Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Miałam wypadek.

blaski i cienie życia z kotem

Moderator: Estraven

Post » Pt wrz 04, 2015 19:58 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Żeby nas poznać, to nawet nie trzeba się koniecznie wybierać na wystawę. Prowadzę otwarty dom. Miejsca jest dosyć. Serdecznie zapraszam. :mrgreen:

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka


Post » Nie wrz 06, 2015 5:57 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Szanuje i doceniam Twoje zdanie.
Na wystawie kotów byłam raz, rok temu we Wrocławiu, nie powiem Piękne Okazy widziałam, ale tak jak opisałaś, ten swiat zamkniętej klatki, jakies prochy by koty były spokojne, setki tysięcy gapiów przerosło mnie to.

Znowu na wystawy psów lubie jeździć,mam wrażenie ze one maja większe pole manewru, jednakże tez napewno sa tez na jakiś proszkach :? ?


Miłej niedzieli :kotek:
"Dom należy do kotów. My tylko spłacamy kredyt"
Obrazek

Moli25

Avatar użytkownika
 
Posty: 19616
Od: Pon gru 22, 2014 21:40
Lokalizacja: K. Wrocław

Post » Pon wrz 07, 2015 20:46 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Moli, na wystawy jeździ wielu znakomitych hodowców, kochających swoje swoje koty i raczej nie sądzę, żeby były one uspokajane farmakologicznie. Kot do oceny sędziowskiej musi trafić przytomny i nie zamroczony, jeśli nie ma być zdyskwalifikowany. Oczywiście, nie można wykluczyć udziału osób, którym na pucharach i tytułach zależy bardziej, niż na czymkolwiek innym... Czarne owce trafiają się zawsze i wszędzie i zapewne mogą się zdarzać rzeczy stawiające na baczność włosy na głowie.
Jak się ma dzieci i koty, to człowiek chciałby im zaoszczędzić wszelkich przykrości i usunąć wszelkie przeszkody, żeby "nie urazili swej stopy o kamień". Niestety tak się nie da. Trudne sytuacje kształtują osobowość, uczą zaradności i kreatywności. Nie da się ich uniknąć. Chociaż akurat udziału kota w wystawie się da. Tylko pozostaje kwestia wyboru, podjęcia wyzwania lub uznania, że to dla nas szkodliwe i wykluczenia zagrożenia.

Dzisiaj mam śpiący dzień katastrof kuchennych. Nie dosypałam cukru pudru do ciasteczek i teraz są bardzo zdrowe, ale muszę je polukrować, albo oblać czekoladą, żeby były jeszcze smaczne. No i rozgotowałam pyzy z mięsem, bo zamiast wisieć nad garnkiem, poszłam na chwilkę przypilnować Zosinych lekcji. Niewiele brakowało i wyszłaby zupa pyzowa. A psa nie mam... Mam za to dwóch szybko rosnących synów, którzy na szczęście zjedzą wszystko, co im się pod nos postawi i powiedzą, że dobre i poproszą o dokładkę.
Dobrze, że całe wakacje nie gotowałam, to teraz mam więcej cierpliwości. Jeszcze by się przytomność umysłu przydała, ale zważywszy na chlapiąco - chmurną pogodę, jasny umysł to materiał absolutnie deficytowy. Zwłaszcza, jak się wstanie po czwartej rano. I tak na szczęście, bezbłędnie ogarnęłam wszystkich pacjentów.

