» Wto maja 12, 2015 13:40
Re: Sonia i S-ka, czyli moje koty osobiste/Gucio ma już 4 la
Dziękuję w imieniu Gucia.
Ostatnie kilka dni o mało nie przyprawiło mnie o zawał. W niedzielę zaginął Mru. Musiał wymknąć się drzwiami na klatkę schodową. Nieszczęściem było to, że ja zorientowałam się w sytuacji dopiero w poniedziałek rano. W niedzielę wrociłam z dyżuru w komisji wyborczej, nakarmiłam koty (były wszystkie). Gdy wychodziłam na kolejny dyżur o godz. 20:00 koty spały, nie karmiłam ich więc a jedynie zostawiłam suche. W międzyczasie wychodziłam do śmietnika żeby nakarmić bezdomniaki i prawdopodobnie wtedy Mru się wymknął. Gdy wróciłam po północy część kotów spała, nikt nie był zainteresowany jedzeniem, obejrzałam w TV relacje wyborcze i poszłam spać. W poniedziałek rano stwierdziłam nieobecność Mru. Wpadłam w panikę, obejrzałam klatkę schodową i stwierdziłam, że nigdzie go nie ma. Obeszłam osiedle nawołując go, rozwiesiłam odręczne ogłoszenia (po kilku godzinach część z nich została usunięta przez osiedlowych estetów). Praktycznie cały dzień chodziłam po osiedlu, aż do 24:00 Miałam kilka sygnałów, ale wszystkie okazały się mylne. Zdecydowałam się sprawdzić piwnicę, mimo iż drzwi do piwnicy są u nas zawsze zamknięte na klucz. Bez efektu, mimo to postawiłam wodę i chrupki. W pewnym momencie Drupi okazał zainteresowanie wyjściem z mieszkania i skierował się w stronę piwnicy, wzięłam go na ręce i zeszliśmy - Drupi miauczał żałośnie, ale nie było żadnego odzewu. O północy zeszłam ponownie do piwnicy, żeby sprawdzić czy nie ubyło jedzenia cały czas nawołując Mru po imieniu. Odezwał się i to kilkakrotnie, głos dochodził zza dzwiczek do schowka na narzędzia, znajdującego się pod schodami do piwnicy. Udało mi się zajrzeć przez szparę i wtedy go zobaczyłam. Pobiegłam na gorę i obudziłam właścicieli schowka, niestety Mru nie wyszedł. Wtedy pan pokazał mi dziurę z boku ostatniego stopnia schodów, przez którą Mru musiał tam wejść. Okazało się, że otwór jest zablokowany przez jakieś szpargały (prawdopodobnie Mru zrobił tam małą rewolucję) i po usunięciu przeszkody pokazała się najpierw głowa a potem cały kot. Niestety nie zdążyłam go złapać i uciekł na schody na gorę, wydając z siebie dzikie wrzaski i rzucając się na kolejne drzwi i okna. Udało mi się złapać go dopiero na ostatnim piętrze i to tylko dzięki temu, że sąsiadka miała obok drzwi jakieś pudło do którego Mru się schował. Z wrzeszczącym i wyrywającym się kotem wróciłam do mieszkania, budząc wszystkich sąsiadów. Mru dopiero w domu uspokoił się, koty go obwąchiwały i lizały. Był tak koszmarnie brudny, że zdecydowałam się go wykąpać (nigdy wcześniej nie kąpałam żadnego kota), ale i tak nie udało się przywrócić futerku bieli. Napoiłam go strzykawką, potem słyszałam jak je chrupki. Przyszedł do łóżka, żeby się poprzytulać, ale spał w swoim ulubionym posłanku. Dziś wszystko wróciło już do normy , ale tego co przeżyłam nie da się zapomnieć.
