lilianaj pisze:O,o!
Istotnie, mój charakter nie jest doskonały. Mam wiele wad. Bardzo wiele. Wolałabym mieć mniej i staram się nawet nad tym pracować. Jedną z moich niedoskonałości, oprócz niewątpliwej emocjonalnej infantylności, jest impulsywność i brak rozsądku. Jeśli czegoś długo i mocno pragnę, to zdarza mi się na to decydować, pomimo wiążących się z tym nieprzyjemnych konsekwencji. Wiem, że wezmę w skórę, ale i tak nie mogę lub nie chcę się powstrzymać. Myślę sobie wtedy, że ból się opłaca i spełniam jakieś ważne dla mnie marzenie. To oczywiście nie jest rozważne. Ale w życiu czasami trzeba ryzykować. Gdybym kierowała się wyłącznie racjonalnymi przesłankami, wiele wspaniałych spraw i rzeczy by mnie ominęło. Nigdy w życiu nie miałabym ani trójki dzieci, ani tym bardziej kotów. Bo wygodniej i spokojniej jest mieć po jednym wychuchanym egzemplarzu. Wszak przez piętnaście lat miałam tylko jednego kota. Czego zresztą szczerze żałuję, bo mój Maurynio byłby szczęśliwszy, gdyby miał obok siebie chociaż jedną duszyczkę własnego gatunku. Życia bez Pawła i Zosi nie jestem w stanie sobie wyobrazić. Prawdopodobnie nadal tkwiłabym w Biurze Ekspertyz i Analiz pewnego, skądinąd zacnego, ministerstwa, bo pisanie przychodziło mi z łatwością. Napisałam nawet osiem projektów ustawy o akredytacji kształcenia podyplomowego pielęgniarek i położnych. Zrezygnowałam, gdy przeszedł ten pierwszy. Może nawet wspięłabym się po szczebelkach kariery i dochrapała złotonośnego stołeczka... Może mogłabym więcej podróżować. Do Peru na przykład. Tyle, że w moim pojęciu, to była "głupiego robota" - ani pożyteczna, ani satysfakcjonująca. Ot, bezsensowne zużywanie papieru pod presją czasu i w ciągłym stresie. Praca z pacjentami może i jest czasem wyczerpująca i zdarza się, że jęczę, jak ten wół prowadzony na rzeź i mam dosyć bezustannego nurzania się w cudzym cierpieniu. Ale sprawia, że czuję się potrzebna, a moje życie na tym łez padole, ma sens. To naturalne, że potrzebuję odpocząć żeby się nie zepsuć. Bo zajęć mam rzeczywiście sporo. Ale mam też marzenia. Na przykład o psie marzę od wielu lat. Psy długo żyją i wymagają spacerów, a ja nie robię się młodsza. Już dawno pojechałabym do jakiejś sensownej hodowli po stworzenie niewielkie, szczekające, kudłate, spolegliwe i doskonale zsocjalizowane i nauczone czystości. Ale nie mogę tego zrobić, bo TŻ się nie zgadza i ja muszę się z tym z przykrością liczyć. Bo to, że on z moimi pragnieniami się jednak nie liczy, to już jego rzecz... Mogę sobie mianowicie mieć takiego psa, o jakim tylko zamarzę, jak owdowieję. Niech on mnie lepiej nie prowokuje do takich marzeń! Ale pies uratowany, to inna sprawa... Bo to kwestia sumienia. Zresztą najlepiej żeby to TŻ się napatoczył na takiego psa i stanął w sytuacji bez wyjścia. Ale to raczej nierealne... Kombinuję więc, jak przysłowiowy pies w saniach. Albo koń pod górkę.