W sobotę zabrałam dzieci do schroniska z Józefowie http://schroniskojozefow.pl, mieszczącego się przy ulicy Strużańskiej 15. GPS mnie tam doprowadził, jak po sznurku. Zaledwie osiem kilometrów od mojego domu. Aż mnie zamurowało, jak zaparkowałam przed ... bardzo dostatnio wyglądającą willą. Kolejny raz mnie zamurowało, jak dostałam soczyste opieprzanki, że pięćdziesiąt osób dziennie szuka tam schroniska, a to kilometr dalej. Wygląda na to, że w Jóżefowie są dwie posesje pod adresem Strużańska 15, do tego w zupełnie różnych miejscach. Że też mi się ciągle przydarzają w życiu takie absurdalne sytuacje... Tak, czy inaczej, trafiliśmy w końcu, i znaleźliśmy się w dość licznej grupie osób oczekujących na wejście. Po pewnym czasie pojawiła się zdystansowana pani dyrektor, która nas odciążyła, zabierając ciężkie worki z karmą dla psów i dla kotów. Jak nie ma co dźwigać, to się lżej czeka, ale dzieci i tak się niecierpliwiły. Wszystko to moja wina, bo powinnam się wcześniej umówić, a nie jechać na wariata. W końcu przyszła pani wolontariuszka i nas wpuściła. Dostałam wstępną instrukcję procedury zostania wolentariuszem, a obok dzieci w międzyczasie głaskały biegające luzem, niewielkie psy. Zosia dopieszczała biszkoptową suczkę, która w jednakże okazała się nerwowa i ... werbalnie zaatakowała małą. Nic nikomu się nie stało, ale moja Pumka była porządnie wystraszona, i w związku z tym oczu tryskały jej fontanny łez.
Psy w schronisku, to nie bajka. Każdy z nich doznał od człowieka mniejszej lub większej krzywdy, odrzucenia, bólu, głodzenia, zaniedbania i wszelkiego rodzaju traumatycznych przeżyć. Nie dziwię się psu, że nakrzyczał na dziecko. Te psy mają prawo krzyczeć i chyba tylko ręka Boska i ich cudne, wybaczające serca, chronią je przed nienawiścią do człowieka. Mimo doznanych krzywd, a czasem także fizycznych urazów, nadal podstawiają głowy pod ludzkie ręce i dopominają się czułości. Ich rozbiegane oczy ciągle wypatrują swojego człowieka. Zachłannie i tak... chaotycznie, niecierpliwie. Ich niepokój jest wszędzie wyczuwalny, fruwa w powietrzu, kształtuje atmosferę. Jednak niepokój nie jest zły. O wiele gorsza jest rezygnacja, kiedy zwierzę traci nadzieję na dom, na miłość, na normalne życie i przestaje wierzyć, że mu się to przydarzy. Zaszywa się w swoim boksie, ukrywa w budzie i nie podbiega do siatki, żeby na nią w napięciu skakać i skamleć:" Weź mnie, weź mnie! Błagam! Potrzebujesz takiego psa, jak ja!". Psy, które utraciły nadzieję leżą cicho i nie przyglądają się ludziom. Depresja, choroba zlepiona z przeżytego cierpienia świadomych i czujących istot, jest w schronisku namacalna. Jak się wyciągnie rękę, to można jej dotknąć. Psy z depresją, nie biorą udziału w targu niewolników, nie zależy im na tym, żeby zaprezentować się doskonale i w ten sposób zaklepać sobie lepszy los i przychylność człowieka. A niektóre psy są agresywne, bo ich podły człowiek to właśnie w nich cenił i tego wymagał. Inne bywają agresywne ze strachu. Nie wiem, czego przestraszyła się biszkoptowa suczka. Może jej się coś przypomniało, coś, co nikogo nie powinno spotykać.
Tak więc Zosia rozpłakała się, biedulka strasznie i nie mogła się uspokoić. Na szczęście pani Ania, wolentariuszka, dała nam smycz, z uwiązanym w szelkach, zwierconym, yorkowtym Gufim i poprosiła, żebyśmy wyprowadzili psa na spacer. Jestem bardzo wdzięczna pani Ani, bo dzięki Gufiemu moja córka się uspokoiła i nie utrwalił się w niej strach. Guffi... Mój Boże... A więc Guffi jest po amputacji tylnej lewej kończyny, do wysokości biodra, ale bez wyłonienia głowy kości udowej ze stawu. Ta amputacja musiała mieć miejsce już jakiś czas temu, bo pies zachowywał się jak akrobata. Tak, jakby podskakiwanie na trzech łapach było stanem naturalnym, właściwym całej psiej populacji. Guffi jest mieszańcem, podobnym do yorka i tak umaszczonym, ale ma troszkę dłuższe łapy. Jest tak chudy, że można mu policzyć większość kręgów i wszystkie żebra. Jest też lekki, lżejszy od naszej Florci. Jak sie go obserwuje, to nie można z całą pewnością stwierdzić, czy to pies macha ogonem, czy ogon wachluje całym psem. Bo Guffi jest radością. Urządziliśmy mu długi spacer. Jak chciał, to szedł, a jak życzył sobie odpocząć, to siadaliśmy na mchu i patrzyliśmy na las i ptaki. Guffi też patrzył na ptaki. Tropiliśmy nawet sójkę, ale kiepsko nam szło, bo ja się bałam, że się w tym ogromnym lesie zgubimy. Mam taką tendencję, niestety, więc szliśmy cały czas prostą drogą, której stanowczo pilnowałam. Tak, Guffi i Zosia bardzo się polubili. Jego nie da się nie polubić, bo to słodziak jest.
Nie możemy mieć psa w domu, ale możemy pomagać takim zwierzętom w nieszczęściu. Dzieciaki będą miały poczucie bycia pożytecznym. Poza tym w nowym gimnazjum Julka, zachęcają bardzo dzieci do działalności w wolontariacie. Niedaleko mamy też dom dziecka. Póki co w soboty będziemy bywać w schronisku.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Śro wrz 09, 2015 17:53 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Doberek Lilianaj :)

