Z zamiarem udomowienia Sznycka nosiłam się już od dłuższego czasu. Celowo czekałam na jesień, bo nauczona doświadczeniem, wiedziałam, że wraz z nastaniem chłodniejszych dni, mój kocur robi się wybitnie domowy (a właściwie biurowy

) i świat zewnętrzny przestaje go interesować – liczy się fotel i pełna micha. Liczyłam na to, iż w takim stanie ducha łatwiej będzie mu zaakceptować zamknięcie w czterech ścianach.
Decyzję przyspieszyło to, iż przypadkiem dowiedziałam się, że na pobliskim osiedlu kręci się szaleniec z wiatrówką, który strzela w koty

. Nie miałam żadnej gwarancji, że Sznycek nie wybiera się tam na spacery!
22 września 2007 roku nasz firmowy kot stracił wreszcie pompony i zamieszkał w domu. Bardzo bałam się tego dokocenia. Obawiałam się zwłaszcza o relacje na linii Sznycek-Kropka

. Przy każdych moich tymczasach Kropka reagowała fatalnie – nienawidziła obcych na swoim terenie. Chodziła wściekła, posikiwała po kątach, na wszelkie sposoby pokazywała nam i innym kotom jak bardzo jest niezadowolona. Po tym jak Zapałka w pewnym momencie musiała wrócić do Dąbrów i tam doczekać swojego domu, bo moje stado pod dowództwem Kropy po prostu ją zaszczuło, obiecałam sobie i Kropce, że już nigdy nie sprowadzę obcego kota do domu.
Przebywający dotąd przy drukarni Sznycek, też nie raz pokazał swój dominujący charakter. Przez ponad dwa lata wpuścił na swój teren tylko Rudą oraz Julkę z kociętami (tą ostatnią tolerował dopóki były z nią maluchy. Gdy zabrałam kocięta, by je oswoić, pogonił Julkę gdzie pieprz rośnie

).
Teraz nie miałam wyjścia - te moje dwa terytorialne i niepokorne typy po prostu
musiały się dogadać!
Muszę przyznać, że nasze dokocenie składało się z samych pozytywnych zaskoczeń. Sznycek pierwsze dwa tygodnie właściwie przemieszkał na balkonie. Nie wiem dlaczego wybrał akurat to miejsce. Na balkonowym krześle czuł się najbezpieczniej:
Spędzałam z nim tam popołudniami dużo czasu – siedział mi na kolanach, przytulał się, mruczał, ale z zaproszenia do domu nie chciał skorzystać

. Postanowiłam jednak, że spokojnie będziemy czekać na rozwój sytuacji. Znałam jego nie najłatwiejszy charakter i wiedziałam, że nie da mu się nic narzucić.
Kiedy wreszcie SAM zdecydował zawitać na pokojach, Kropa oczywiście spróbowała pokazać mu kto tu rządzi. Wystartowała do niego z warczeniem, a ja oniemiałam, widząc jak Sznycek jednym syknięciem osadził ją na miejscu. W tym momencie chyba raz na zawsze ustalili swoje relacje, bo odtąd nie doszło między nimi do jakiegoś poważnego starcia

.
Sznyc bezceremonialnie zajął łóżko w naszej sypialni, a pozostała trójka przez jakiś miesiąc nie odważyła się tam postawić łapy. Serce mnie bolało, kiedy wieczorami śpiąca do tej pory zawsze ze mną Milka, z wyrzutem w oczach, szła szukać sobie innego miejsca do snu. Kropka i Frodo również omijali nasze wspólne dotąd „legowisko” szerokim łukiem:
Nie ingerowałam jednak w kocie układy. I chyba dobrze, bo po miesiącu, ni z tego nie z owego Sznycek postanowił opuścić naszą sypialnię. Przypuszczam, że sypiający niespokojnie Michał zaczął mu w pewnym momencie przeszkadzać

. Rodzeństwo odzyskało swoje miejsce do spania.
Sznyc zajął sofę w pokoju dziennym i w zasadzie pozostaje tam do dziś, choć czasem (od wielkiego święta

) dla urozmaicenia przenosi się na pobliski fotel

:
Nie posiadałam się z radości, kiedy w grudniu Kropka zdecydowała się uciąć sobie drzemkę tuż obok tatusia

:
Milka nie może w to uwierzyć do dziś

:
Niemniej fakt pozostaje faktem – DOKOCENIE POWIODŁO SIĘ

. Spokojnie mogę teraz prowadzić wspólny wątek mojej czwórki mieszkającej wreszcie pod jednym dachem
Joasia