Ależ miałam dzień
Pojechałam do Brwinowa…
Czytający nie Łodzianie, czytający bez rozpoznania wioch w okolicach Skierniewic w celu wizualizacji proszeni są o otworzenie google maps, bądź wzięcie do ręki tradycyjnej mapy
Pojechałam. Ponieważ ostatnio jechałam, klnąc w żywy kamień, przez Skierniewice, dla odmiany i celem rozpoznania bojem szybszej drogi pojechałam przez Rawę do „gierkówki”. Wariant nie był szybszy bo "gierkówka" ma w większości jeden pas ruchu i roboty drogowe na większości tego odcinka. Pora była i tak niezła, ale nie chcę myśleć o tym co się dzieje w dzień powszedni.
No dobra, skręciłam sobie bezstresowo w Nadarzynie, żeby lajtowo dojechać do Brwinowa.
To jadę, jadę, po jakichś zadupiach nieprawdopodobnych, jadę uporczywie za tzw główną drogą bo drogowskazów nie ma. A jeśli są, to kierują mnie na Kanie, a kto do cholery wie gdzie są Kanie? Później drogowskazy zaczęły też kierować na Błonie oraz Żyrardów, no tak, nawet fajnie. Wiem co to Błonie i co to Żyrardów, w odróżnieniu od Kań. Nie wiem tylko jak się w tej konfiguracji plasuje Brwinów. Ale jadę, twardo jadę z przeświadczeniem, że gdzieś dojadę, do Pruszkowa np.
Tak dla porządku i na marginesie zaznaczę tylko, iż posiadam gps x 2 oraz rozliczne atlasy, no niestety. Jeden gps w domu, atlasy też w domu, a te bardziej podręczne w drugim samochodzie, drugi samochód zaś przed domem. Drugi gps w dziecięciu apple. Mówiłam, że gadżeciara ze mnie? Mówiłam, jako gadżeciara oczywiście mam to dziecko apple. Ale go nie lubię, nienawidzę go, ale przepadło, poszło się…, generalnie przeminęło z wiatrem. Bo tej nowej karty nie wcisnę do innego telefonu, jestem więc skazana na gadżet. I ciągle go wyłączam mordą (bo jak się wkurzę to tak właśnie wrzeszczę), albo sobie coś włączam, albo coś zawieszam, albo mi się nagle włączają jakieś świerszcze bądź dzwony zagłuszając rozmowę, albo jeszcze coś. No ale wyjęty z torebki odlotowo wygląda. Gadżeciarstwo ukaraneTak więc jadę, jadę i myślę, że jak zjadę z drogi, wyjmę wypasiony wynalazek, wklepię trasę (no nie wklepię bo na kwaterę jadę na pamięć, adresu nie znam) to mi zejdzie tyle czasu, że kumpel, który tam już czeka nie powita nas ciepłym słowem. Tradycyjnie więc i prostacko, olewając zdobycze techniki, złapałam języka. O dziwo okazało się, że od dupy strony, ale jadę dobrze, no ok., trochę dookoła, ale kierunek się zgadza.
Jadę więc, minęłam Kanie, wiem gdzie są, czyli odnotowałam jakiś sukces. Uff, trafiłam do Brwinowa, trafiłam na kwaterę. Czy to się ma tak skończyć? O nie, nie.
Wynajmujący zapomniał ze zwykłego zapomnienia, albo mu się pomyliło, albo zapił i zapomniał, w każdym razie kwatera nie jest przygotowana. W chałupie zimno jak w prosektoryjnej chłodni albo psiarni, kibel nie działa, wszędzie remont w trakcie, wody ciepłej nie ma. Ale ja mam fart, że zostawiam kolegę z kolegą i zmiatam.
Jadę więc do domu, droga banalnie prosta, znam tą drogę, żadne wynalazki nie są mi potrzebne, jestem prawie w euforii. Euforię zmniejsza fakt, iż po drodze pożywiam się w McSyfie, no ale przynajmniej kanapkę popijam herbatą. Jadę dalej, ruch w kierunku Warszawy, w moją stronę ok. Wjeżdżam do Skierniewic, słucham sobie Kazika, znam ta drogę, jadę więc na pamięć, podśpiewuję sobie z Kazikiem i jego tatą, jest fajnie.
I nagle droga się kończy, szlaban, zakaz, nie ma, roboty. W lewo też zakaz, w prawo nie ma nic. No dobra, znam to brzydkie miasteczko, objeżdżam sobie przez rynek (tak, w rynku też kopałam), nie stresuję się, nic mnie nie goni, a zwłaszcza czas. Jadę i tak sobie kombinuję – a może przez Maków? Eee, nie pojadę na Jeżów, później się zobaczy.
Jadę więc i myślę – a może przez Lipce Reymontowskie, a może przez Słupię? E, myślę sobie nie, tym razem pojadę przez Jeżów. No to jadę. Przed Jeżowem niespodzianka, szlaban na drodze, zakaz wjazdu, myślę sobie objadę przecież ten szlaban i ten zakaz – przemknę. Patrzę uważniej, no nie, pryzmy piachu o wielkości sześcianu mazowieckiego nie pokonam, nie mam gąsienic. Biegnie droga w prawo, ok. pojadę, gdzieś wyjadę, przecież znam tą drogę. Pojechałam. Faktycznie znam tą drogę (na Jasień), ale inni pewnie nie znają więc stoją na poboczu i kombinują, całkiem grzeczy na poboczu się parking uczynił. A czemu kombinują? Bo nie ma żadnego znaku, żadnej informacji, nic nie ma, tylko zamknięty dojazd do Jeżowa. Fajnie jest, wróg nie przej(e)dzie bo nie trafi. Ale po około 3 kilometrach, nagle na zakręcie objawiła się tabliczka OBJAZD przywracając mi częściowo wiarę we władze gminne. Ci, którzy byli wytrwali oraz uwierzyli, że trafią zostali oto nagrodzeni. Zresztą nie wiem, może to były jakieś gminne zawody na orientację i dlatego zniknęły znaki kierujące na objazd w miejscu oczywistym i banalnym?
Jadę dalej, dojeżdżam do drogi Rawa – Łódź i… no własnie zmierzcha a ja mam okularki i owszem optyczne, ale przeciwsłoneczne. Wychodząc z domu pomyślałam nawet, żeby zabrać futerał na okulary, ale nie wzięłam, po co, w skrytce sobie przechowam. No więc dojeżdżam do tej drogi, staję bo malutki korek i swobodnie sięgam sobie do schowka. Nie jest dobrze, okularki optyczne te normalne co to je miałam założyć są w 2 częściach. Trzecich okularków nie mam, tzn w domu mam, a jakże, mam też szkła kontaktowe. Ale do domu jeszcze ze 30 km. Tak więc okularki mam mieć dopiero.
Zaczynam się spieszyć bo jazda w ciemnościach, w ciemnych okularach nie jest fajna. Spieszę się, więc zaczyna mnie prześladować fatum spieszących się. Tak, jasne przejazd w Rogowie zamknięty, korek rośnie. W końcu jedziemy, jest gorzej, tzn widoczność jest gorsza, ale już rzut beretem, już niedaleko, już prawie.
Jadę i myślę – skręcić w Pomorską czy w Janosika? Ach skręcę w Janosika dopiero, w nagrodę za dokonanie wyboru korek na 30 minut. Nie martwię się, zaraz się zapalą latarnie będzie lepiej, nie zapaliły się
Jutro znowu w teren
