Bardzo ze mną kiepsko. Ale nie mogę sobie pozwolić na chorobę. Pani, która jeździ do cioci jest w sanatorium. Akurat taki pech.
Dzisiaj musiałam odstawić samochód do warsztatu, bo mnie postraszono na przeglądzie technicznym, że jak mi się urwie pokrywa katalizatora w czasie jazdy, a jest to spory kawał blachy, to mogę komuś zrobic krzywdę. Na dzisiaj miałam termin. Odstawiłam go do Kołbieli, poza Warszawę, bo tam płaci się połowę tego co w Warszawie. Po drodze byłam u cioci i to co zastałam przeraziło mnie

ciocia umazana zupą pomidorową od stóp do głów, co świadczy o tym, że nikt jej nie karmi. Nie chciała puścić mojej ręki i wołała " zabierz mnie do lasu"...... Wygląda jak więźniarka z obozu koncentracyjnego. Nie przesadzam

Patrzenie na nią i ta bezsilność wykańcza mnie psychicznie.
W domu mama, jeśli nie podam jej pod nos jedzenia to może kilka dni nie jeść.
Po nocach nie bardzo mogę spać, dokucza mi gorączka, katar i kaszel.
Ale co mogę zrobić? Nic. Rysio z Tosią każde 5 minut kiedy się położę są obok mnie. Widocznie czują, że potrzebuję wsparcia.
Dodam, że wracając do Warszawy okropnie zmarzłam, bo autobus był nieogrzewany. Teraz czuję się jeszcze gorzej
