» Pon kwi 07, 2008 19:49
13.
Nigdy nie sądziłem, że pojawienie się w miasteczku nowych mieszkańców może spowodować tyle zamieszania. Kolorowe szale i peleryny młodej malarki ściągały do okien wszystkich mieszkańców kamieniczek otaczających rynek, ona zaś, zupełnie nie zwracając na to uwagi wychodziła mimo porannych chłodów ze swoim drewnianym pudelkiem i udawała się w coraz to inny zakątek miasteczka. Dzień kończyła herbatą z malinowym sokiem w cukierni, gdzie z ukrycia obserwował ją - z coraz głupszą, moim zdaniem, miną – Melchior.
Malarka prowadziła niekończące się dyskusje ze starszą panią i z wyraźną przyjemnością opychała się kruchymi ciasteczkami z marmoladą z róży.
Z początkiem zimy, kiedy pierwszy śnieg założył drzewom w parku białe czapy i przykrył okoliczne ścierniska do miasteczka zawitał brat młodej kobiety, niosąc na ramieniu narty i przykuwając wzrok kolorowymi skarpetami i fantazyjną czapką.
Obok niego dreptał długi, gruby, czarny pies we włóczkowym kubraku na grzbiecie.
Rzecz jasna świat nie byłby światem, a ludzie nie byliby ludźmi, gdyby jasnowłosi bliźniacy i brat malarki nie wpadli na siebie któregoś dnia i oczywiście tak bardzo przypadli sobie do gustu, że całymi godzinami przesiadywali w kawiarni grając w szachy lub w karty, a za dnia, kiedy słońce rozpalało diamentowe błyski w śnieżnych zaspach włóczyli się po okolicy rzucając do siebie śnieżkami, albo lepiąc w szczerym polu dziwaczne śniegowe stwory na widok których mieszkańcy wsi spluwali przez lewe ramię.
Melchior zaś melancholijnie spoglądał w filiżankę kawy i pisał wiersze na kolorowych serwetkach…
Prawdę mówiąc trochę mnie to wszystko śmieszyło, zauważyłem bowiem, że ludzie mają szczególny dar do komplikowania sobie życia i jeżeli tylko cos można było załatwić na dwa sposoby, zwykle wybierali ten trudniejszy i bardziej zawiły…
Malarka najprawdopodobniej musiała coś na ten temat wiedzieć, bo często na widok Melchiora skrywała uśmiech, a czasami nawet zdarzało się jej powstrzymywać wybuch serdecznego śmiechu, ale jako osoba delikatna i taktowna – milczała, a Melchior plątał się coraz bardziej…
Po Świętach Bożego Narodzenia nadszedł czas karnawału . Wieczorami dzwoniły dzwonki u sań, a ślady płóz przecinały tam i z powrotem rynek z fontanną, w której zamarzła woda.
W dworskiej kuchni pod dostatkiem było miodu i orzechów, okruszyn słodkich ciastek i suszonych bakalii, we wszystkich piecach palił się polana, a przez dom przewijali się przyjaciele i bliższa lub dalsza rodzina.
Pewnego wieczora mój ojciec sprosił wszystkich wieczystych zamieszkujących okolicę
I za piecem zrobiło się równie gwarno jak na pokojach ; przybyli nawet krewni zza lasu, w kożuszkach i ciepłych butach, przywożąc ze sobą pitne miody i orzechy laskowe, a pewnego wieczora do gości dołączył również skrzat domowy z dużego miasta przywożąc ze sobą najprawdziwszy tytoń, którego i mi – w drodze wyjątku – pozwolono spróbować.
Wypaliłem moją fajkę dzielnie, mimo, iż dym gryzł mnie w oczy i wyciskał z nich łzy, wystukałem cybuszek do szufladki z popiołem i wymknąłem się za piec.
Moje posłanie było miękkie i ciepłe, na suficie tańczył odblask płomieni, a drewno, złożone tuz obok, na podłodze pachniało lasem.
Pomyślałem o Leśnym, śpiącym w jakimś wykrocie , o pierwszym wiosennym ognisku i zapadłem w sen.
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!