» Wto lip 24, 2007 5:46
Ciąg dalszy
Od morza szedł miły chłód. Byłem tu zaledwie kilka razy, a już zdążyłem do tego stopnia polubić to miejsce, że gdzieś głęboko roiłem sobie, że będę musiał zapraszać Dziadka na codzienne spacery na przystań.
Plaża była już zupełnie pusta, tylko niewielkie fale wlewały się w zagłębienia w piasku, jakie pozostawiły buty rybaka.
Kuter stał spokojnie, atramentowo czarny na tle nocnego nieba.
- Sphhhhhhh.....- doszedł mnie wściekły syk Alex. – To jest JEGO porcja.
Uśmiechnąłem się – oczyma wyobrazni zobaczyłem miękką łapę Dextera sięgającą po moje rybki.
Wskoczyliśmy na pokład.
- Kolacja – powiedziała Alex wstając z plastikowej tacki, na której leżała moja porcja rybek.
Tetryk jak gdyby nigdy nic zapatrzył się na światła na redzie, a Alex umyła sobie brzuch i uprzejmie trąciła mnie pyszczkiem.
- No i co ? – zapytała.
Opowiedziałem wszystko w paru słowach, starając się nie popadać w dłużyzny.
- No, no – mruknął Dexter zezując, czy na mojej tace przypadkiem coś nie pozostało. – Ubezwłasnowolnienie, stara metoda..
Kiedy zaś doszedłem do niecnych planów Parkowego Gangu ,Tetryk aż wywrócił się na grzbiet ze śmiechu.
- Interesujące ...- zamiauczał. – Ze wszech miar interesujące...
- Chciałbym zobaczyć ciąg dalszy ...mruknąłem pod nosem i ułożyłem się do snu.
W ciemności błysnęły zielono oczy Alex.
- Idę się przejść – rzuciła od niechcenia.
Smarkacz, jak czarnobiała błyskawica jednym susem znalazł się na plaży. Mrugnąłem porozumiewawczo do psa .
- Jutro spróbujemy dostać się do szpitala – powiedział pies. – Mam przyjść tutaj, czy spotkamy się w parku ?
- W parku – powiedziałem żywiąc nikłą nadzieję, że doczekam się dalszego ciągu ...
Spałem tak mocno, że nie słyszałem, kiedy Alex i Smarkacz wrócili z nocnej przechadzki.
Obudziłem się wcześnie. Tetryk drzemał z łapą na plastikowej tacce i kłapał zębami przez sen, Smarkacz spał zwinięty w kłębek na zwoju lin, a Alex spacerowała po daszku sterówki.
- Jakie plany na dzisiaj, jeśli można spytać ? – Rybak otworzył brezentową torbę.
Alex uprzejmie owinęła się wokół jego nóg, a Dexter zajrzał do torby.
- Wołowinka – mruknął i zabrał się do jedzenia.
Kiedy opuszczaliśmy plażę wiał delikatny, chłodny wiatr. Pomyślałem , że gdybym nie był kotem filozofem, z pewnością zostałbym kotem pokładowym.
Deptak był zupełnie pusty, nie licząc ptaków penetrujących kubły na śmieci.
A środkiem deptaka...szedł parkowy łotrzyk. Wymazany węglowym pyłem wyglądał jak sto nieszczęść, mełł pod nosem jakieś bardzo brzydkie słowa i zostawiał na chodniku czarne ślady. I ku swojej zgubie kierował się prosto w stronę domu Ciotek.
- Poczekajcie – szepnąłem do towarzyszy. Alex zmarszczyła nos, ale na szczęście nie musieliśmy czekać długo.
Bramka otworzyła się ze straszliwym skrzypieniem i wyszła z niej Chudsza z Ciotek, w różowych papilotach na głowie. Dobrze wiedziałem, co to są papiloty – dawno temu bowiem podarłem na strzępy cały ich koszyk gdy razem z Wnukiem pozostawiono nas na godzinkę pod opieką ciotek.
Łotrzyk zatrzymał się i wydał z siebie ochrypły miauk.
- Ach-och ! – wrzasnęła Ciotka i już-już miała machnąć siatką gdy nagle jej twarz rozjaśniła się.
Sięgnęła do kieszeni i wydobyła z niej złożoną we czworo kartkę. Łotrzyk zaś w obrzydliwy sposób demonstrował swoje podobieństwo do zamieszczonej na kartce fotografii. Ciotka
mruknęła coś pod nosem, a potem nie bez obrzydzenia pochyliła się nad łotrzykiem.
Trzymając go oburącz jak najdalej od siebie zawróciła w stronę domu. Trzasnęły drzwi. Przez otwarte okno usłyszałem zduszony miauk , szum wody płynącej do wanny i głośny plusk…
Smarkacz spojrzał w niebo.
