Wczoraj koty znowu się spięły.Leoś zaatakował Jacka, rzucił się do tego Shibasek. Koty się żarły, dołączyła Bunia, był wrzask, futro sie sypało. Z podłogi przetoczyły się na sofę, popsuły nam klawiaturę w laptopie bo wpadł na nią Leon. Tego co się wydarzyło nie da się opisać słowami.
Małe spięcia, prychania, gonitwy są przez całą dobę, w dzień, w nocy, kilkanaście, kilkadziesiąt dziennie. To nie jest tak, że one czasem się pogonią, one się nienawidzą i żrą się przez cały czas kiedy nie śpią.
Jack zastaraszony, z brzuchem przy ziemi, moje koty znerwicowane. Nam też już nerwy puszczają. Bo ile raz w nocy, nad ranem można się zrywać i rozdzielać koty?
Bo wczorajszej bójce zebrałam pełną garść wyrwanych kęp futra
Opadają mi ręce, Jacka nikt nie chce, NIKT o niego nie dzwoni. Nie wiem już co robić. Chciałabym żeby znalazł dom. Zdecydowałam, że będę próbować mu szukać domu tymczasowego - u kogoś, kto mógłby dać mu oddzielny pokój, bez kotów i na spokojnie szukać domu.
Mimo Feliwaya (drugiego już) jest coraz gorzej. Ja praktycznie od połowy grudnia do połowy stycznia jestem poza Łodzią. TŻ pracuje, po 12-24 godziny. A sytuacja jest taka, że kotów nie powinno się spuszczać w ogóle z oczu, praktycznie cały czas trzeba interweniować.
Był pomysł z klatką, odrzuciłam go głównie z takiego powodu, że Jack musiałby w niej mieszkać cały czas - to nie jest rozwiązanie.
Czuję się okropnie. I nie wiem co robić dalej. Jutro wyjeżdżam, na razie na 2 dni, TŻ między pracami wpadnie tylko posprzątać kuwety i nakarmić koty.
Dziewczyny, proszę Was o pomoc. Jeśli ktoś ma jakiś pomysł, propozycję. My już dłużej tak nie damy rady
