No kiepsko było. Już wczoraj wieczorem niefajnie oddychał, ale rurka jest długa, ma około 4 cm, więc nie ma czym jej oczyszczać (każda igła do zastrzyków jest za krótka). Po godz. 3 obudziło mnie już takie konkretne duszenie, bardzo niemiłe odgłosy. Przemyłam dookoła rurki i tyle, co mogłam. Rano "telefon do profesora", który okazał się 200 km za W-wą i nadal w drodze, dr Kalinowski dopiero jutro na SGGW, a dr Ćwierkiewicz nie będzie dziś w ELWET. No to profesor
wylosował dra Sternę (tego chirurga-ortopedę) i dr Sterna założył. Rurka była całkowicie zatkana, nie było w niej tzw. "światła". Jest już nowa, dostałam taki specjalnie zagięty drucik, dłuższy niż rurka i nareszcie mam czym czyścić. Meo od razu odżył, a ja mu wybaczyłam zsikanie się na stół o weta, jak również to, że nieświadomie w siki wsadziłam łokieć (trzymałam Meonika), oraz to, że po podaniu miejscowego znieczulenia wzięłam burasa na ręce z zasikanym tyłkiem i mocno tuliłam i uspokajałam, co poskutkowało plamą sikową na swetrze i przesiąkło na bluzeczkę i body w okolicy brzucha

. Wróciłam do domu, następny prysznic, tudzież całkowita wymiana odzieży.