Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Miałam wypadek.

blaski i cienie życia z kotem

Moderator: Estraven

Post » Pt wrz 11, 2015 21:36 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

felin pisze:
Norma0204 pisze:
felin pisze:
Kicorek pisze:Na taki artykuł przypadkiem trafiłam. Było? Chyba jeszcze nie:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,141202,titl ... &_ticrsn=3

No i to w całości sumuje również moje poglądy w tej kwestii :ok:

I jeszcze to: http://wiadomosci.wp.pl/kat,130496,titl ... omosc.html


I to jest głos rozsądku . Każdy zanim wypowie się o uchodźcach powinien najpierw przeczytać te dwa artykuły.


Wiesz, Felin, ja wypowiadam się głównie o sobie.
Jak jest jakiś spór, którego strony maja skrajnie różne poglądy, to najczęściej prawda leży pośrodku.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Sob wrz 12, 2015 0:45 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

felin pisze:
Norma0204 pisze:
felin pisze:
Kicorek pisze:Na taki artykuł przypadkiem trafiłam. Było? Chyba jeszcze nie:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,141202,titl ... &_ticrsn=3

No i to w całości sumuje również moje poglądy w tej kwestii :ok:

I jeszcze to: http://wiadomosci.wp.pl/kat,130496,titl ... omosc.html


I to jest głos rozsądku . Każdy zanim wypowie się o uchodźcach powinien najpierw przeczytać te dwa artykuły.


Zgadzam się z tym co pisze w tych artykułach. To potwierdza wszystko to co do tej pory słyszałam czy czytałam a naprawdę jest tego sporo bo za punkt honoru wzięłam sobie dowiedzenie się na własną rękę o co w tym wszystkim chodzi.Jedna rzecz jest dobra - ze czuje się jedność w narodzie , że czujemy się grupa która murem stoi za sobą i za naszymi granicami. Oczywiście są wyjątki. Ale i tak czuć ze Polacy bronią siebie nawzajem i swoich granic ;)
Pw napisałam zaraz po Twoim poście wcześniejszym. Ja od Dziecka jak słyszę odrzutowiec na niebie to boje się ze spadnie bomba. Nie wiem skąd we mnie ten strach bo nawet PRLu nie przeżyłam. Ale teraz myślę że nasza III wojna światowa to nic w porównaniu z bestwialstem państwa islamskiego :(

Co do patyczakow - bardzo szkoda ze tak krótko żyją. Muszą być cudne :) ja bym prosila o zdj jeśli można. Słodziutkie maluszki z miękkimi zabkami ze jedzą listki malinowe :) ach to musza być urocze takie stworzonka :)))
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Sob wrz 12, 2015 13:09 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Dzien dobry Lilianko, wpadłam sie grzecznie sie przywitać, mam duzo do nadrobienia u Was, ale siądę w weekend do lektury, bardzo lubie czytać mądre rzeczy :201461

Tymczasem życzę Wam miłego weekendu :201461 :201461 :201461
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Nie wrz 13, 2015 19:17 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Zaglądam :D

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Nie wrz 13, 2015 21:04 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Witajcie. Miło, że zaglądacie.
Co do uchodźców, mam mieszane uczucia. Różni znawcy wypowiadają się na ten temat w skrajnie różny sposób. Zupełnie nie wiadomo, kto ma rację, albo raczej: gdzie leży prawda. Nie mam pojęcia co myśleć. A skoro i tak na nic nie mam wpływu, poza sobą i własną rodziną, to nie muszę też dokonywać żadnych wyborów przeciwko komukolwiek. I nie muszę zakładać teorii spiskowych, ani złych intencji, którymi kierują się tysiące ludzi. Zawsze znajdą się tacy, którzy chcą dobrze i tacy którzy chcą źle. Każdy zasługuje na współczucie.