Super, że poszliście do schroniska :) Ja też bywam w schronisku w Bytomiu i moje wrażenie odnośnie tego miejsca jest bardzo pozytywne. Zawsze się bałam tam iść, żeby się nie okazało, że wygląda to strasznie, ale nic z tych rzeczy :) Guffi jak taki cudowny to szybko znajdzie dom - jak długo jest w schronisku?
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Śro wrz 09, 2015 22:00 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Nie wiem jeszcze, jak długo Guffi jest w schronisku, ale się dowiem. Poprzednio nie bardzo można było kogoś zapytać.
W schronisku w Józefowie jest czysto, psie boksy wyglądały na wysprzątane, miski czyste, posłania też. Nie wiem, jak wygląda sprawa z dostępnością odpowiedniej jakości jedzenia. Wolontariuszom nie wolno dokarmiać psów. Guffi był chudy, jak szpel... Chyba, że to taki typ, jak mój Paweł, czyli "nic nie tyje, chociaż je za dwóch". Znaczne zagęszczenie zwierząt... Schronisko z pewnością jest o niebo lepsze, niż głód i pędzące samochody, ale zawsze to nie jest dom, w którym canis lupus familiaris żyć powinien.

Zdecydowanie znowu rzeczywistość mnie przerasta. Bezlitosny budzik zmusza mnie do wstania, jak akurat śni mi się coś miłego i mam wrażenie, że jest środek nocy. Potem funkcjonuję na najwyższych obrotach, próbując sprostać licznym obowiązkom i zrobić przynajmniej to, co koniecznie musi być zrobione, a potem padam, jak zimny trup i znowu budzik... Dni się mi trochę zlewają. Tydzień wywiadówek. Wczoraj była wywiadówka w klasach IV - VI, a dziś w gimnazjum.
Dziś wieczorem Paweł, już w łóżku, mnie pyta:
- Mamo, a o której będziesz miała jutro u Zosi to zebranie?
- O osiemnastej. - spokojnie odpowiadam, przy okazji zastanawiając się, co też on kombinuje na czas mojej nieobecności.
- A o której wrócisz? - dalej drąży, a ja mam już pod powiekami katastroficzne wizje.
- Nie wiem. U Zosi zebrania zazwyczaj dłużej trwają. - silę się na szczerość, bo chociaż kontrola podstawą zaufania, to jednak Paweł, to mądre dziecko.
- Dobrze, to ja na dziewiętnastą przygotuję stołek i pas. - zapewnia usłużny brat mojej córki.
Zdębiałam.
- Żartowałem. - mówi, zadowolony, że mnie zaskoczył i zasypia.

