
I nie jesteś kapitan Nemo bo znowu mosz recht

To proste - długotrwałe leczenie silnymi środkami = grzybek na 150%
Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
kinga w. pisze:Nawet nie pokolenie, tylko najblizej było poszukać. U nas był znany termin "calizna" w aspekcie rolniczym. To to samo co calec.
Dune, nie wiem ki cholera, dość że kot mi łysieje w okolicach doopy dość charakterystycznie - wet to poogląda to pewnie będzie wiedział, nie powinno go przerosnąć, choć pierwsza diagnoza ranki Kłaczka brzmiała "otarcie od kołnierza". Mnie tylko nie pasiło że kołnierza nie nosi od dwóch dni a otarcie nagle teraz wylazło, ale wet stwierdził ze mogłam nie zauważyć. Niby mogłam, ale Kłak był wtedy pod obserwacją konkretną. No i wydawało mi się że kołnierz nie "siadał" akurat w tym miejscu, więc posmarowałam parę razy. Zaczęło schodzić, pojawiło się nowe na szyi, potem na udzie... Jak to nie był grzybek to ja jestem kapitan Nemo.
dune pisze:I jeszcze : "kota nie ma myszy harcują " - zaczy kot nie kot ale ty kot a mysza to grzyb
kinga w. pisze:dune pisze:I jeszcze : "kota nie ma myszy harcują " - zaczy kot nie kot ale ty kot a mysza to grzyb
Kumam głęboką metaforę!Tak sobie tłumaczę ze albo stres matołków albo zmiana żarcia na puszkowe. Jednak na mięchu to one jakby pewniejsze są. No i mięcho jest jedynym żarciem na którym Tysiek nie przybiera kształtów kulistych.
kinga w. pisze:Wiesz co... Nawet nie BARF bo nie doszłam skąd te wszystkie suplementy się bierze. Po prostu robię gadom michę. Mielę striptizerki (kwestia kości w karmie), jakieś serducha, żołądki, czasem dodaję do tego rybkę albo kawałek wątróbki, olej lniany, żółtka, kocie witaminki od weta, wkrawam mięcho w kawałkach żeby nie zapomniały do czego służą zęby i mrożę w porcjach. Wygodne i nie zajmuje wiele czasu a ekonomicznie też się kalkuluje.
kinga w. pisze:Tiaaa... Przeliczałam zagadnienie, jest taniej niż kupować dobrej jakości puszki, a przede wszystkim wiem co daję i jest to świeże a nie konserwa. No bo jeśli porównać z marketem to oczywiście drogi interes, ale marketu nie brałam pod uwagę w kalkulacji. Striptizerki mielę w maszynce elektrycznej, odrzucając tylko obojczyki i kostną część mostka w obawie o sprzęgło maszynki - było nie było jej wartość to wartość mojego pyska. Skórę i tłuszcz również wrzucam, tłuszczyk jest wręcz wskazany.
kinga w. pisze:Myślę że faktycznie teorie zmieniają się co chwila, mnie przemawia do wyobraźni widok dzikiego kota który sobie w kociołku na ogniskiem myszki pichci z soją. Proste - surowe musi być najbliższe kociemu flakowi. A że z treścią pokarmową to troszkę jarzynki sie dorzuca. No i z kościem, więc striptizerki w całości jadą. A maszynka?? Kupiłam po wypadku za odszkodowanie z NW Cubusia - dlatego się śmieję że ona ma wartośc mojego pyska.
kinga w. pisze:W sumie trochę racji... Szuja przynosi mojej mamie zdobycze i żąda nagrody, po czym zdobycz zżera Baton - psinka 30kg żywej masy. Ale Szuja też czasem zjada to co upoluje.
Striptizerki to korpusy kurze - u nas się na to mówi jeszcze "powypadkowce", "golasy", "niedobitki". Dla mnie to źródło drobnej kości nadającej sie do zmielenia.
TŻ do zwolnienia - Twoje autko, Twoje AC. No, mnie było prościej - pyszcz co został skasowany jest ewidentnie mój.
kinga w. pisze:Młoteczkiem to się chyba średnio rozdrobni. I ważne żeby kości były surowe. Niezłą opcją są zmielone skorupki jajek - też bogate źródło wapnia a o to głównie chodzi w kościach. Co ja sobie? A crash test na motocyklu. Wyglądało dość paskudnie, ale na dziś została blizna pod okiem i w kąciku (na górnej powiece jej nie widać), mały znaczek na nosie i większy pod nosem. I tak mi się udało bo był cyrk z odstającą powieką i przesychającą gałką oczną, tudzież spaniem z otwartym okiem bo się nie domykało.
A mąż... Cóż - oni tak łatwo się nie zwalniają.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 383 gości