Z racji urlopu zapakowaliśmy się w poniedziałek i pojechaliśmy do moich rodziców. Koty jechały w sumie w dwóch transporterach: Zuza w mniejszym a chłopaki w większym, który i tak okazał się dla nich za mały biorąc pod uwagę, ze każdy śpi wyciągnięty jak parówka ...
Przez pierwsze 15 minut Szyszka skrzeczał troche ale potem stwierdził, ze szkoda marnować czas na wrzaski i lepiej się zdrzemnąć. Reszta drogi przebiegła spokojnie.
Dojechaliśmy do rodziny, koty poznały sie z kocurem moich rodziców przez wielki fuk

no może poza Atonem, który jest nieprzyzwoicie przyjaznym kotem.
A potem się zaczęło.....
Na pierwszy rzut poszedł długi wazon, z którego zachęcająco wystawały cienkie gałązki trawki ..... Aton przechodząc obok rzucił mimochodem paszczą w stronę zielska co zburzyło równowagę wazonu, który machnął się w bok i z wielkim hukiem wylądował na podłodze...

Cudem wazon przeżył ...poczym, ku wielkiemu zmartwieniu Atona, powędrował na szafę w sypialni. Dorwał go dziś wskakując na szafę z parapetu, co skończyło się skokiem wazonu z szafy na podłogę ..... Huku było co niemiara biorąc pod uwagę, ze była to 4.00 rano ....

Wazon nie przeżył....
Długo nie trwało jak koty znalazły sobie inny obiekt westchnień

Gipsową figurkę kota wysoką na jakieś 30cm, która stała na meblach w pokoju. Aton pałał do gips-kotka miłością wielką od czasu przyjazdu. Chodził pod meblami, wskakiwał na łatwiej dostępne półki, próbował się wdrapać byle wyżej i byle bliżej obiektu jego westchnień. W końcu wlazł najwyżej jak mógł, przysiadł pomyślał, naprężył ciało i jak nie wystrzelił w górę

Odbił się rykoszetem od regału i wylądował nos w nos z błekitnym gips-kotkiem ... ze szczęścia swego objął gips-kotka łapkami, wyjął jęzor z paszczy i już miał liznąć nowego przyjaciela na powitanie, gdy ten zatrzeszczał, wygiał się w lewo, gibnął w prawo i jak nie huknie o podłogę!!!! Aton z jęzorem na wierzchu patrzył w dół przerażonym wzrokiem i oczom swoim nie wierzył ..... Na dole na podłodze leżał gips-kotek podzielony równo na łepek i resztę ....

W tym momencie wpadła do pokoju moja mama i oczom swym własnym nie wierząc, brzęcząc cos pod nosem udała sie w kierunku kuchni. Wróciła trzymajac w dłoni zmiotke i szufelke. Przez chwilę miałam wrażenie, ze zastanawia się nad tym, którego kota zamieść na szufelkę i wyrzucić ... Po chwili zabrała sie za sprzątanie zwłok gips-kotka ..... Uffff......