Oczywiście zdaję sobie sprawę z faktu, że przyzwyczajanie kotów do psa nie jest łatwe. Ale wiem też, że każda żmija ma swój koniec i wszystko da się przetrwać. I zwyczajnie żal mi tych psów, aż mi się płakać chce. I mogę przecież pomóc. Wszak wielu hodowców ma dzieci, psy, koty i nie wiem, co tam jeszcze i żyją wszyscy zgodnie i są szczęśliwi. Nawet na tym forum są obecne osoby, i to wcale nierzadko, które mają po pięć, siedem, dziesięć, a bywa, że i więcej zwierząt. Skoro więc inni potrafią sobie poradzić, to może i mi się uda? Oczywiście będę narzekać, bo mając mentalność słowiańską, bywam z natury romantyczna oraz marudna. Wierzę, że moje stado może sobie poradzić. Florcia jest absolutnie fantastyczną koteczką. Nie mam co do tego najmniejszych wątpliwości. To moja bratnia dusza, rozumiemy się bez słów. Nie jest agresywna, choć ma własne zdanie i bywa konkretna. Jak ma czegoś dosyć i nie życzy sobie kontynuacji jakiegoś procederu, to mówi: "miau" i odchodzi. Ma prawo. Wszyscy to wiemy i szanujemy jej decyzje. Nie musi koniecznie cierpieć w milczeniu. Jest bardzo dobrą i troskliwą mamą. Prawdą jest, że gdy kociątka były małe, biła Orbisia w skórę. Julkowi i Zosi też się raz oberwało, jak przynieśli zagrażającego Orbisia w pobliże gniazda. Broniła dzieci i miała ku temu słuszne powody. Bowiem Orbinio ze strachu nawarczał na noworodki, a potem biegnąc, uderzył w drzwi i boleśnie przyciął wychodzącą z łazienki Florcię. Zapewne niechcący. Myślę jednak, że Florcia doskonale wiedziała, co mojemu ukochanemu kocurkowi po główce chodziło i miała swoje racje. Gustawek grzał i wylizywał maleństwa i Florcia to akceptowała. Mi pozwala na wszystko i kocha mnie bezwarunkowo i najbardziej na świecie. Z wzajemnością. Do mnie przychodzi po jedzenie, po pieszczotki, po towarzystwo. Siada obok, tuli główkę i liże po rękach, jak ją głaszczę. Jest oddana i czuła. Jest najmojsza. Wrosła mi w serce i mózg na tyle, że czuję szczęśliwą ekscytację za każdym razem, gdy ją dotykam. Przy jej pierwszych dzieciach zabrakło mi doświadczenia. Bałam się o nie tak bardzo, że Florcia próbowała mnie chwycić za skórę na ręce i wciągnąć pod kanapę żeby mnie ukryć przed moim własnym strachem. Na pewno mój brak pewności miał na nią niekorzystny wpływ. Ale to naturalne, że przy pierwszych dzieciach się panikuje... Teraz wiem, że Florcia po porodzie i w czasie odchowywania dzieci, wymaga absolutnego spokoju i izolacji od wszelkich bodźców, które mogłyby ją niepokoić. Przynajmniej dopóki kociątka pozostają w gnieździe, Florcia musi pozostawać w pokoju Zosi. Ale póki co, Florcia nie jest w ciąży. W przypadku, wątpliwym zresztą, gdyby szczenięta do nas trafiły, obawiam się nie o reakcję Florci, czy Gustawka, tylko o Orbisa. On jest najbardziej wrażliwy na stres i z pewnością wymagałby wąchania uspokajaczy i codziennego łykania Immunodolu. Mógłby również dostać kataru... Nie oczekuję zupełnie łagodnej, bezproblemowej adaptacji, ale przecież ludzie i zwierzęta rozwiązują takie problemy.
Tak... Jak kochać, to księcia, jak kraść, to miliony! Obawiam się jednak, że zarówno na księcia, miliony, jak i te szczenięta mam równe szanse. Bliskie zeru mianowicie...
Byłam obecna przy śmierci wielu osób. I nikt, żaden umierający, nie żałował, że miał psa... Albo że komuś pomógł, czy kogoś kochał.
Dziękuję jednak wszystkim życzliwym za troskę. Zawsze to miło, jak ktoś próbuje pomóc, choćby dobrą radą.
Przeczytaj ten post, udając, że napisała go zupełnie obca osoba.
Jestem pewna, że uderzy Cię jedno - "Ja, mnie, moje, ja, ja". Ja chcę. Ja będę manipulować otoczeniem.
Jeśli dojdzie do rozmów o adopcji tych psów, bardzo Cię proszę poinformuj osoby odpowiedzialne za ich wydanie o dwóch sprawach:
1. Mąż nie zgadza się na przyjęcie psów i bywa umęczony dużą liczbą kotów (gdy pojawiają się kocięta);.
2. Twoja kotka hodowlana gdy ma kocięta jest agresywna. Atakuje koty i ludzi (!). Istnieje więc bardzo duże prawdopodobieństwo, że poważnie porani psiaki. (Z punktu widzenia niedużych psów Florcia będzie kimś o gabarytach i zaciętości tygrysa, a rozsierdzona kotka, zwłaszcza broniąca młodych, potrafi atakować nie po to, żeby skarcić, ale żeby zabić natręta.).
Daj tym osobom szansę na podjęcie w pełni świadomej decyzji o powierzeniu Ci zwierząt.