
Wczoraj wróciłam z pracy po ósmej wieczorem głodna jak Brat. Otworzyłam kotowi dziurę, żeby moje się przewietrzyły, a sobie zrobiłam wielką jajecznicę z trzech jajek i wreszcie usiadłam, żeby cokolwiek zjeść.
Za chwilę pod pachą miałam wielki łeb Brata, który wrąbał moją kolację

Potem chciał zostać, ale wyniosłam.
A dzisiaj jest trochę chyba obrażony i się maskuje na daszku przy wejściu, schował się między gałęzie Pytona i jest akcja "nie ma kota". Nie odzywa się do mnie. Nie widzi mnie. Ani drgnie.
Jestem powietrzem


Jeść też nie będzie, bo pewnie w domu zjadł. Swoim.