O guli w gardle i łzach nie wspomnę
Joasiu jesteście aniołami i ten gościu też
Moderator: Estraven

nadaję z domu rodzinnego.


JoasiaS pisze:Czasem zdarza się, że człowiek irracjonalnie zmienia dawno ustalony plan. Tak właśnie było wczoraj. Od piątku wiadomo było, że niedzielne popołudnie zostanie przeznaczone na spokojne zamontowanie karniszy w dwóch pokojach. Po obiedzie jednak zaczęło mnie nosić„Zostawmy te karnisze, Michał, jedźmy do Kielc. Kupię sobie jakiś ciuszek, a tobie przydałyby się buty na wiosnę”. Michał zupełnie nie miał ochoty na zakupy, ale w końcu dał się namówić
.
Byliśmy mniej więcej w połowie trasy, gdy za jednym ze wzniesień nagle ujrzeliśmy leżącą na drugim pasie drogi sarnę... „Ona żyje, Michał, podniosła głowę!”. Zatrzymaliśmy samochód na poboczu. Dorodna sarna leżała w kałuży wyciekającej spod brzucha krwi i rozpaczliwie rysowała kopytkami asfalt, nie mogąc się podnieść. Patrzyłam na jej straszne cierpienie i myślałam, że serce mi pęknie...
„Asia, dzwoń szybko na 112, zgłoś to”. Trzęsącym się głosem opisałam dyżurnemu sytuację. Usłyszałam suche „przyjąłem zgłoszenie”, po którym nastąpił trzask odkładanej słuchawki. Rozłączyłam się z dziwnym przeczuciem, że na tym przyjęciu zgłoszenia pomoc policji już się zakończyła![]()
Nigdy wcześniej nie byliśmy w takiej sytuacji. Nie mieliśmy pojęcia jak pomóc zwierzęciu. Wezwać weta? Ale jaki wet przyjedzie w szczere pole w niedzielne popołudnie? Zabrać ją do lekarza? Ale jak zabrać takie duże zwierzę? Czy w ogóle można ją ruszyć, żeby jeszcze bardziej nie cierpiała? Gdzie znaleźć najbliższego weta, żeby ją uśpił? Milion chaotycznych myśli tłukło nam się po głowach... Staliśmy na tej cholernej drodze kompletnie bezradni i omijani szerokim łukiem przez przejeżdżające obok samochody...
Nie wiem ile czasu minęło (czułam tylko, że coraz bardziej telepię się z zimna), gdy nieoczekiwanie jedno z nadjeżdżających aut zdecydowanie skręciło na „nasz” pas. Młody kierowca energicznie wyskoczył z samochodu i w ułamku sekundy zadecydował, że pomoże. Pochodził z tej okolicy, wiedział gdzie można znaleźć weterynarza, a gdyby go nie było – leśniczego. Otworzył bagażnik swojego auta i z pomocą Michała, ostrożnie umieścił w nim obolałą sarnę. Zostawił nam numer swojego telefonu i odjechał.
Gdy zadzwoniłam do niego pół godziny później, powiedział, że jest u weta i czekają na kogoś z nadleśnictwa, bo bez zgody tego organu nie można uśpić dzikiego zwierzęcia. Z jednej strony poczułam ulgę, że sarna już za chwilę przestanie cierpieć, ale równocześnie łzy same napływały mi do oczu na myśl, że tak piękne zwierzę trzeba pozbawić życia![]()
Zakupy jakoś nie cieszyły... Wracaliśmy do domu przygnębieni. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu: „Wie pani, nie uśpiliśmy tej sarny. Nie mogliśmy doczekać się na leśniczego, więc weterynarz zaszył ranę, podał antybiotyk i środki przeciwbólowe. Mam ją teraz w naszej stajni. Leży przy koniach na świeżym sianku
. Jak pani myśli, może się pozbiera? Przecież czasem bardziej pokiereszowane zwierzaki dochodzą do siebie...” Gdyby mówiący te słowa stał obok, pewnie rzuciłabym się mu na szyję
![]()
Dziś rano na mojego smsa z zapytaniem o stan sarny, dostałam taką odpowiedź: „Ma się dobrze, oby tak dalej. Pozdrawiamy
”
Oby tak dalej![]()
Proszę, potrzymajcie za to kciuki bardzo, bardzo mocno![]()
![]()
![]()