Czasem, kiedy wściekle napięty grafik nam pozwala, mamy zwyczaj wyprawiania się nad Zalew Zegrzyński. Pakujemy do koszyka prowiant na piknik oraz siatę pokarmu dla ptasząt i jedziemy na Klepisko. Kiedyś to była dzika plaża, ale jakiś czas temu wybudowano tam przyzwoite molo, plac zabaw i siłownię, postawiono barkę, na której można coś zjeść i wypożyczyć sprzęt pływacki i to miejsce zostało ucywilizowane. Bardzo lubię odpoczywać nad wodą, ale w lato tam w ogóle nie jeżdżę ze względu na dzikie tłumy. Poza sezonem robi się na Klepisku bardzo przyjemnie. Leniwie się wtedy wleczemy, bez pośpiechu brnąc krzaczastą ścieżką z parkingu i oglądając wszystkie pająki po drodze. Ostatnio widzieliśmy nawet pasiastego, czarno - żółtego tygrzyka.
Jak już nakarmimy hordy łabędzi i dzikich kaczek, oraz zjemy to, co mamy, pohuśtamy się, poćwiczymy i czasem czymś popływamy, to idziemy do zwierzątek. Bo obok plaży znajduje się restauracja Parasol, a kawałek dalej - Folwark Klepisko z karczmą i hotelem. I właśnie tam, wokół pirackiego placu zabaw są wybiegi zwierząt: kucyków, owiec, świnek, królików, gęsi, pawi. Mieszka tam także nasz wiecznie uśmiechnięty, kudłaty przyjaciel Dżej - dżej, doskonały do głaskania i wdzięczny za wszelkie pieszczoty. To niewielki, a właściwie niewysoki, piesek, któremu dobrze się w życiu wiedzie. Sądząc po gabarytach Dżej - dżeja żadne resztki po wszelkich gościach raczej się tam nie marnują. Paweł ma chudą rączynę, więc bez problemu zbiera przez siatkę wszelkie pióra z wybiegu pawi. Jak nie może dosięgnąć, to pomaga sobie patykami i dotąd cierpliwie dłubie, aż wyciągnie upatrzone piórko.
Te właśnie zdobyczne pióra, to ulubione zabawki naszych kotów. Zarówno kolorowe piórka samców, jak też brązowawe samic, wyczerpują znamiona zabawki doskonałej. Można za nimi biegać do upadłego, gdy są przyczepione do wędki, gryźć na mniejsze i większe kawałki, chwycić w zęby i latać, jak z podpaloną pupą. Słowem, nasze koty chętnie i regularnie podwędzają Pawłowi pawie piórka. Zosia często zmusza nasze futrzęta do aktywności fizycznej. Odkąd sama zaczęła chodzić na karate, mówi, że je trenuje. No i nasze niskopienne ragdolle dokonują rzeczy niemożliwych, do złudzenia przypominających ekwilibrystykę cyrkową. Sama widuję, jak Florencja skacze za wędką na wysokość włącznika światła. Aż czasem się boję, żeby się któremuś jakiś wypadek nie przytrafił i hamuję trenerskie zapędy moich ludzkich i kocich pociech. Jak patrzę na ich wzajemne relacje, to czuję, jak mi się lewa komora, razem z przedsionkiem i wszelkimi zastawkami nadwyręża z wszelkich entuzjastycznych emocji. "Floreńko, doskonale ci idzie, może jeszcze chcesz spróbować?", "Orbiniu, gdzie cię pogłaskać, wolisz szyjkę, plecki, czy brzuszek?", "Gustawciu, jesteś głodny? To co byś zjadł?" - takie teksty mam na co dzień. Dzieciaki kochają koty, troszczą się o nie, dbają o ich wszelkie wygody, opiekują się nimi. Chociaż często słyszę także: "Mamoooooo, w dużej łazience kot zrobił kupę. Możesz sprzątnąć?". Tak, gó....niana robota przypada wyłącznie mi, bo dzieci niestety rzygają, dalej, niż widzą, jak im każę sprzątnąć kuwetkę z obfitym klockiem. Mam nadzieję, że im to przejdzie z wiekiem. Współczuję wszystkim ludziom, którzy nie lubią zwierząt, ogromnie dużo tracą i wiele szczęścia ich omija...

Co do szczęścia: dzisiaj mojej pacjentce urodziła się wnuczka.Wiem, że córka tej kobiety bardzo długo starała się o dziecko i zdążyła już stracić nadzieję na jego pojawienie się na tym świecie. I wtedy w końcu się udało: zaszła w ciążę i ją szczęśliwie donosiła. Ledwie poznałam świeżo upieczoną babcię. Szczęście sprawia, że człowiek stojący nad grobem, zaczyna wyglądać, jak okaz zdrowia: do niedawna woskowa twarz nabiera rumieńców, zaostrzone rysy twarzy wygładzają się, a oczy błyszczą. I ten uśmiech, i radość i święto w całej rodzinie... Coś pięknego! Moja praca, poza towarzyszeniem bliźnim w chorobie i umieraniu, czasami pozwala mi uczestniczyć także w ich świętach. A szczęśliwa atmosfera jest cudownie zaraźliwa.
Ostatnio edytowano Śro wrz 09, 2015 22:12 przez lilianaj, łącznie edytowano 3 razy

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Śro wrz 09, 2015 22:05 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Super wieści :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:
Tak . Radość jest bardzo zaraźliwa i bardzo dobrze :ok:
Co do wrazliwości . Mój mąż kiedyś krzyczał , ze pies pawia puscił i co teraz zrobic ,teraz kuwety sprzata :wink:

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Czw wrz 10, 2015 4:17 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Największym wrogiem Florci, jest mop. Cały jest wrogi, wraz z trzonkiem. Wojna z nim trwa nieprzerwanie od jakiegoś tygodnia. Florcia go zagryza i zamordowuje, za każdym razem, jak tylko wejdzie do małej łazienki.
Florcia, pogromca mopa!

