Znalazłam taki tekst na "Weterynarzach bez granic", przeczytałam i nie mogę dojść do siebie.
"Ślepe mioty
September 1, 2015 by Ania Bunikowska
Dziś będzie tanio, afekciarsko i w afekcie, ale nie widzę nic wzniosłego w kolejnej niepotrzebnej śmierci i kolejnym niepotrzebnym końcu niepotrzebnego życia. W ogóle nie widzę żadnej wzniosłości w umieraniu. Każdy zgon, eutanazja, samobójstwo jest ostateczną przegraną, indywidualną porażką, jednostkowym końcem świata. A co, jeśli musisz umrzeć, zanim jeszcze naprawdę zacząłeś żyć? Niby ma być łatwiej. Przecież nie wiesz, co tracisz.
Historia jest świeża. Dzisiejsza. Jeszcze ciepła.
Popołudnie w lecznicy. Upał topi jezdnie i chodniki. Łódź zamienia się w rozedrganą żarem półpustynną fatamorganę. Ulice zamierają. Poczekalnia zieje pustką. J. buja się na krześle tuż pod nawiewem dającej z siebie wszystko klimy.
Nie, co ty… jaki ruch

Widzisz, jaki był ruch, jak teraz… poza tym 1 września, nigdy nie ma dużo ludzi… No ale tak, uśpiłam dziś za to ślepy miot. A właściwie pół. Widzisz jak można wykorzystać okazje, że dzieciaki w szkole…. Tak… W połowie wizyty uznali, że jednak mogliby dwa kociaki odchować. I kazali mi wybierać które… bo sami nie potrafili zdecydować… Właśnie…
– Gdybyś miała zdecydować, mając przed sobą 4 kociaki, które mają przeżyć, a które masz zabić, to jakie byś wybrała? Były 2 czarne, rudy i szylkret.
Zgadzamy się, że zostawiłybyśmy rudego i szylkretkę. Głupio byłoby się teraz nie zgodzić, skoro i tak czarne już nie żyją. Ale w końcu czarnych kociąt jest od metra. W każdym schronisku, w każdej fundacji. Kto by to wziął. Takie niepospolite może jednak znajdą jakiś dom.
W połowie dyżuru odbieram telefon. Dom dziecka. Ktoś podrzucił karton ze ślepymi kociakami. Bezbłędna logika.
Co teraz? To szósta lecznica do której dzwoni kobieta. Skarży się, że wszystkie inne zaleciły eutanazję. Jak tak można?
Nie, nie możemy odchować tych kotów w lecznicy. Nie, nie mogę zabrać ich do swojego domu. Nie, nie będę jej odradzać prób odchowania kociąt, ale tak, będzie to bardzo trudne i bardzo czasochłonne.
Po krótkiej rozmowie kobieta uznaje, że jednak “tak można”. Uśpić.
Przyjeżdża po godzinie. W asyście trzech wychowanków. W kartonie cztery szare kociaczki.
Baba jęczy wypełniając wniosek. Kotki piszczą. Miot. Miot piszczy. Wokalizuje. Chłopcy obserwują mnie podejrzliwie.
– Będziemy mogli popatrzeć?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Dlaczego?
Opiekunka ucina dyskusje. Dziękuję jej, biorę karton i kieruję się na zaplecze.
– Pani nie wygląda na taką, co robi takie rzeczy- rzuca któryś z chłopaków.
Nie mogę nic odpowiedzieć. Patrzę na te pełzające, puchate szczurki i ściska mi gardło.
– A! Niech pani poczeka! Bo one leżą na mojej koszulce-przypomina sobie drugi dzieciak- Dałem im, żeby nie leżały na samym kartonie…. Bo mogę już ją zabrać?
Stawiam karton na stole i po kolei wyplątuję kociaki z zielonego T-shirtu. Wczepiają się w materiał pazurkami. Milą do rąk. Wszystko co ciepłe i żywe jest dobre i potencjalnie nakarmi. Ślepa logika niemowlaków. Malutkie pyszczki. Maleńkie noski. Maciupkie uszka. Miniaturki łapek. Antenki ogonków. Oddaję chłopakowi bluzkę i proszę ich, żeby już wyszli z gabinetu.
– Ja nie wiem jak pani może zabijać takie maleństwa- rzuca na do widzenia kobieta.
Sejf. Leki. Igła. Strzykawka. Nie myśl. Nie myśl “jak możesz TO zrobić”. To tylko zastrzyk. Zastrzyku nigdy nie robiłaś?
Takie małe. Takie bezbronne. Takie piszczące. Takie ciepłe.
Może jednak zabrać? Odchować? Może chociaż jednego? Boże… którego? Przeglądam je maniakalnie, czekając na jakiś “znak”. Niech któryś coś zrobi, wybierze mnie, oczaruje, wygra życie. Niech któryś ma jakąś plamkę, prążek, ciapkę którą będzie trzeba uratować… Ale wszystkie są szare. Wszystkie są śliczne. Jeden szaro-biały… obiektywnie nieciekawy… no ale co? Od razu do uśpienia, bo nie lubię łaciatych???
Trzy podejścia. Trzy podejścia, dwa papierosy, “telefon do przyjaciela”.
Piszczały, wyciągały przed siebie swoje maleńkie kosmate łapki z pazurkami jak igiełki i wczepiały się w fartuch.
Premedykacja.
Cisza. Wiotka cisza. Maleńkie serduszka tłukące się w drobniutkiej klatce piersiowej.
Uśpienie.
Maleńkie kotki zamieniają się w maleńkie woreczki sierści. Skórki.
Sterylizujcie swoje koty."
Jak to jest: czy każdy ma wyznaczone miejsce we wszechświecie, bo jest jedyny i niepowtarzalny? Czy ktoś może zająć czyjeś miejsce? Czy hodowcy, rozmnażając rasowe koty, przyczyniają się do śmierci tych nierasowych? Czyli, czy hodowanie kotów jest złe? Przecież świat bez Gustawa, Orbisa i Florencji byłby niepełny. A mój świat, to już w ogóle byłby pusty. Czy to, że one są bezpieczne, zaopiekowane i mam nadzieję, że szczęśliwe jest niesprawiedliwe, wobec tych kotów, o które nikt się nie troszczy? Albo tych, które umierają ledwie zaczęły żyć, czy po długich miesiącach cierpienia.
Człowiek, który udomowił koty, powinien być za nie odpowiedzialny. Niezależnie od rasy.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Przecież wśród ludzi też jedni mają szczęście urodzić się w kochającej, wydolnej pod każdym względem rodzinie, a inni od niemowlęctwa wysłuchują pijackich awantur, doświadczają przemocy, albo cierpią głód. I to nie jest wina tych, którzy mieli szczęście. Takie jest życie. Po prostu.
Usypianie ślepych miotów... Tak neutralnie się to nazywa. Odbieranie szansy. Tylko na co? Na powolną śmierć z głodu i pragnienia. Albo życie w nędzy i poniewierce? A może na ciepły dom i kochające ręce? Szansa na to ostatnie jest niewielka, ale czy śmierć jest już lepsza, niż ryzyko?
Niektórzy ludzie naprawdę uważają, że jeśli suczka, albo kotka nie urodzi chociaż raz w życiu dzieci, to jej się w głowie poprzewraca. Są przekonani, że to prawda. A potem są takie nieszczęścia, jak usypianie ślepych miotów.