Wczoraj Kulusia nie było i nie było. Jeszcze po 23-ciej zaglądałam i nic
Miski stoją, kolacja czeka, kolczastego brak. To sobie pomyślałam, że się wyspał, wstępnie najadł i poszedł. I nie wróci...
Rano pędzę, miski puste, wylizane, wypite, w misce kupa. Żyje!
Dzisiaj idę do jeżykowego domku koło dziewiątej, niosę kolację, ciemno już.
Z daleka widzę siedzącą tam czarną Cosię (w czarnym ogrodzie), tam, to znaczy koło Kolusiowej zagrody.
I jest moja jeżynka!
A jak się rozgląda, gdzie ta kolacja!!!!
Podałam
I co?
Mówiłam, że włóczy się tu jakiś obcy kot, dziki strasznie i gruby, pewnie chory
Był taki moment, że jedli razem z tej miseczki, ale zrobiłam zamieszanie z aparatem i Kuluś się wycofał.
Popatrzył na tego nie mojego kota, fuknął, obrócił się na piętkach i poszedł do norki.
Nie będę jadł z tym silver-metalickiem, w nosie mam, przyjdę sobie potem