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Czw wrz 10, 2015 13:47 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

No bo te mopy takie groźne są :twisted:
Moje sie do mopa potrafią przyczepić i naprawdę trzeba dużo wysiłku , żeby nie umyć podłogi kotem .

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Czw wrz 10, 2015 15:52 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

barbarados pisze:No bo te mopy takie groźne są :twisted:
Moje sie do mopa potrafią przyczepić i naprawdę trzeba dużo wysiłku , żeby nie umyć podłogi kotem .


Dobre. :lol: :lol: :lol: :lol:
Jak zmywam podłogę, to zamykam kociarnię i dzieciarnię w jednym pokoju i zabraniam wychodzić. W innym wypadku mogłabym tak sobie zmywać w nieskończoność i zawsze miałabym na szorowanej powierzchni wzorki w bose stópki ludzkie i kocie.

Florencja, to osóbka bardzo kreatywna, zawsze pełna pozytywnej energii, która w dodatku nigdy się nie nudzi. Dzisiaj skoro świt zaobserwowałam kolejną zajmującą zabawę mojego kocięcia. Zajęcie przy tej zabawie mamy co prawda obie, z tym, że ona bałagani, a ja sprzątam.
Otóż cała draka polega na pokornym przycupnięciu na krześle, wspięciu górnej partii ciałka na blat stołu i wkładaniu owłosionej łapci do cukiernicy oraz cierpliwym wyciąganiu poszczególnych kryształków cukru na zewnątrz. Jak Kopiuszek. Jak na stole uzbiera się już odpowiedni kopczyk, to wtedy należy pacać weń energicznie łapcią i pałać z zachwytu na widok cukru radośnie rozsypującego się po całej kuchni. Następnie wkracza pańcia z odkurzaczem, żeby przygotować teren pod kolejną rundkę tej samej zabawy.
Nie, nie skarżę się. Radość z posiadania kota jest we mnie ciągle większa, niż rozdrażnienie spowodowane drobnymi psotami. Tym bardziej, że towarzystwo w gruncie rzeczy jest grzeczne. Jeszcze nikt nikogo nie podrapał pazurami. Ba, nikt nawet nic nie stłukł. Oczywiście, oprócz bratniego futra. Bo leją się często, ale tylko dla hecy.
No i Paweł kilka dni temu roztrzaskał w drobny mak jeden z kloszy od żyrandola w salonie. Sprawił to niechcący piłeczką kauczukową, zaczepioną na sznurku. Koty zabawiał. Mam więc żyrandol do wymiany, bo możliwość dokupienia pojedynczych kloszy odeszła wraz z komuną. Czyli ujmując rzecz z pozytywnej strony: będę miała nowy żyrandol w salonie. Tż jest co prawda mniej zachwycony, bo nie rozumie, że czasem nawet dość przykre rzeczy wychodzą człowiekowi na dobre.

