Frajda nieźle, bez większych zmian.
Kronikarsko muszę sobie napisać: ponieważ w czwartek nie było kupy, ruszyłam z parafiną (jedna dawka). Zaowocowało to w piątek rano kupą stulecia

. Najwyraźniej ta wtorkowa, indukowana trzema dawkami parafiny, to nie było wszystko, co miała do zrobienia od piątku. I w piątek rano uroczyła mnie 30 cm miękkim urobkiem.
Od piątku próbuję żywieniowych modyfikacji zaproponowanych przez doktora. Jedne przechodzą, inne (te, co miały być pewnikiem) - nie. Udaje się przemycić w mięsie trochę startego gotowanego buraka - co prawda michę spożywa bardzo długo, bo próbuje te buraki odcedzić, sporo wydłubuje, ale trochę wciąga. Nie udaje się przemycić ani trochę wątróbki, nawet po delikatnym skropieniu Sedomixem, który dr bardzo zachwalał - podobno koty są wtedy w stanie zjeść niejadalne dla nich rzeczy. Frajda się nie daje nabrać na te sztuczki.
Coś pozytywnego zadziało się dziś nad ranem - zaczęła się wiercić w łóżku i zbierać się do zejścia. Zestawiłam na podłogę, sama jednak zostałam w łóżku dalej śpiąc. Po jakimś czasie kota znów zażyczyła sobie wrócić do łóżka - więc wstawiłam. Gdy wstałam i udałam się do łazienki, zobaczyłam co - rozmazaną na łazienkowej podłodze kupę, część na wykładzinie w przedpokoju tuż przy wejściu do łazienki. No i oczywiście ciśnie mi się interpretacja, że jednak coś poczuła i świadomie udała się w to, a nie inne miejsce. Wiem, że to może być przypadek, ale Frajda do łazienki nie chodzi wcale, a coś ją tam jednak zagnało. Biorę to za dobry znak.
A, w piątek 30 minut maszerowała na bieżni. Strasznie złorzecząc, trzymana cały czas za szelki - ale jak pojęła, że się nie wywinie i nikt się nie będzie bawił w zmiany kierunku co minutę i wożenia kota na bieżni, to narzekając ile sił w głosie, szła.