałam przygotować drugi, ale już go trzeba było owinąć ręcznikiem, bo nie było szans.
Mam tylko nadzieję, że on się troszkę uspokoi jak przestanie dostawać antybiotyk - jeszcze tylko dwa dni.
Dziewczyny, dzięki za kciuki i duchowe wsparcie, jutro idę kupić glukometr, ale jak ja mu będę powierać krew i jakie to będa wyniki, nie wiem
