» Sob mar 15, 2008 17:37
3.
Dokładnie rok później, o północy – co już samo w sobie zwiastowało dziwne losy narodził się mój ojciec, Kalasanty, duch niespokojny i pierwszy ze skrzatów domowych, który ludzkich liter się nauczył przez ramie wnukowi Jana Złociejowskiego spoglądając, gdy ów nad książkami ślęczał, prawdę mówiąc niezbyt pilnie.
Najbardziej na świecie bowiem pociągały go konie i najszczęśliwszym dniem w jego życiu był dzień, gdy ojciec ofiarował mu białe jak śnieg źrebię, z którym najchętniej chłopiec by się nie rozstawał.
Młodszy brat jego stanowił zupełne przeciwieństwo – książki pochłaniał jak podróżny na pustyni wodę, nocami w jego pokoju długo paliła się lampa i nierzadko matka obudzona o świcie jakimś dziwnym przeczuciem biegła na górę, szarpała za ramię chłopca śpiącego z głową na stole i siła zaciągała go do łóżka.
Tak w Złociejowskim dworze rosło dwoje, zupełnie niepodobnych do siebie dzieci.
Chłopcy kochali się ogromnie – młodszy często za starszego lekcje zadane odrabiał, starszy zaś uczył brata jazdy konnej i gdy noce były ciepłe i wygwieżdżone razem włóczyli się po lesie.
Czas rozstania z bratem – gdy nadeszła pora wyjazdu do odległego miasta, do szkół, młodszy chłopiec przeżył okrutnie. Zamknął się w swoim pokoju i aż do wieczora nie wychodził i kilka dni nie jadł, jak pies tęskniący za swoim panem.
Dopiero, gdy z miasta przyszedł list do niego specjalnie adresowany chłopiec rozchmurzył się i przełknął odrobinę jadła.
Jednako nie ma tego złego, co ku dobrem byłoby się nie obróciło : poproszony w liście o opiekę nad koniem młodszy chłopiec jął coraz częściej odrywać się od książek i wypuszczać na dalekie przejażdżki bladym świtem, zaledwie słońce zdołało dźwignąć się ponad las.
Poczuwszy się pewniej w siodle wyprawiał się również na przejażdżki wieczorne i pewnego dnia – a było to dokładnie w wigilię Świętego Jana – zapuścił się w głąb lasu, na ogromną, otoczona starymi dębami polanę, na środku której leżał zwalony pień. Leżeć tak już musiał bardzo długo, bowiem wrósł w ziemie do połowy i zapewne nie było na świecie takiego siłacza, który by ów pień z miejsca poruszył.
Chłopiec zeskoczył z konia i usiadł na pniu.
Dokoła panowała głęboka, poważna cisza, a między pniami drzew połyskiwały czerwono promienie zachodzącego słońca.
Chłopiec zatonął w niej niby w wodzie i nie usłyszał nawet, gdy ktoś usiadł obok niego. A gdy odwrócił głowę dostrzegł wysoką postać, otuloną ciemnozielonym płaszczem, która sama przypominała pień toporny, a ręce miała sękate i żylasta, jak konary wiekowych buków.
Chłopiec porwał się na równe nogi, ale nieznajomy powstrzymał go ruchem reki.
- Tyś Złociejowskich syn, prawda to ? – zapytał nieznajomy, a chłopiec skinął głową, bo ze strachu słowa wypowiedzieć nie mógł.
- Jam jest – odpowiedział po chwili drżącym głosem a nieznajomy wyciągnął ku niemu ogromną dłoń.
Ręka chłopca zniknęła w tej dłoni, ale biło od niej takie ciepło przyjazne, że serce chłopca równiej bić zaczęło, a na policzki rumieniec powrócił.
- Witaj tedy we włościach moich – pozdrowił go nieznajomy, a oczy chłopca zrobiły się aż okrągłe ze zdumienia.
- Wyście… Leśny ? – zapytał nieśmiało, a nieznajomy przytaknął.
Chłopiec zerwał z głowy czapkę i ukłonił się z szacunkiem.
- W domu zdrowi wszyscy ? – zapytał tymczasem Leśny. – Brat…jakże mu tam z dala od domu …?
