U lekarza byłam, przedwczoraj.
Siedzę w tej poczekalni i siedzę i powtarzam sobie w duchu: tylko nic o kotach, nic o kotach....
Wchodzę. Pan był doktor. To on coś pyta i pisze i pyta i pisze, a tylko 15 minut na pacjenta, minęła czternasta, w końcu co mnie tu sprowadza...
To mówię, że już nie ma czasu i że wychodzę, bo za drzwiami jeszcze kilka osób, ale doktor mówi, żeby się nie przejmować.
Tylko nie o kotach, nie o kotach....
A już mi futro nosem wychodzi i wąsy rosną
Ale wytrzymałam.
To umawiamy się na szóstego czerwca kontrolnie, powiedział doktor, ja, że oczywiście i wychodzę.
W drzwiach mnie cofnęło, jak porucznika Colombo. Wróciłam, patrzę na doktora i pytam: a jak ma pana kotka na imię

?
-Malba- odpowiedział bez zająknięcia doktor i zaczął łapkami robić ciasteczka na biurku
-Ładnie- powiedziałam, to do widzenia w czerwcu i zamknęłam drzwi.
Doktor wypadł za mną do poczekalni i pyta- a skąd pani wie, że mam kotkę?
- A bo pan tak wygląda, jakby miał.
Popatrzył na mnie dziwnie i dodał, że jest łaciata
I poprosił następnego pacjenta....
Wiecie co, turnusik by się przydał w Międzyrzeczu.
Dlaczego idąc do łóżka biorę kartkę papieru maszynowego?