Bardzo zależało mi na obejrzeniu wystawy kotów, organizowanej przez Jedynkę na Marymonckiej, w hali sportowej AWF-u. Odbywała się w ten weekend. Ale wczoraj zapowiedzieli mi się mili goście i zamiast oglądać piękne koty i obkupić się po kokardki, stałam nad garnkami, piekłam i gotowałam, a potem, cóż... Nie wypadało wyjść. No i nie poszłam na wystawę. Szkoda.
Co prawda strata niewielka, bo najpiękniejsze koty na świecie i tak mam w zasięgu wzroku. Aż się napatrzeć nie mogę, ani naprzytulać. Sama miaucząca słodycz w swojsko pachnących futerkach. Wyczesałam kłaczki, wygłaskałam, nasłuchałam się solidnego mruczenia z komponentą gruchania.
A nową zabawkę sama zrobiłam z piórek, które wczoraj przywieźliśmy znad Zalewu Zegrzyńskiego. Bo byłam z dziećmi znowu u psa Dżej-dżeja i jego ssaczych oraz pierzastych przyjaciół na Klepisku. Paweł znowu nawyciągał przez siatkę nową porcję zgubionych pawich piór. A ja na plaży nazbierałam trochę kaczego i łabędziego puchu. Wyszła z tego całkiem przyzwoita wędka, co się akurat bardzo przydało, bo poprzednia została już doszczętnie zneutralizowana.
Wczoraj byłam także w schronisku w Józefowie. Tym razem wcześniej umówiłam się z konkretną panią wolontariuszką na godzinę dziesiątą. Ogarnęłam dzieciarnię własną i pożyczoną od sąsiadki i wyruszyliśmy. W deszczu. Niestety okazało się, że pani... zaspała. Pomokliśmy trochę, a potem zajęła się nami inna osoba. Wtedy deszcz przestał padać i można było wyjść z psami. Okazało się, że jak ktoś przyjeżdża wyprowadzać psy, to powinien mieć własne szelki i smycz, bo schroniskowych nie wystarcza dla wszystkich psów. Dla naszego trójłapego ulubieńca Guffiego jednak szczęśliwie wystarczyło i mogliśmy z nim znowu pohasać po lesie przez godzinkę. Gufficzek jest bardzo dzielną i radosną osóbką, pomimo swojego kalectwa. Jest również wytrawnym smakoszem: uwielbia kocie chrupki. Bardzo ładnie chodzi na smyczy i przyzwoicie zachowuje się wobec innych psów. Chociaż ma również znacznie większych od siebie wrogów, którym był gotów rzucić się do gardła. W jego małym, chudziutkim ciałku bije lwie serce. Jak odprowadziliśmy Guffiego, poprosiłam pracownika schroniska, żeby, jeśli może, wskazał nam innego spokojnego pieska do wyprowadzenia. Dostaliśmy bardzo przestraszoną psinkę, która bała się wszystkich i wszystkiego. Pan nie wiedział, jakie imię jej nadano. Wyszliśmy spokojnie ze schroniska, wśród wielu biednych, ujadających psów, które niecierpliwiły się, czekając na swoją kolej. Albo na swoje szczęście. Nasza psinka jednak nie cieszyła się, że może na spacerze rozprostować kości. Może gdybyśmy spokojnie szli, cały czas w tym samym rytmie, nie wykonywali żadnych gwałtownych ruchów, to wszystko byłoby w porządku... Ale Paweł z Zosią i Marysią zaraz za bramą chcieli zrobić psu przyjemność i poczęstować go chrupkami. Więc zaszeleścili plastikową torebką i ukucnęli obok psa, wyciągając na dłoniach jedzenie. A psinka, zamiast się ucieszyć i ochoczo przystąpić do pałaszowania smakołyków, wpadła w panikę. Zaczęła się szarpać, jakby walczyła o życie. Pies był mały, może z siedem kilko strachu, albo i tego nie. Końcówkę smyczy miałam okręconą na ręce i trzymałam mocno. Nie mam pojęcia, jak to się stało, ale pies sam się wypiął ze smyczy. Nie mam pojęcia, w jaki sposób mogło do tego dojść. Nie dotykając w ogóle psa, nagle zostałam ze smyczą w zaciśniętej dłoni, a zwierzę się uwolniło. Jak się zorientowałam, co się stało, to kazałam dzieciom zastygnąć w bezruchu, a sama powoli ruszyłam w stronę psa. Ale on był śmiertelnie przerażony. Ja zresztą też. Na szczęście pies uciekł prosto w bramę schroniska. Święty Franciszek nad nami czuwał i wykonał kawał dobrej roboty. Dawno już się tak nie bałam. Pies był przecież solidnie zapięty przez pracownika schroniska, więc jak mogło dojść do takiej sytuacji, że smycz puściła? Możliwe, że zapięcie było kiepskiej jakości: zużyte, albo uszkodzone. Tyle, że ja się nie znam na smyczach i zupełnie nie wiem, jakie są dobre, a jakie złe...
Jak się doszliśmy do siebie, to wyszliśmy jeszcze na spacer z przemiłą, uroczą sunią Polą. Pola, to niewielkie uosobienie psiej łagodności. Nie wiem, jak to możliwe, ale ona w czarnej, niewielkiej psiej główce, ma ludzkie oczy. Brązowe i rozumnie patrzące. Z ciepłem i wdzięcznością. I oddaniem. Nie znam historii Poli, ale skoro znalazła się w schronisku, to musiało ją spotkać coś bardzo przykrego. To coś nie złamało pogody jej ducha i Polunia zachowała ufność w swoim serduszku. Niezwykły pies. Jak wróciliśmy ze spaceru, to akurat pani Małgosia, wolontariuszka, robiła psom zdjęcia. Zagoniłam dzieci do głaskania Poli. To doskonały pies do domu z dziećmi. Kochający każdego. Mam nadzieję, że te zdjęcia wyszły i przyciągną dobrego człowieka, który da Poluni dom.
Za tydzień znowu jedziemy do schroniska, do psów.
Jestem bardzo wdzięczna losowi, za to, że moje zwierzęta są szczęśliwe. Zrobię wszystko, żeby zawsze tak było. Mam nadzieję, że nasze wizyty w schronisku dadzą opuszczonym psom chociaż trochę radości, a moje dzieci nauczą pomagać biednym i pokrzywdzonym przez los. Uczę je zawsze dawać pieniądze, albo jedzenie osobom żebrzącym. Nawet, jeśli ktoś miałby być oszustem lub naciągaczem, to dając unikamy ryzyka, że nie udzielimy wsparcia potrzebującemu.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Nie wrz 13, 2015 21:53 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Jakoś tak mam szczęście do znajdek :roll:
Kajtuś jest taki po przejściach . A ile zajęło mu odzyskanie pełnego zayfania do człowieka , to on tylko wie .
Szkoda piesków . tak jak powiedziała znajoma pani : Ja bym takiego s.... ...... ! Przecież te psy mają tylko nas ! Jak tak mozna !
I taka jest prawda . Futrzaki mają tylko nas . My jesteśmy dla nich całym światem . Gdy sa wyrzucane ten świat się wali . I trudno jest go odbudowac .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pon wrz 14, 2015 14:42 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Mój świat się zawalił, gdy zabrakło futrzaka. To już rok i cztery miesiące bez Maurycego. Już mnie nie pieką oczy, gdy o nim myślę, ale tęsknię cały czas. Może już nie tak wściekle, jak latem ubiegłego roku, ale ciągle odczuwam stratę. Stworzyłam nową, inną rzeczywistość. Świat bez niego już nigdy nie będzie taki sam, bo Maurycy był jedyny i niepowtarzalny w całym kosmosie. Nikt nigdy nie będzie mnie tak kochał, jak Maurycy. Jednak oczy jeszcze szczypią...