Poza tym Zosia do imentu uwierzyła w dobroczynny wpływ aktywności fizycznej na rozwój młodych organizmów. Przyszła dziś do mnie z uprzejmą prośbą:
- Mamo, czy mogłabyś mi wyciągnąć Rózię z terrarium, bo ja nie potrafię.
- A dlaczego chcesz wyciągać patyczaka? - pytam roztropnie, kiedy samodzielnie nie udaje mi się znaleźć logicznego wyjaśnienia.
- Bo patyczaki też potrzebują gimnastyki. Dzieci lepiej się rozwijają, gdy ćwiczą.- 8O
- A jakie ty, córciu, zamierzasz im wymyślić ćwiczenia? - czuję, że narasta we mnie niepokój o życie Rózi i Pati.
- Będą biegały po mojej rączce, a jak już dobiegną do ramionka, to ja je zawrócę. Marysia tak robi. - mówi moje dziecko mocno zatroskane o swoje ociężałe robaczki.
- Ale Zosiu, patyczaki mają duże terrarium i tyle ruchu, ile chcą. Są jeszcze malutkie i delikatne i można im złamać nóżkę, jak się będzie je wyciągać!
- Mamo, nie musisz się martwić, bo dopóki one linieją, to nóżki im odrastają drugie, wiesz?
Nie wiedziałam. Jednak mimo patyczakowej zdolności do regeneracji, stanowczo zakazałam wszelkiej gimnastyki. Niech sobie same ćwiczą, ile chcą. Zosia chwyciła wędkę i poszła trenować koty.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt wrz 11, 2015 16:42 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Piątek, piąteczek, piątunio! I całe szczęście, bo tak mnie ten tydzień wyeksploatował, że nie mam ochoty poruszać ani ręką, ani nogą, ani niczym innym. Powinnam stanowczo wziąć się za sprzątanie, ale nie mam woli czynu. Nic mi się nie chce. Im jestem starsza, tym bardziej. Na szczęście dzisiaj mogę sobie już nigdzie nie jechać, ani nie muszę się śpieszyć.
Zrobiłam dziś wielką wyprawę do weta z całą kocią trójcą. Byliśmy w Canfelisie u wet Pauliny Tucholskiej. Miałam nadzieję na piękne stempelki w książeczkach zdrowia, ale po długiej i wyczerpującej rozmowie oprócz stempelków dostaliśmy też znaczki na skórkach po zastrzyku przeciwko wściekliźnie. To znaczy koty zostały zaszczepione, ja nie, wiec jeśli któremuś spadnie teraz odporność i nie daj Boże, zachoruje, to się wścieknę. Na siebie.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt wrz 11, 2015 17:15 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Będzie dobrze . :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:
Dzieci masz genialne :1luvu:
A kocie zabawy ? No cóż . Koty mają pomysły !

barbarados

Avatar użytkownika
 
Posty: 31121
Od: Sob lip 21, 2012 18:01

Post » Pt wrz 11, 2015 17:29 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Hej Lilianaj :)
No niestety jest ryzyko z przeziębieniem, ale to starczy przeciągów nie robić, koty nakrywać i nic zimnego nie dawać im z lodówki do jedzenia :) A Twoje mają grube futro to tym bardziej nic pewnie się nie przypląta :)
Jutro u Was w Warszawie protest przeciwko przyjmowaniu uchodźców, choć nie wydano na niego zgody, ale z pewnych źródeł wiem, że się odbędzie. Gdyby nie to, że m. ma dyżur przy komputerze to jechałabym do Warszawy - najbardziej po to, by zrobić zdjęcia. Będziesz może na proteście, chociaż patrzeć? Ciekawe co to będzie, obawiam się zamieszek. Wszystko co ważne dzieje się w Warszawie... cóż sama nie pojadę, nawet dla zdjęć co kusi mnie najbardziej, bo kocham fotografie reporterską.
Dobra jest Florcia z tym cukrem - moja Tosia na to jeszcze nie wpadła i mam nadzieje, że nie wpadnie. Póki co Tosia to ogrodniczka i trzeba przyznać, że pod jej łapkami moje różyczki ożyły :)
Patyczaki są cudne :) A co jedzą?
Skarby: Obrazek

klaudiafj

Avatar użytkownika
 
Posty: 23551
Od: Czw cze 05, 2014 21:02
Lokalizacja: Bytom

Post » Pt wrz 11, 2015 20:40 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

barbarados pisze:Będzie dobrze . :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok: :ok:
Dzieci masz genialne :1luvu:
A kocie zabawy ? No cóż . Koty mają pomysły !

Dziękuję. :P Zarówno dziećmi, jak i kotami zachwycam się każdego dnia i jestem za nie wdzięczna. Nic lepszego nie mogło mi się trafić.
Witaj Klaudiafj! :P
Patyczaki jedzą liście. Moje mają jeszcze miękki aparat gębowy, bo są bardzo młode, jeszcze przed pierwszym linieniem, więc dostają bazylię i liście malin, bo łatwo to pogryźć. To ciekawe zwierzęta. Lubię na nie zerkać.

