Bardzo wszystkim dziękuję z serdeczne słowa współczucia.
Nie wiedziałam że aż tyle osob tu zagląda.
Doła mam strasznego czuję sie przeraźliwie osamotniona.
Tym bardziej że odeszedł mój ostatni zwierzaczek w życiu.
Mąż się nie zgadza już na żadne nowe stworzenie.
Wiedziałam o tym dużo wczesniej, dlatego szeptałam często do uszka mojej Hipeczce : " musisz żyć jak najdłużej, bo po tobie to już pustka" .

Nie wiedziałam że rak żre już nie tylko mnie.
Mimo to często myślałam ktora którą przeżyje.
Ale tak jest lepiej, bo jak napisała Szymborska "Umrzeć - tego się nie robi kotu".
Przez ostatnie 10 lat nie było dnia bez jakiegoś futerka. I teraz nagle nic....
Ja wiem, że mąż ma rację . On z racji zawodu jest gościem w domu, Kasia pewnie niedługo wyjedzie na studia, Bartuś ...wiadomo jak to jest z Bartusiem,no a ja chora. Kto się zaopiekuje kotem jak ja znowu wyląduję w szpitalu czy.....
Ja to wszystko wiem , tylko to jest takie trudne....
Pewnie to strasznie głupie ale w tej chwili mam uczucie czekania na ....koniec.
Mam nadzieję, że tzw raj wygląda zgodnie z moimi wyobrażeniami czyli jest pełen futer do głaskania , pysiów do przytulania i nosków do całowania.
A jak pójdę do piekła to mam nadzieję, że diabły wygładają zgodnie z tradycyjnymi wyobrażeniami ludowymi i bedę mogła im porteczki szczotkować , kopytka czyścić i ogony głaskać.
Powinnam zamknąc ten wątek i w ogóle wynieść się z miau ale jeszcze trochę odwlekę ten moment. Bardzo się zżyłam z tym miejscem , no i mam jeszcze do załatwienia sprawy "spadkowe" została karma, żwirek itd
A potem ....potem coś wymyślę choć jak się nie można rano budzić z kłakami w nosie to czy życie ma sens