JoasiaS pisze:Czasem zdarza się, że człowiek irracjonalnie zmienia dawno ustalony plan. Tak właśnie było wczoraj. Od piątku wiadomo było, że niedzielne popołudnie zostanie przeznaczone na spokojne zamontowanie karniszy w dwóch pokojach. Po obiedzie jednak zaczęło mnie nosić„Zostawmy te karnisze, Michał, jedźmy do Kielc. Kupię sobie jakiś ciuszek, a tobie przydałyby się buty na wiosnę”. Michał zupełnie nie miał ochoty na zakupy, ale w końcu dał się namówić
.
Byliśmy mniej więcej w połowie trasy, gdy za jednym ze wzniesień nagle ujrzeliśmy leżącą na drugim pasie drogi sarnę... „Ona żyje, Michał, podniosła głowę!”. Zatrzymaliśmy samochód na poboczu. Dorodna sarna leżała w kałuży wyciekającej spod brzucha krwi i rozpaczliwie rysowała kopytkami asfalt, nie mogąc się podnieść. Patrzyłam na jej straszne cierpienie i myślałam, że serce mi pęknie...
„Asia, dzwoń szybko na 112, zgłoś to”. Trzęsącym się głosem opisałam dyżurnemu sytuację. Usłyszałam suche „przyjąłem zgłoszenie”, po którym nastąpił trzask odkładanej słuchawki. Rozłączyłam się z dziwnym przeczuciem, że na tym przyjęciu zgłoszenia pomoc policji już się zakończyła![]()
Nigdy wcześniej nie byliśmy w takiej sytuacji. Nie mieliśmy pojęcia jak pomóc zwierzęciu. Wezwać weta? Ale jaki wet przyjedzie w szczere pole w niedzielne popołudnie? Zabrać ją do lekarza? Ale jak zabrać takie duże zwierzę? Czy w ogóle można ją ruszyć, żeby jeszcze bardziej nie cierpiała? Gdzie znaleźć najbliższego weta, żeby ją uśpił? Milion chaotycznych myśli tłukło nam się po głowach... Staliśmy na tej cholernej drodze kompletnie bezradni i omijani szerokim łukiem przez przejeżdżające obok samochody...
Nie wiem ile czasu minęło (czułam tylko, że coraz bardziej telepię się z zimna), gdy nieoczekiwanie jedno z nadjeżdżających aut zdecydowanie skręciło na „nasz” pas. Młody kierowca energicznie wyskoczył z samochodu i w ułamku sekundy zadecydował, że pomoże. Pochodził z tej okolicy, wiedział gdzie można znaleźć weterynarza, a gdyby go nie było – leśniczego. Otworzył bagażnik swojego auta i z pomocą Michała, ostrożnie umieścił w nim obolałą sarnę. Zostawił nam numer swojego telefonu i odjechał.
Gdy zadzwoniłam do niego pół godziny później, powiedział, że jest u weta i czekają na kogoś z nadleśnictwa, bo bez zgody tego organu nie można uśpić dzikiego zwierzęcia. Z jednej strony poczułam ulgę, że sarna już za chwilę przestanie cierpieć, ale równocześnie łzy same napływały mi do oczu na myśl, że tak piękne zwierzę trzeba pozbawić życia![]()
Zakupy jakoś nie cieszyły... Wracaliśmy do domu przygnębieni. Nagle usłyszałam dzwonek telefonu: „Wie pani, nie uśpiliśmy tej sarny. Nie mogliśmy doczekać się na leśniczego, więc weterynarz zaszył ranę, podał antybiotyk i środki przeciwbólowe. Mam ją teraz w naszej stajni. Leży przy koniach na świeżym sianku
. Jak pani myśli, może się pozbiera? Przecież czasem bardziej pokiereszowane zwierzaki dochodzą do siebie...” Gdyby mówiący te słowa stał obok, pewnie rzuciłabym się mu na szyję
![]()
Dziś rano na mojego smsa z zapytaniem o stan sarny, dostałam taką odpowiedź: „Ma się dobrze, oby tak dalej. Pozdrawiamy
”
Oby tak dalej![]()
Proszę, potrzymajcie za to kciuki bardzo, bardzo mocno![]()
![]()
![]()
AYO pisze:Brawa dla Catherine The Great
Użytkownicy przeglądający ten dział: magnolia.bb i 74 gości