Oddałam Myszke. Jej nowa pani z miejsca zauroczona, a ja ucieszyłam się na widok solidnie przyczepionej do ściany i nieco sfatygowanej kociej drapaczki. Mysia jako kot wyczrpany i przestraszony podróżą ułożyła sie do snu... na kanapie.
Przywiozłam dwa nowe. Mam serce w gardle z nerwów i nie wiem co będzie. Dwa czarne kocurki są każdy taki jak 5 Mych w kupie. Sprawiaja wrażenie kotów co najmniej siedmiomiesięcznych. To samo w sobie nie jest powodem stresu ale one są nie wiem jeszcze - dzikie lub dzikawe. Jeden grzecznie dał sie umieścić w klatce, drugi nawiał, przy próbie łapania ochlapałam krwią scianę... W końcu w koc złapałam, kot wrzeszczał rozpaczliwie i walczył. Teraz oba siedzą cichutko w klatce razem z tuńczykiem w sosie własnym, suchym żarełkiem, wodą i kuwetą. Przytulone do siebie, w rogu klatki, ale na miękkim posłanku

Jeden ma gile w nosie, słychać świszczący oddech. To, że nie sa zainteresowane jedzonkiem tłumaczę sobie ich stresem, to był chyba najgorszy dzień w ich życiu. Ale boję się. Że sobie nie poradzę z oswajaniem, że któryś znowu zwieje i go nie bedę umiała złapać. Że świszczy w nosku a ja nie umiem spakować dzikuska do weterynarza... Ratunku.