Smutno mi dzisiaj...
Odszedł jeden z kotów, któremu kibicowałam - Laluszek od Kotkinsa [']
Duża się w kiecce sfociła. W lustrze. Ale foty wyszły nędznie, nie bardzo się nadają do upublicznienia (i to nie ze względu na moją "urodziwą" gębusię - bo ta akurat zniknęła w blasku flesza).
Miałam wczoraj cięzki wieczór. Dzisiaj padam na pysk, oczy ledwo się trzymają na zapałkach.
Wpadłam na genialny pomysł, żeby wsadzić na chwilkę do mikrofali kawałek bagietki czosnkowej. Wsadziłam, włączyłam, na chwilkę wyszłam z kuchni. Jak wróciłam, z mikrofalówki wydobywały się kłęby siwego dymu.
Nie wiem, czym nafaszerowali tą nieszczęsną bagietkę. Ale całe mieszkanie śmierdzi spalenizną. Dwugodzinne wietrzenie trochę pomogło, ale nie do końca.
Czy ktoś wie, jak "wywabić" ten smrodek? Pliiiiiz!!!
Po wietrzeniu padłam na wyrko (godzina 23-cia). Ja chcę spać, a koty szaleją w salonie. Wrrrrr.... Zwlekłam się z wyra, potuptałam, patrzę - pod sufitem lata sobie zbykacz. Jakiś taki komarowaty. No i zaczęło się polowanie.
Jak o mnie chodzi, to mógłby sobie latać spokojnie dalej. Ale do rana pannice chyba by mi zdemolowały całe mieszkanie. No więc złapałam za miotełkę do kurzu - wiecie, taki patyk ze sztucznymi piórkami - i dawaj tłuc bzykacza. Jak już udawało się go przyziemić, do akcji wkraczały koty. Zwłaszcza Mała Czarna, która akurat nie powinna, bo z racji jej "tajfłapowatości" wszystko ucieka spod jej łap i z jej pyska. W końcu bzykadło dopadła Ofelia, skonsumowała i można było wreszcie położyć się spać. Uuuuufffff!
Tym niemniej było już trochę za późno, żeby się wyspać.