Na własnej skórze przekonałam się dzisiaj, że nie warto ślepo wierzyć w informacje podawane przez media. Przez cały weekend w radio ogłaszano ogromny sukces: że niby drogowcy, miesiąc przed terminem, oddają do użytku obie jezdnie, (każda po trzy pasy) świeżo wyremontowanej Trasy Toruńskiej. Docelowo w każdym kierunku ma być po pięć pasów. Dumnie donoszono, że jest to obecnie najszersza w Warszawie przeprawa przez Wisłę. Dałam się na to nabrać, jak cała rzesza innych i zamiast grzecznie pojechać do pracy Mostem Północnym, postanowiłam skorzystać z nowiutkiej Toruńskiej. Niestety okazało się, że nic się nie zmieniło na jezdni od Marek do S8. W rezultacie, zamiast pół godziny, jechałam z Białołęki na Bemowo, czyli dwadzieścia trzy kilometry, dwie godziny i piętnaście minut. Właściwie to trudno tu mówić o jechaniu, bardziej trafne byłoby określenie "pełzanie".
Oczywiście spóźniłam się do pracy ponad godzinę i moi spolegliwi pacjenci zależnie od temperamentu, klęli jak szewcy w zaciszu swoich domostw lub wznosili modły, oglądając oczami wyobraźni moje pokiereszowane w katastrofie drogowej zwłoki. Bo z zasady nigdy się nie spóźniam. Więc jak w końcu do nich dotarłam, to się przeważnie cieszyli, że żyję. Jak to miło zostać docenionym.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Wto wrz 15, 2015 12:49 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

