» Nie lip 29, 2007 5:31
Efekt motyla
Zupełnie odechciało mi się jeść. Spacerowałem nerwowo wzdłuż bramy, zajrzałem do pozostawionego przez doktora samochodu. Alex siedziała cicho z nosem wtulonym w futro Smarkacza.
- To naprawdę nieważne czy doktor jest w zmowie z ciotkami – powiedział łagodnie pies – Liczy się tylko obżartuch…to znaczy Dexter..
Czułem jak moje serce wali niby młot. Za chwilę, pomyślałem gorzko, podzielę los Dextera.
W mojej głowie wirowały ciotki, białe kilki naftaliny, szyszki i kocięta , zielone oczy Alex i czarno-białe kwadraty dziadkowej szachownicy.
O, nie – powiedziałem do siebie. Trzeba wziąć się w garść…Nie wolno poddawać się, gdy jest się u celu…
- Wchodzimy – powiedziałem, starając się opanować drżenie głosu.
- To niebezpieczne – powiedział pies i zastąpił mi drogę.
- Idę z tobą – Smarkacz niespodzianie wyrósł przy moim boku.
- I ja – rzuciła Alex.
Pies westchnął z rezygnacją.
- Będę was ubezpieczał – mruknął i przez otwartą bramę weszliśmy na teren szpitala. Pomimo starannie przystrzyżonych trawników, klombów z kolorowymi kwiatami i pomalowanych na zielono ławek, przy których stały nieduże stoliki miejsce to wcale nie było miłe. Trudno powiedzieć mi, czy ludzie odczuwali wiszący w powietrzu lęk, ale dla nas, kotów, było to rzeczą najnormalniejszą w świecie . Nie zdziwiło mnie więc, że Alex straciła swą zwykłą zadziorność, a Smarkacz zrobił się jeszcze bardziej ostrożny, niż zwykle.
Natomiast ja odzyskałem pewność siebie. Wewnętrzny głos podpowiadał mi, ze jestem prawie u celu i zapewniał, że wszystko zmierza ku dobremu.
Jednak znając naturę tego świata trudno było mi do końca określić, co los w swojej przewrotności uzna jako dobre…Żyłem bowiem na tym świecie dostatecznie długo, aby przekonać się, że jeden mały kamyk wytrącony z równowagi jest w stanie wywołać całą lawinę nieprzewidzianych w scenariuszu zdarzeń…
Z rozmów Dziadka z Wnukiem dowiedziałem się, że nazywają to efektem motyla i od tamtego czasu traktowałem motyle dość podejrzliwie…
Tu zaś, nad kolorowymi klombami latało ich na tyle dużo, że mogły spowodować naprawdę wielką katastrofę...
- Gdyby je wszystkie wyłapać – powiedział Smarkacz, gdy podzieliłem się z nim swoimi spostrzeżeniami – można byłoby zapobiec katastrofie.
Alex spiorunowała go jednym spojrzeniem.
- Będziesz się bawić jak dzieciak ? Weź pod uwagę coś takiego, jak fatum.
- No tak – potulnie zgodził się Smarkacz. – Jeszcze przy tym łapaniu coś by się mogło podziać…
Alex zatrzymała się tuż przy schodach, które pachniały jeszcze doktorem.
- Nie chodzi mi o łapanie, ale o nieuchronność – powiedziała. – Kismet, czyli karma.
Po raz pierwszy w moim długim życiu filozoficzna dysputa zirytowała mnie do tego stopnia, ze fuknąłem ze złością.
- Pogadamy potem..
Tym bardziej, że nieuchronność zdarzeń zapachniała za naszymi plecami naftaliną i odezwała się wzburzonymi glosami dwu ciotek…
- Jest tutaj, to jego samochód stoi przed bramą – sapała Grubsza.
- Całe życie miał na niego zły wpływ…- perorowała Chudsza.
- Nieżyciowy fantasta – rzuciła Grubsza tonem najcięższej obelgi.
