Dzień dobry!
Pixie, Mały to tak srednio do miziania prawdę mówiąc... próbuję go za łapki łapać, to on od razu zabawowo atakuje, moje dłonie to ruina. Oczywiscie będę próbowała dalej, ale cos mi widzi, że może być ciężko. No ale grunt to się nie poddawać

Mam problem ze Stellą - zachowuje się jakby kompletnie zdziczała. Biega, skacze, na najlżejszy szelest podskakuje jakby cos koło niej wybuchło, jak się tylko do niej wyciągnie rękę to ucieka w popłochu. Jest wewnętrznie bardzo niespokojna i zdezorientowana. Foch się skończył, agresja się skończyła, ale w srodku wszystko w niej się trzęsie. Ma takie dzikie oczy. No i pomiaukuje tak cicho, żałosnie, non stop. Płacze. To jest głos podobny do tego, który wydawała zawsze, kiedy chciała mnie nakłonić do zabawy (i ja źle robiłam, bo jej ulegałam), ale teraz jest tego o wiele więcej, jest bardziej żałosny i nic jej nie uspokaja. Nawołuje do zabawy, ale nie umie się bawić, raz że zaraz pojawia się Alfie, a nawet jak się odgrodzimy, to i tak ona jest psychicznie całkiem rozwalona i nie umie się skupić.
Mały teraz na nią warczy i prycha, odpycha łapą. Nie chce się z nią bawić. Zdominował ją na drapaku. Ona z tym sobie też nie radzi i płacze, a ja nie mogę go przecież ciągle zdejmować, zresztą to w niczym nie pomaga. Drapak prędzej czy później będą musieli dzielić, ale on uparcie zajmuje jej ukochane miejsce, a ona zamiast go stamtąd spędzić, płacze.
Czytam w swojej książce, że to miauczenie to zwracanie na siebie uwagi i jak jej będę wtedy ulegać, będę to tylko wzmacniać. Czyli powinnam ignorować i nawet jesli wiem, że chce się bawić - nie ulegać, a bawić się wtedy, kiedy nie miauczy. Spróbuję, choć mięknę jak to słyszę. Zamówiłam też Feliwaya, ale minie kilka dni, zanim tu dotrze.
Kiedy się gonią, cieszę się. Nie ma w tym nadmiaru agresji, a mają trochę sportu. Kiedy się kłócą, też mi to nie przeszkadza. Ale ten jej stan, znerwicowanie - to mnie przerasta. Tak jakby jej wszystkie dawne lęki wróciły i zdominowały ją zupełnie.
W sobotę będziemy z Alfiem u weterynarza, pogadamy o Stelli. Jedna pozytywna informacja w tym wszystkim, to że znalazłam behawiorystę w Dublinie, który zajmuje się tez kotami (bo pozostali z tego co widzę to psy, ewentualnie konie) i że moje ubezpieczenie może zwrócić koszty takich konsultacji (bo ceny są raczej odlotowe). Jednak to będzie ostatecznosć, wolałabym sama się z tym uporać.
A żeby dodać mojemu nudnemu życiu odrobiny pikanterii, własnie dostałam wiadomosć od taty, że w Polsce odwiedził rodziców (bo tam jestem zameldowana) miły pan policjant, że koniecznie powinnam zeznawać jako swiadek. W jakiej sprawie- tego nie wie nikt. Ciekawe, czy mi zafundują przelot do kraju, w sumie to by nie było takie złe

EDIT: A jeszcze dodam, że TŻ twierdzi (poza tym "zawsze ci mówiłem, żebys nie latała do niej na każde miauknięcie"

), że ona się tego nowego rodzaju płakania nauczyła od młodego. Bo on jak się budzi to zwykle popłakuje, aż dostanie jedzenie albo się z nim pobawimy. No i jest z niego taki mały płaczek płaczek. I że powinnam traktować ich oboje po równo w tej sytuacji i nie ulegać także jemu, bo inaczej ona nie będzie rozumieć, czemu tak jest. Ale jak mam ignorować kociaka, który popłakuje, bo się czuje samotny? w dodatku w nowym domu? Czy to się na nim jakos źle nie odbije w przyszłosci?