To juz rok i dwa miesięce , jak nie ma Mobiego . I ponad 13 lat , jak nie ma Rokiego . Tyle czasu i boli tak samo .
One zabierają ze sobą kawałek serca . Taki okruch . I tej pustki nie da się zapełnić . Nieważne ile lat minie .
Media koloryzują :wink:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Śro wrz 16, 2015 11:18 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Witaj :) Cos czuje, ze sie zadomowie w Twoim watku ;) Jutro wieczorem poczytam od poczatku :)
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 88592
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Nowodwory

Post » Śro wrz 16, 2015 17:02 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

zuza pisze:Witaj :) Cos czuje, ze sie zadomowie w Twoim watku ;) Jutro wieczorem poczytam od poczatku :)

Bardzo się cieszę!
Zadamawiaj się na zdrowie i czuj się jak u siebie. :mrgreen:

Może później uda mi się przelać rzeczywistość na papier, bo teraz muszę odrabiać z Julkiem niemiecki. A potem muszę odebrać Zosię z karate, a potem zawieść Pawła, zrobić kolację, odebrać Pawła, zagonić towarzystwo do mycia i spania, nakarmić koty, wyczesać futra, wstawić pranie, ogarnąć bałagan, powiesić pranie... Ciągle tyle muszę, że aż trudno mi wszystko spamiętać. W dodatku stopa mnie boli po nieudanej próbie nauki latania. Ze schodów. Ze cztery lata temu. W ogóle: ciało ma duszy, po same uszy...
Cenne wyzwania nigdy nie są łatwe i trzeba się postarać żeby im sprostać.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Śro wrz 16, 2015 21:08 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Pranie zrobię jutro, bo nadmierne zmęczenie zabija jakąkolwiek aktywność intelektualną i skłania wyłącznie do spania.
Jednak póki co nowy żyrandol do salonu mi nie grozi. Moja koleżanka z pracy - Basia, zrobiła mi niespodziankę i przywiozła sześć kloszy z działki ze starego pobabciowego żyrandola, który od dawna nie był używany. Tak po prostu, bezinteresownie. Zapamiętała, że mam kłopot i go od ręki rozwiązała. To bardzo miłe. Żyrandol wygląda przyzwoicie. TŻ co prawda nadal będzie czasem tłukł w niego głową, bo jest wysoki, jak brzoza... Ma prawie dwa metry. Trzynastoletni Julek ma metr osiemdziesiąt sześć i do jego pokoju muszę zamontować plafon.
Paweł zaczął przed chwilą odliczać czas do Bożego Narodzenia. :D