- Nieodpowiedzialny człowiek…Poprze każde szaleństwo…- dorzuciła Chudsza.
Ciotki jednocześnie wpadły w drzwi i trwało dłuższą chwilę zanim weszły do środka, bowiem każda z nich chciała wejść pierwsza.
A ja tymczasem doznałem olśnienia.
- Słuchajcie – krzyknąłem – doktor jest po naszej stronie !
Spojrzeliśmy po sobie oczyma pełnymi zapału i nadziei i w tej właśnie chwili portier zamknął drzwi na klucz.
- Koniec – jęknęła Alex.
Pies przysiadł na tylnych łapach i pomyślał chwilę.
- Musi być jakiś sposób, aby dostać się do środka – powiedział.
Pobiegliśmy za róg budynku – przodem Smarkacz i Alex, a za nimi ja i pies. Ale za rogiem nie było drugich drzwi, tylko nieduża furtka do szpitalnego parku.
Podszedłem do niej ostrożnie, tak, jakby za chwilę miały wyskoczyć z niej Ciotki.
- Pan Szyszka – zapiszczało coś w krzakach radośnie i spomiędzy liści wytoczyło się bardzo zadowolone ze spotkania kocię.
- Kto, kto ? – zapytała Alex.
- Nikt, nikt – odpowiedziałem.
Kocię rozciągnęło pyszczek w uśmiechu.
- Myszka i piłeczka, pamiętasz ? – zapytało.
- Pamiętam – powiedziałem. – I jeszcze rybka na wędce, jeżeli pokażesz nam, jak dostać się do środka.
- Jesteście chorzy ? – zapytało kocię .
- Nie – odparłem – ale szukamy tego pana od zabawek.
- To wcale nie musicie wchodzić do środka - powiedziało kocię.- Ten pan jest w parku.
- Tutaj ? – wykrzyknęli jednocześnie Alex i Smarkacz.
Kocię pokiwało łebkiem.
- Zaprowadzę was – pisnęło , zadarło cieniutki ogonek i pomaszerowało wąską alejką.
- Dzieci dzisiaj są bardzo rezolutne – zauważyła Alex i ruszyła za kociakiem.
Park, mimo, ze obfitował w zieleń był smutny. Panowała w nim cisza i ponury spokój. Na ławkach stojących w cieniu, siedzieli nieruchomo, jak woskowe figurki ubrani w wyblakłe piżamy ludzie.
Na trawniku kilkoro dzieci rzucało do siebie piłkę, ale ich ruchy były niezdarne i rozwlekłe jak na zwolnionym filmie.
Kocię zaś, brnęło przez to morze smutku niewzruszone i pewne siebie.
Właśnie mieszkający we mnie kot - filozof zaczynał się zastanawiać nad radością wieku dziecięcego, wieku beztroski i nieświadomości, gdy do moich uszu dobiegł radosny śmiech i wesoła rozmowa.
Moje wrażliwe uszy bez trudu rozpoznały dwa głosy, dwa głosy tak mi bliskie i drogie, że poznałbym je na końcu świata i śmiech, tak serdeczny i tak szczery, który do końca rozwiał moje wątpliwości.
Zaś czwarty głos…nie słyszałem go nigdy w życiu, ale brzmiało w nim coś, co z góry budziło sympatię. Czwarty głos należał do kobiety, ale nie ociekał fałszywą słodyczą, jak głosy ciotek, gdy zwracały się do mnie w obecności Dziadka.
- Tam są ! – zapiszczało kocię, podskoczyło do góry z radości i chwyciło w locie żółtego motyla.
- O, nie ! – zawołali prawie, że jednocześnie Alex i Smarkacz.
A za naszymi plecami wyrósł potężny, dwugłowy cień.
W powietrzu załopotał czarny, śmierdzący naftaliną przeciwdeszczowy płaszcz i niespodziewanie opadł na moją głowę…

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!