Chłopiec zdziwił się nieco, bo Leśny wszystko o wszystkich wiedział
- Twój brat chłopak na schwał – rzekł Leśny – ale tobie w duszy las gra…pieśni śpiewa. Ty ludzkie opowieści spiszesz potomnym na pamiątkę, aby wiedzieli, że w szczególnym miejscu żyją, bo pamięć ludzka z wiekiem kurczy się i wysycha, jako te liście jesienne.
- Ano prawda – ożywił się chłopiec. – Babka moja co rusz to coś zapomina, o czymś nie pamięta…Ale historie piękne prawi, oj piękne. Byście jej panie posłuchali…
- Znam ja te opowieści, bom się w tych lasach narodził – uśmiechnął się Leśny, a nad jego głową zapaliła się pierwsza gwiazda. – spójrz tam, do góry, widzisz ?
Chłopiec podniósł głowę i dostrzegł złote, jasne światło nad polaną.
- Tę gwiazdę w herbie miasta wpisać powinieneś.
- Ale kto mnie małego słuchał będzie ? – zapytał chłopiec.
- Czas płynie – odrzekł Leśny – ludzie dorastają, starzeją się, kres ich przychodzi…
Las zaszumiał basowo, jakby wtórując powadze słów swego króla.
- A wy, panie, wy gdzie odchodzicie ? – spytał nieśmiało chłopiec.
Śmiech Leśnego zahuczał nad polana jak wicher.
- Król lasu żyje póki ostatnie drzewo żyć będzie – odpowiedział – a pomniejsi przechodzą przez Złote Wrota, na wyspę, z której nie ma powrotu.
Ale widząc, że przez twarz chłopca przebiegł cień smutku dodał :
- Nie frasujmy się, czasu bowiem przed nami morze. Tobie dorosnąć, mnie królować dalej. Baśń ci opowiem, o tym skąd się woda wzięła w Złociejowie..
Chłopiec usiadł na trawie obok omszałych kopyt Leśnego i oczy przymknął.
- Posłuchaj tedy. Dawno, dawno temu jedno lato było tak okrutnie gorące, że kropli wody nikt nie uświadczył…rzeka wyschła, z dna jeno sterczały kamienie, a ludzie z pragnienia marli. Nie wiedzieli, kto i za co ich tak każe i w milczeniu znosili swój los. Pewnej nocy, gdy wszyscy strudzeni upałem spali, na niebie pojawiła się mała chmurka i spadło z niej parę kropli , a wszystkie upadł na duży płaski kamień.. Traf chciał, że na kamieniu spał gołąb z pragnienia umierający, a tuż obok kot, któremu język jak drewniany wiórek wysechł. Dźwięk kropli padających na kamień obudził obydwoje i odwieczni wrogowie – drapieżnik i ptak stanęli oko w oko ze sobą. „ Zabije mnie i pożre” pomyślał gołąb i poruszył osłabłymi skrzydłami. „ Konającego dobić hańba” pomyślał kot i przysiadł na brzegu kamienia.
„ Pij” rzekł do ptaka „ abym mógł na ciebie godnie zapolować.”
„ I ty pij ” odrzekł ptak „ abyś miał siłę mnie pochwycić.” Tak jęli pic obydwoje, najpierw zachłannie, potem coraz wolniej. A kiedy nasycili pragnienie kot spojrzał na gołębia i powiedział „ leć, obudź ludzi, niech napiją się i oni, bo mrą z pragnienia”. Gołąb spojrzał na kota i z niedowierzaniem zapytał „ jakże to, puszczasz mnie wolno ?”a kot tylko uśmiechnął się i odparł „ rzec by można żeśmy przy jednym stole zasiadali…jakże to towarzysza uczty pożreć ?” I odszedł w mrok, a gołąb poleciał w stronę domostw zanieść ludziom radosną wieść. I tak się wzięło źródło w Złociejowie – zakończył swą opowieść Leśny, a kiedy chłopiec otworzył oczy wydało mu się, że to wszystko to sen był, bowiem na pniu obok nie było nikogo a wokół najmniejszego szelestu słyszeć się nie dało…
Wskoczył na konia i jak wicher popędził do domu, aby zasłyszana opowieść w grubym kajecie spisać…
cdn

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!