Florcia osiągnęła wielkość statystycznego kota, czyli musi jeszcze z kilogram urosnąć. Ale wśród kocurków i tak prezentuje się, jak kociak. Najmłodsi tak już chyba mają, że zawsze traktuje się ich, jak dzieci.
Z tymi kocikami, to trzy światy... Miauczą, że są głodne, więc zrywam się żeby w trybie pilnym ratować własnych podopiecznych od śmierci głodowej. Więc otwieram szafkę, prezentuję zawartość, biorę miski i nakładam jedzenie. Otwieram albo dwie puszki po osiemdziesiąt gram, albo jedną stu siedemdziesięcio gramową. Dziabię zawartość widelcem, rozgniatam na mniejsze kawałki, a potem podsuwam pod dwa różowe noski i jeden szary. Jedzą. Czasem Gustawcio miauczy dalej nad pełną miską. Wtedy siadam obok i podaję mu jedzenie z rączki. Pod wpływem tego zabiegu jedzenie nabiera przydatności do spożycia. Zawsze coś zostawiają. Nie mogę im dawać mniej, bo nie da się otworzyć pół puszki. Jak już się najedzą i ciamkanie umilknie, to potem cała trójca wędruje do kuwety, po czym zaczynają się ablucje. Jak uznają, że są czyści, to przychodzą po dokładkę. Jeśli podsunę zostawione przed pół godziny jedzenie, to spotykam pełen wyrzutu wzrok, z wyrażonym niemo pytaniem: "Dlaczego chciałaś mnie otruć?" Już sama nie wiem, jak je karmić, żeby jedzenie nie zostawało... Trzy razy dziennie, to za dużo, a dwa - za mało. Oczywiście suchą karmę mają do dyspozycji cały czas. Może suche chować? Muszę poeksperymentować...

Orbinio natomiast nabrał zwyczaju towarzyszenia mi w trakcie porannej toalety. Jak wstawszy o wpół do piątej rano, próbuję trafić w drzwi łazienki, to Orbiś pędzi, jak puchata kometa, żeby mnie wyprzedzić. Tylko mu ogon w kolorze blue powiewa. Następnie mości się, kocurek mój, wygodnie w umywalce i odpoczywa. Patrzy przy tym na mnie znacząco, że niby nadszedł czas na hołdy i drapanko po całym futrze. Odkładam wówczas na chwilę sprawę trampka we własnej paszczy i biorę się do roboty. Tak, Orbiś lubi rano okupować umywalkę w dużej łazience.

Odkryłam dzisiaj w jakich okolicznościach przyrody niebieskie oczy moich futrząt prezentują się najkorzystniej... Wystarczy im pokazać żywą biedronkę. Takie zjawisko zdecydowanie otwiera im szeroko oczy na świat.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw wrz 17, 2015 9:25 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Ja karmie trzy razy dziennie, tyle, ze po troszku. Ale z reki nie ;)
aktualny wątek viewtopic.php?f=46&t=221075
Urodziłam się zmęczona i żyję, żeby odpocząć.

zuza

Avatar użytkownika
 
Posty: 88592
Od: Sob lut 02, 2002 22:11
Lokalizacja: Warszawa Nowodwory

Post » Czw wrz 17, 2015 18:36 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

"puchata kometa, żeby mnie wyprzedzić. Tylko mu ogon w kolorze blue powiew" :ryk:
A człowiek zaspany ledwo na oczy widzi jeszcze musi uważać by futra nie zdeptać :mrgreen: u mnie tak Molka biegnie jak by sie jej ogon palił, a Fuks jak usłyszy ze ona wstaje to juz we dwójkę biegną po przedpokoju a ja musze iść po "ścianach" by towarzystwa nie zdeptać :mrgreen:
Cóż wolność Tomku w swoim domku :mrgreen:
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Czw wrz 17, 2015 19:45 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Dobry wieczór Lilianko:) Znowu mnie tu długo nie było, ale za to mogłam dużo "Ciebie" poczytać :-D

Jestes dla mnie prawdziwym wzorem Mamy - ludzkiej i kociej :1luvu:
Nawet się zastanawiam, czy Ty coś czasem robisz tak tylko dla siebie? Nie wiem - jakaś maseczka na buźkę albo szklaneczka wina z luksusowym magazynem w wannie :)

KatarzynkaR

 
Posty: 96
Od: Pt lut 13, 2015 20:46

Post » Czw wrz 17, 2015 19:59 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Znalazłam taki tekst na "Weterynarzach bez granic", przeczytałam i nie mogę dojść do siebie.