Gdyby był człowiekiem – powiedziałbym „spojrzał na zegarek”.
- Panta....Panta ....? – popatrzył na mnie pytająco.
- Pantha rhei – odparłem, nie bez dumy konstatując, że Smarkacz, mając pod bokiem dwa wzorce, mówiąc skromnie – wybrał ten lepszy.
- Czas płynie – przetłumaczył patrząc w stronę Alex.
- Tempus fugit – odparła z wściekłym wyrazem pyszczka. – Jeżeli ktoś ucieka z wiklinowego koszyka, a nie ze złoconej karety, żre z plastikowych tacek, a nie z porcelany i nie ma rodowodu to nie znaczy, że od razu musi mieć braki w wykształceniu.
Zadarła rudy ogon, napuszyła sierść i ruszyła przodem.
- Podstawowym wykształceniu – dodała rzucając mi przewlekłe spojrzenie.
Na tle zieleni parkowych drzew, jak wielka, ciemna bryła czerniała sylwetka psa. Lekko zniecierpliwiony wymachiwał puszystym ogonem na nasz widok przeciągnął się i głośno zaszczekał.
- Dłużej się nie dało ? – zapytał, a mi przyszło do głowy , że osobowość Tetryka jest zarazliwa,prawie tak jak koci katar.
- Oj, niewesoło – skomentował, gdy poinformowałem go, że parkowy łotrzyk zaraz na wstępie wpadł w ręce Ciotek. – Nie chciałbym być w jego skórze...
- I ja też – pisnął Smarkacz. – Nigdy nie wiadomo, co takie potwory mogą zrobić kotu...
Przysiedliśmy w cieniu tuz obok psa.
- Ubezwłasnowolnienie to poważna sprawa – rzekł pies zmarszczywszy czoło.- Z reguły odpowiedni specjalista kwestionuje poczytalność pacjenta spowodowaną chorobą psychiczną….
Słowa psa, brzmiące jak rasowa definicja encyklopedyczna zrobiły na nas piorunujące wrażenie
Zapytany, skąd pochodzą te informacje odparł, że z encyklopedii , którą specjalnie na jego prośbę przewertowała właścicielka sąsiedniej willi, piękna syjamska kotka imieniem Daisy.
- Na mały pazur Bastet ! – wykrzyknąłem / w chwilach silnego wzburzenia odzywał się we mnie głos praojców / . – Chyba nie powiesz teraz, że człowiek, z którym dzieli dom ma na imię Zygmunt i jest lekarzem !!!
- Tego nie wiem – odparł pies. – Wiem jednak, że pieszczotliwie nazywa go Hipokratesem...
Fala wzruszenia podeszła mi do gardła. Wszystko niezbędne do odnalezienia Dziadka było w zasięgu moich łap.
Zebrałem moich towarzyszy i opowiedziałem o przyjazni Dziadka i doktora, o tym, że był on tym, który uratował mnie od śmierci...a jednocześnie niechcący zapoczątkował serię naszych przygód.
Opowiadałem , zdając sobie sprawę, że historia ta brzmi zgoła fantastycznie – i pewnie sam bym w nią nie uwierzył, gdybym nie był jednym z jej bohaterów.
Pies z niedowierzanie potrząsał głową ,a Smarkacz siedział z uchylonym pyszczkiem.
- I tak oto – zakończyłem opowieść – jesteśmy prawie u celu.
- Prawie – wyrwało się Tetrykowi.
Czar prysnął. Porwany własną opowieścią znalazłem się z powrotem w gabinecie Dziadka, dym z fajki drażnił mi nos, a tykanie zegara kołysało do snu.
Rzeczywistość jednak była zgoła inna - byłem w Parku . Smuga spalin z pobliskiej ulicy nieprzyjemnie wierciła w nosie, a w szarzejącej od upału trawie cykały świerszcze.
- Prawie – burknąłem zły, że tak obcesowo kazano mi wrócić do rzeczywistości. Po raz kolejny zaswędziała mnie łapa, żeby pacnąć Tetryka w wielki, czarny łeb.
Poruszyłem pazurami, ale Dexter nawet tego nie zauważył.
Zresztą trudno było mu się dziwić, bowiem na ulicy działo się coś znacznie ciekawszego – od strony willowej dzielnicy nie rozglądając się na boki pędziło z zawrotną prędkością jakieś żałosne, mokre stworzenie, wrzeszcząc i plując.
- Hi, hi, hi – wyrwało się Alex.
Był to bowiem nie kto inny, jak parkowy łobuz wyszorowany do czysta toaletowym mydłem o zapachu konwalii.
Łobuz obłym lukiem przeskoczył przez zdumionego Smarkacza i zniknął w głębi parku pozostawiając za sobą smugę kwiatowej woni.

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!