Dziękuję Basiu za życzenia.
A mój mąż jest dobrym człowiekiem. Popełnia błędy, jak każdy, ale ma w sobie dużo życzliwości dla innych. Chociaż zdecydowanie za mało uwielbia koty, co jest dosyć poważną usterką. Ale Maurycego jednak uwielbiał i jak była potrzeba, to bez gadania sypał tysiącami. I bardzo rozpaczał, jak go zabrakło. A teraz pewnie boi się przywiązać, żeby znów nie cierpieć. Ale wielokrotnie widziałam, jak głaskał koty. Mnie nie głaszcze. Od siedmiu lat ani razu mnie nie przytulił. Cóż, tak też w życiu bywa. Nie potrafię tego zmienić i on też nie potrafi. Ale dogadujemy się przyzwoicie i żyjemy w zgodzie. Razem mieszkamy i wychowujemy dzieci. I zgodził się na Florcię.
Mam czterdzieści jeden lat. W najlepszym razie pół życia za mną. Zbiera mi się na podsumowania...
Dzisiaj patrzyłam na pesele pacjentów. Moi rówieśnicy młodość mają już za sobą. Ale za to człowiek ma więcej doświadczenia, potrafi sobie poradzić z różnymi sprawami. I jest się dużo spokojniejszym.
Najważniejszy dla mnie jest pokój w moim kraju, bo bez niego nic nie będzie możliwe. Wojny boję się najbardziej na świecie.
Chciałabym być zdrowa i samodzielna. Chciałabym uniknąć zależności od innych osób, zwłaszcza fizycznej i finansowej. Chciałabym mieć mnóstwo cierpliwości i cieszyć się ciągle zwykłą codziennością, nieuniknionym pośpiechem i licznymi obowiązkami. I pracą. I drobiazgami. Chciałabym umieć docenić to, co mam. I żeby dzieci i koty były zdrowe, bo ich choroby to zawsze dla mnie poważne zmartwienie. Żeby się dobrze uczyły i miały przyjaciół. Żeby otaczali mnie życzliwi ludzie. I żebym potrafiła radzić sobie z ludzką podłością. Marzę także o domku na kurzej stopie. I o podróży do Ameryki Południowej. I wolałabym jednak w przyszłości umrzeć na coś innego, niż choroba nowotworowa. Może zawał... A później trafić do nieba i spotkać tam wszystkie bliskie osoby, za którymi tęsknię. Amen. Tego sobie życzę, ale chętnie przyjmę wszystko, cokolwiek ma mnie spotkać. Choć nie obiecuję, że będę dzielna.