"Ślepe mioty
September 1, 2015 by Ania Bunikowska
Dziś będzie tanio, afekciarsko i w afekcie, ale nie widzę nic wzniosłego w kolejnej niepotrzebnej śmierci i kolejnym niepotrzebnym końcu niepotrzebnego życia. W ogóle nie widzę żadnej wzniosłości w umieraniu. Każdy zgon, eutanazja, samobójstwo jest ostateczną przegraną, indywidualną porażką, jednostkowym końcem świata. A co, jeśli musisz umrzeć, zanim jeszcze naprawdę zacząłeś żyć? Niby ma być łatwiej. Przecież nie wiesz, co tracisz.
Historia jest świeża. Dzisiejsza. Jeszcze ciepła.
Popołudnie w lecznicy. Upał topi jezdnie i chodniki. Łódź zamienia się w rozedrganą żarem półpustynną fatamorganę. Ulice zamierają. Poczekalnia zieje pustką. J. buja się na krześle tuż pod nawiewem dającej z siebie wszystko klimy.
Nie, co ty… jaki ruch :) Widzisz, jaki był ruch, jak teraz… poza tym 1 września, nigdy nie ma dużo ludzi… No ale tak, uśpiłam dziś za to ślepy miot. A właściwie pół. Widzisz jak można wykorzystać okazje, że dzieciaki w szkole…. Tak… W połowie wizyty uznali, że jednak mogliby dwa kociaki odchować. I kazali mi wybierać które… bo sami nie potrafili zdecydować… Właśnie…
– Gdybyś miała zdecydować, mając przed sobą 4 kociaki, które mają przeżyć, a które masz zabić, to jakie byś wybrała? Były 2 czarne, rudy i szylkret.
Zgadzamy się, że zostawiłybyśmy rudego i szylkretkę. Głupio byłoby się teraz nie zgodzić, skoro i tak czarne już nie żyją. Ale w końcu czarnych kociąt jest od metra. W każdym schronisku, w każdej fundacji. Kto by to wziął. Takie niepospolite może jednak znajdą jakiś dom.
W połowie dyżuru odbieram telefon. Dom dziecka. Ktoś podrzucił karton ze ślepymi kociakami. Bezbłędna logika.
Co teraz? To szósta lecznica do której dzwoni kobieta. Skarży się, że wszystkie inne zaleciły eutanazję. Jak tak można?
Nie, nie możemy odchować tych kotów w lecznicy. Nie, nie mogę zabrać ich do swojego domu. Nie, nie będę jej odradzać prób odchowania kociąt, ale tak, będzie to bardzo trudne i bardzo czasochłonne.
Po krótkiej rozmowie kobieta uznaje, że jednak “tak można”. Uśpić.
Przyjeżdża po godzinie. W asyście trzech wychowanków. W kartonie cztery szare kociaczki.
Baba jęczy wypełniając wniosek. Kotki piszczą. Miot. Miot piszczy. Wokalizuje. Chłopcy obserwują mnie podejrzliwie.
– Będziemy mogli popatrzeć?
– Nie, oczywiście, że nie.
– Dlaczego?
Opiekunka ucina dyskusje. Dziękuję jej, biorę karton i kieruję się na zaplecze.
– Pani nie wygląda na taką, co robi takie rzeczy- rzuca któryś z chłopaków.
Nie mogę nic odpowiedzieć. Patrzę na te pełzające, puchate szczurki i ściska mi gardło.
– A! Niech pani poczeka! Bo one leżą na mojej koszulce-przypomina sobie drugi dzieciak- Dałem im, żeby nie leżały na samym kartonie…. Bo mogę już ją zabrać?
Stawiam karton na stole i po kolei wyplątuję kociaki z zielonego T-shirtu. Wczepiają się w materiał pazurkami. Milą do rąk. Wszystko co ciepłe i żywe jest dobre i potencjalnie nakarmi. Ślepa logika niemowlaków. Malutkie pyszczki. Maleńkie noski. Maciupkie uszka. Miniaturki łapek. Antenki ogonków. Oddaję chłopakowi bluzkę i proszę ich, żeby już wyszli z gabinetu.
– Ja nie wiem jak pani może zabijać takie maleństwa- rzuca na do widzenia kobieta.
Sejf. Leki. Igła. Strzykawka. Nie myśl. Nie myśl “jak możesz TO zrobić”. To tylko zastrzyk. Zastrzyku nigdy nie robiłaś?
Takie małe. Takie bezbronne. Takie piszczące. Takie ciepłe.
Może jednak zabrać? Odchować? Może chociaż jednego? Boże… którego? Przeglądam je maniakalnie, czekając na jakiś “znak”. Niech któryś coś zrobi, wybierze mnie, oczaruje, wygra życie. Niech któryś ma jakąś plamkę, prążek, ciapkę którą będzie trzeba uratować… Ale wszystkie są szare. Wszystkie są śliczne. Jeden szaro-biały… obiektywnie nieciekawy… no ale co? Od razu do uśpienia, bo nie lubię łaciatych???
Trzy podejścia. Trzy podejścia, dwa papierosy, “telefon do przyjaciela”.
Piszczały, wyciągały przed siebie swoje maleńkie kosmate łapki z pazurkami jak igiełki i wczepiały się w fartuch.
Premedykacja.
Cisza. Wiotka cisza. Maleńkie serduszka tłukące się w drobniutkiej klatce piersiowej.
Uśpienie.
Maleńkie kotki zamieniają się w maleńkie woreczki sierści. Skórki.
Sterylizujcie swoje koty."