Prawdę mówiąc nie byłam do końca świadoma, że jutro jest demonstracja przeciwko wpuszczaniu uchodźców do mojego kraju. Zazwyczaj jestem tak zabiegana, że wielka polityka przetacza się obok mnie, a ja tego nawet nie dostrzegam. To chyba nie jest patriotyczne zachowanie, a może ja po prostu służę ojczyźnie troszcząc się o moją rodzinę i zdrowie powierzonych mojej opiece pacjentów, czyli o przyszłość i o najsłabsze w narodzie ogniwa.
Ale o uchodźcach oczywiście słyszałam i dużo o nich myślę.

Przypomina mi się pewien zimowy wieczór, wiele lat temu, gdy byłam w wieku mojej córki. Pamiętam przemawiającego w telewizji generała Wojciecha Jaruzelskiego, który ogłaszał wprowadzenie w Polsce stanu wojennego. Pamiętam brzmienie jego głosu. Naprzeciw stolika, na którym stał telewizor, na wersalce, siedziała moja babcia. Gdy zamknę oczy mogę odtworzyć kwiatowy wzór na chustce, którą babcia nosiła na głowie. Siedziała, patrzyła w ten telewizor i bardzo płakała. Spod przyciśniętych do twarzy dłoni spływały jej łzy. "O mój Boże, znowu będzie wojna. Co my teraz zrobimy? A tu dzieci małe..." - powtarzała te zdania, jak mantrę. Byłam przerażona. Tego wieczoru wsiąkł mi w mózg strach przed wojną i już tam pozostał. Mieszka we mnie zwierzęcy strach przed głodem, śmiercią, zniszczeniem, okrucieństwem, bezdomnością. Wtedy zrozumiałam słyszane wcześniej opowieści babci. W swoim dziecięcym umyśle uświadomiłam sobie, że wojna to nie "Czterej pancerni i pies"... Weszłam szybko pod stół w nadziei, że jak ruscy żołnierze nas zaatakują, to będę bezpieczna, bo pod tym stołem mnie nie znajdą.
Ale żyjemy w pokoju. Moje dzieci chodzą do dobrej szkoły, mam dom i przyzwoitą pracę, dobrze mi się wiedzie. Oczywiście, są tacy, którym się wiedzie o niebo lepiej i tacy, którym gorzej. Jestem pośrodku i dobrze mi z tym. Mam szczęście. W mediach ciągle głośno o tysiącach uchodźców z Syrii i Erytrei. Wszyscy się zastanawiają, co z nimi zrobić i czy można udzielić im pomocy, tak, żeby samemu nie doznać jakiegokolwiek uszczerbku. Do tej pory wydawało mi się, że biedni ludzie są bardziej skłonni do tego, żeby podzielić się z innymi swoim niedostatkiem, niż bogaci swoimi zasobami. Bo im więcej człowiek ma, tym więcej potrzebuje. Teraz myślę, że to nie zależy od stanu posiadania, tylko od indywidualnej wrażliwości poszczególnych osób...
Czasem, jak stawiam na stole gorący obiad dla moich dzieci i patrzę, jak one jedzą myślę o tych kobietach, osłoniętych chustami, które wegetują w namiotach, z dala od swoich zburzonych domów i nie mogą podać normalnego posiłku własnym dzieciom, bo nie mają nic, a wszystko, z czego korzystają, pochodzi z jałmużny. Myślę także o ich mężczyznach, którzy nie mają szans na znalezienie pracy i zapewnienie godziwego bytu swojej rodzinie w kraju ogarniętym wojną. Albo o tych którzy muszą lub pragną strzelać do innych ludzi. Myślę także o tych śniadych dzieciach z czarnymi oczyma, które od czterech lat nie chodzą do szkoły, żyją w ciągłym strachu przed śmiercią, bo widziały tragiczny koniec swoich najbliższych oraz ruiny własnych domów, wsi i miast. Żadne dziecko nie powinno doświadczyć czegoś takiego.
Dzieli nas od tych ludzi ogromna przepaść kulturowa i cywilizacyjna. Ale przecież w czasie drugiej wojny światowej islamski Iran przyjął sto tysięcy polskich uchodźców, nie bacząc na przepaść kulturową i cywilizacyjną. Nawet obecnie poza granicami kraju żyje okołu dwóch milionów Polaków, przeważnie emigrantów ekonomicznych.
