AnnAArczyK pisze:Puszatku:)
chyba dobrze powycierałam, bo pretensji nie było![]()
![]()
Miraclle:)
Basiu masz dużo racji w tym co piszesz:)
zwierzęta potrafią przeczuwać...coś w tym jest wyjątkowego...
wiesz, moja poprzednia Kropcia, na trzy dni przed jej odejściem tak się zaczęła do mnie przymilać, łasiła się, siadała mi na przeciw twarzy, trącała mnie łapą po policzkach, dwie ostatnie noce spała mi na głowie, nie odstępowała mnie na krok...tak jakby się ze mną żegnała, a ja za dwa dni miałam jechać na wesele chrześniaczki...
W końcu się zaczęłam zastanawiać co się dzieje...przez moment bałam się, że może się coś stać w czasie podróży.
Gdy wyjechaliśmy, kociaki i poprzedni jamniś zostały pod opieką córki i mojego brata...
wszyscy byli obecni, gdy Kropeczka uległa wypadkowi...miała rozciętą tylnią nóżkę, zięć z bratem wpadli w panikę, nawet nie szukali w mojej chałupie kontenerka tylko zawinęli kotuśkę w ręcznik włożyli do kartonu i do samochodu...
zięć z samochodu dzwonił do lecznicy i gdy przyjechali stół operacyjny był już na nią czekał, kocicę zooperowali, wszyscy się cieszyli, że się udało...
My wróciliśmy na drugi dzień...myślałam, że mnie skręci z żalu...
Pojechałam do lecznicy, pozwolili mi wejść (był póżny wieczór), biedna leżała samiutka w klatce, spała po narkozie, ale ja patrząc na nią miałam złe przeczucia...wygłaskałam, wycałowałam i starałam się nie popłakać...
na drugi dzień o 11,oo mieliśmy ją odebrać.
Rano o 4,50 (bardzo dokładnie pamiętam) poczułam, że koteczka po mnie chodzi i ugniata kołdrę...obudziłam męża i razem doszliśmy do wniosku, że mi się przyśniło...
Nie mogliśmy się doczekać jej powrotu...więc mąż już po 9,oo rano pojechał po nią, tam dowiedział się, że pomimo reanimacji kotka odeszła...o 5,oo rano...
Kocia ma swoje miejsce w naszym ogrodzie...pod ulubionym świerkiem, gdzie zawsze przesiadywała...
To bardzo smutne co piszesz ale ja też przeżyłam coś podobnego- nie z kotem tylko z psem. Kiedy Miki zachorował na nerki i jego choroba postępowała błyskawicznie bardzo prosiłam go żeby walczył aby zwalczyć chorobę. Jego stan szybko się pogarszał a on jakby nie chciał zrobić mi przykrości ciągle żył i nie poddawał się. W czwartą noc gdy leżał przytulony do mnie nie miałam sumienia patrzeć na jego cierpienie.Całą noc przemawiałam do niego żeby nie walczył już jeśli nie ma siły ,żeby się nie męczył.Na następny dzień po wizycie lekarza który dzień w dzień przychodził robić mu kroplówki gdy tuliłam psiaka westchnął tylko jakby chciał podziękować że przy nim jestem i odszedł.