Jak to jest: czy każdy ma wyznaczone miejsce we wszechświecie, bo jest jedyny i niepowtarzalny? Czy ktoś może zająć czyjeś miejsce? Czy hodowcy, rozmnażając rasowe koty, przyczyniają się do śmierci tych nierasowych? Czyli, czy hodowanie kotów jest złe? Przecież świat bez Gustawa, Orbisa i Florencji byłby niepełny. A mój świat, to już w ogóle byłby pusty. Czy to, że one są bezpieczne, zaopiekowane i mam nadzieję, że szczęśliwe jest niesprawiedliwe, wobec tych kotów, o które nikt się nie troszczy? Albo tych, które umierają ledwie zaczęły żyć, czy po długich miesiącach cierpienia.
Człowiek, który udomowił koty, powinien być za nie odpowiedzialny. Niezależnie od rasy.
Nie ma sprawiedliwości na tym świecie. Przecież wśród ludzi też jedni mają szczęście urodzić się w kochającej, wydolnej pod każdym względem rodzinie, a inni od niemowlęctwa wysłuchują pijackich awantur, doświadczają przemocy, albo cierpią głód. I to nie jest wina tych, którzy mieli szczęście. Takie jest życie. Po prostu.
Usypianie ślepych miotów... Tak neutralnie się to nazywa. Odbieranie szansy. Tylko na co? Na powolną śmierć z głodu i pragnienia. Albo życie w nędzy i poniewierce? A może na ciepły dom i kochające ręce? Szansa na to ostatnie jest niewielka, ale czy śmierć jest już lepsza, niż ryzyko?
Niektórzy ludzie naprawdę uważają, że jeśli suczka, albo kotka nie urodzi chociaż raz w życiu dzieci, to jej się w głowie poprzewraca. Są przekonani, że to prawda. A potem są takie nieszczęścia, jak usypianie ślepych miotów.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Anna2016, Paula05 i 8 gości