dzisiaj był ostatni zastrzyk, który sama zrobiłam, żeby jej już podróżami nie stresować. w sumie to sama się bardziej stresowałam.
a skoro o podróżach mowa - to jest wprost NIEPOJĘTE, jak wielki problem stanowi przewiezienie kota taksówką.
oto moje doświadczenia w tym temacie:
- dzień dobry. chciałabym zamówić taksówkę.
podaję nr telefonu i adres.
- na którą godzinę?
- jak najszybciej.
- 10 do 12 minut.
- świetnie. jeszcze jedno: będę wiozła kota w transporterze.
- aaa, to niee. to będzie dłużej.
- ile?
- no nie wiem... ok. 20 minut. poinformujemy panią.
dobra.
po jakichś 30 minutach dzwoni telefon:
- taksówka już czeka.
ładuję veę do transportera, ubieram się i wychodzę.
kierowca czeka przy samochodzie i na mój widok otwiera bagażnik.
- pan chyba żartuje.
- noo, ale transporter może brudny...
posyłam mu jedno z moich najmniej życzliwych spojrzeń.
- właśnie wyszłam z nim z domu, to jak ma być brudny?
w moim głosie chyba słychać nadciągającą furię, bo pan niechętnie zamyka bagażnik i pospiesznie wsiada za kierownicę.
sadowię się na wypucowanej czarnej skórze i bardzo żałuję, że jednak nie przejechałam tym transporterem po jakimś błocie.
przez całą drogę do weterynarza oboje wrogo milczymy. na koniec mam ochotę ukarać go płatnością kartą, ale po namyśle stwierdzam, że szkoda czasu.
po skończonym badaniu, znów dzwonię po taksówkę.
- kierowca będzie za ok. 10 minut.
informuję o kocie.
- a nie. to nie wiem, może za jakieś 25 minut.
zaczyna mnie trafiać szlag.
- a w czym jest problem? kot jedzie w transporterze.
- ale, wie pani, niektórzy kierowcy mają alergię...
- WSZYSCY państwa kierowcy mają alergię?
- no nie, ale, wie pani, kot może nabrudzić, trzeba później sprzątać tapicerkę...
- przecież kot jest W TRANSPORTERZE! to jak niby ma nabrudzić?! równie dobrze mogłabym jechać z walizką!
- ale, wie pani, niektórzy kierowcy nie chcą...
- dobrze. poczekam.
mija pół godziny. pani oddzwania:
- niestety, nadal nie mamy wolnej taksówki.
- w takim razie dziękuję. zadzwonię do innej korporacji.
dzwonię. ta sama śpiewka: bez kota - 10 minut, z kotem - 20, ale to nic pewnego.
po godzinie siedzenia w weterynaryjnej poczekalni udaje mi się w końcu zapakować razem z veą do pojazdu. bogu ducha winny taksówkarz - bez alergii i bez skórzanej tapicerki - dostaje na dzień dobry zjebę za wszystkich swoich kolegów po fachu.
na szczęście, vea szybko wraca do normy. dzisiaj już nawet trochę się poganiała z takeshim.