Nie wiadomo, co nas czeka w przyszłości. Czasem, jak patrzę na absurdy, które się dzieją w naszym kraju, na zacieranie się podstawowych pojęć i podważanie oczywistych prawd, to obawiam się, że wojna jest nieuchronna i my wszyscy rozpaczliwie do niej dążymy. Zamiast rozwiązać istotne i jątrzące poważne problemy, zajmujemy się głupotami. Cierpienie zawsze ustawia wszystko na właściwym miejscu... Mam tylko nadzieję, że dobry Bóg uchroni nas przed losem, który spotkał Syryjczyków i mieszkańców Erytrei.
Czasem słucham w samochodzie radia Warszawa. To katolicka rozgłośnia, podpięta pod diecezję warszawsko - praską. Często mają ciekawe audycje o wychowaniu dzieci i nie tryskają jadem na wymyślonych wrogów, tak jak radio z Torunia. Ale ze dwa dni temu usłyszałam w radio rozmowę, w której ktoś sugerował neutralizację islamistów. Jak pogodnie można mówić o zabijaniu ludzi... Aż włosy się jeżą na głowie.
Prawdę mówiąc dobrze znałam tylko jednego muzułmanina: lekarza Mohammada Omidiego. Pracowaliśmy razem na Oddziale Żywienia Pozajelitowego w szpitalu im. Orłowskiego, jeszcze za życia śp. profesora Pertkiewicza. To był uroczy, naprawdę dobry człowiek, cierpliwy lekarz, uprzejmy współpracownik, wierny mąż jednej żony i troskliwy ojciec trójki dzieci. Do tego pobożny muzułmanin, który nawet na dyżurze potrafił znaleźć czas, żeby się zamknąć w pokoju, rozłożyć specjalny dywanik i bić pokorne pokłony przed swoim Allahem. Pacjenci go bardzo lubili i cieszyli się, jeśli się okazywało, że to Omidi będzie ich operował. Bo on był bardzo delikatny i dbał o zabezpieczenie przeciwbólowe każdego chorego. Jestem przekonana, że wielu katolików błogosławi tego człowieka do tej pory. Czasem, jak był spokój i wszyscy pacjenci spali, Omidi snuł fascynujące opowieści o Iranie i pokazywał zdjęcia swojej rodziny. Znałam jego żonę: była pedodontą i leczyła zęby mojego Pawła. Tak, na Omidiego zawsze można było liczyć i świetnie się z nim pracowało. Za nic w świecie bym nie chciała, żeby ktokolwiek zneutralizował Omidiego. Przenigdy.
Uchodźcy... Zastanawiam się, czy nie jestem współwinna ich niedoli, bo przyglądam się im z daleka, ale nie robię nic, żeby im pomóc. Niczyje współczucie nie zastąpi bezpiecznego schronienia i pożywnych posiłków. Z czego byłabym skłonna zrezygnować i czym się podzielić z tymi, którzy nie mają nic? Coś by się znalazło, przecież nigdy nie byłam chciwa.
W sumie to nie dziwię się, że oni nie bardzo chcą u nas zostać...
Najgorsze, co może mnie spotkać, to to, że usłyszę kiedyś: " (...) byłem głodny, a nie dałaś mi jeść; byłem spragniony, a nie dałaś mi pić; byłem przybyszem, a nie przyjęłaś mnie; byłem nagi, a nie przyodziałaś mnie (...)."
Tak, to by było znacznie gorsze, niż wojna, bieda, strach, cierpienie i wszystkie plagi razem wzięte.

A na demonstrację z pewnością nie pójdę. Jutro jest sobota, czyli jadę z dziećmi do schroniska w Józefowie pomagać polskim psom.

lilianaj

Avatar użytkownika
 
Posty: 5228
Od: Sob kwi 26, 2014 19:14
Lokalizacja: Warszawa Białołęka

Post » Pt wrz 11, 2015 21:07 Re: Gustaw i Orbis i Florencja, czyli Ragilian. Dodałam zdję

Norma0204 pisze:
felin pisze:
Kicorek pisze:Na taki artykuł przypadkiem trafiłam. Było? Chyba jeszcze nie:
http://wiadomosci.wp.pl/kat,141202,titl ... &_ticrsn=3

No i to w całości sumuje również moje poglądy w tej kwestii :ok:

I jeszcze to: http://wiadomosci.wp.pl/kat,130496,titl ... omosc.html


I to jest głos rozsądku . Każdy zanim wypowie się o uchodźcach powinien najpierw przeczytać te dwa artykuły.

felin

Avatar użytkownika
 
Posty: 26000
Od: Wto sty 06, 2009 0:04
Lokalizacja: Wrocław

[poprzednia][następna]



Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Anna2016, Paula05 i 10 gości