
biegaj koteczku po TM [*]
Moderatorzy: Estraven, Moderatorzy
Kasia_1991 pisze:Brymelduje sie w kolejnej czesci jak zwykle spozniona...
![]()
kristinbb pisze:Femka pisze:Fuksio z nami jest...
W jakim sensie to rozumiesz??
Femka pisze:kristinbb pisze:Femka pisze:Fuksio z nami jest...
W jakim sensie to rozumiesz??
w sensie jak najbardziej duchowym
jest w pamięci
i zawsze pozostanie
CoToMa pisze:Femka pisze:kristinbb pisze:Femka pisze:Fuksio z nami jest...
W jakim sensie to rozumiesz??
w sensie jak najbardziej duchowym
jest w pamięci
i zawsze pozostanie
No właśnie, gdyby nie nadzieja, że spotkam moich bliskich i zwierzaki, które odeszły, to wszystko co robie nie miałoby sensu...
kristinbb pisze:Nic nie robisz dla siebie , tu i teraz??
Femka pisze:Obiecałam historię Szczypiorów. Ale pozwólcie, że zacznę od tego, który jako pierwszy został nazwany tym mianem: Fuksio. Już za Tęczowym Mostem. Niedługo, 6 marca, upłyną 2 lata od jego odejścia.
To wszystkie fotki, jakie mi po nim zostały.
Fuks był kotem zaczarowanym. Absolutnie wyjątkowym. Trafił do mnie w maju 1996 roku jako 3 miesięczne kocię. Ale mieścił mi się na dłoni.
Zacznijmy jednak od początku. Któregoś dnia siedziałyśmy sobie z moją przyjaciółką przy winie. Ja byłam półtora roku po przeprowadzce do swojego mieszkania, byłam sama i powiedziałam jej, że może chociaż kotek, żeby nie czuć tej samotności. Wtedy wolałabym psa, bo ukochana suczka została z mamą (mama nie wyraziła zgody na jej zabranie). Ale często wracałam późno z pracy i piesek raczej męczyłby się. Potem, po tej rozmowie, przestałam o tym myśleć.
Aż któregoś wieczora Renata przyjechała z jakimś czymś z wielką czerwoną kokardą na piersi. To coś się ruszało i było paskudną rudą kuleczką. Miał brzydkie futerko, widać było, że jest w fatalnej kondycji. Wściekłam się na Renatę, bo tak bez uprzedzenia, bez pytania mnie o zdanie... itd.
Siedziałyśmy do środka nocy, obie zryczane nieziemsko, ale ja się zaparłam. Kot to odpowiedzialność, będę uwiązana, będę miała obowiązki... i jeszcze sto innych argumentów, żeby ją z tym kotem wywalić. Próbowała mnie szantażować, że odwiezie go tam, skąd zabrała (wieś o świadomości na poziomie minus 20, kotek nie był karmiony, bo kot ma się sam wyżywić, wrrr). I dobrze. Ja się zawzięłam.
Nie spałam całą noc. Rano moje oczy to były wąskie szparki w grubych fałdach powiek. Obudziałam się bardzo wcześnie, przed 6 i natychmiast zadzwoniłam do Renaty. Poprosiłam, żeby przed odwiezieniem rudego przejechała przez moją pracę, to się pożegnam z maluchem. Jej nie trzeba było więcej. Przywiozła Fuksia razem z kuwetą, puszką jedzenia i kartonem mleka (nie miałyśmy wtedy pojęcia, że kot nie może). Fuksiu został. Potem przez 2 tygodnie jeździł ze mną codziennie do pracy, bo chciałam go ze sobą oswoić zanim zacznę zostawiać na wiele godzin samego w domu. Prezes firmy, w której pracowałam strasznie się wściekł, jak zobaczył toto śpiące na dyrektorskim telefonie, ale szantaż zadziałał. Zażądałam 2 tygodni urlopu okolicznościowego (na okoliczność powiększenia rodziny) albo składam wypowiedzenie, albo godzi się na obecność Fuksia przez 2 tygodnie w salonie. Jakoś się zgodził![]()
Fuksio natychmiast trafił do weta, który nie mógł dać 100 procentowej pewności, że kotek da radę przeżyć. Był na skraju wyczerpania. Pamiętam, że faszerował koteczka jakimiś minerałami, witaminami, antybiotykami. Potem leczenie obowiązkowego świerzba w uszkach.
Musicie wiedzieć, że ja od zawsze mam trudności z zchowaniem złotego środka. Popadam zawsze w skrajność. Jak wet kazał witaminki podawać, faszerowałam Fuksia ile się dałoEfekt był taki, że Fuks wyrósł na wielkiego potfooora. Prawie 7 kilo żywej wagi i grama tłuszczu przy tym
![]()
To był kotek od cholery. Gdy miał około roku upodobał sobie wskakiwanie na szafę w przedpokoju. Wróciłam z pracy zmęczona, oglądałam coś w TV, a on sobie właśnie wskoczył i się drze, że chce zejść. Poszłam, zdjęłam. Za chwilę sytuacja się powtórzyła. Poszłam i zdjęłam. Po piątym identycznym numerze się zawzięłam: siedź tam gadzie. Fuksio jednak był uparciuszek i postanowił zejść sam. I zeskoczył tak nieszczęśliwie, że uderzył się ościanę w tylną łapę. Wrzask podniósł taki, że byłam pewna złamania. Zima, środek nocy, a u mnie na wyposażeniu urządzenie do przemieszczania Fiat 126p. Galopem poleciałam do lecznicy. Rentgen, histeria, płacz... co Wam będę pisać. Wyłam lekarzowi w mankiet. Okazało się, że nic się nie stało, łapka tylko stłuczona. Jesooo, jak ja się cieszyłam. Oczywiście w pracy urlop na opiekęPrezes miał pianę na ustach
![]()
Fuksio był ze mną bardzo związany. Gdy jeździliśmy na lato na wieś, chodził ze mną i z suczką na spacery. Zachowywał się jak piesek. W całej wsi nas znali![]()
W 2004 roku zaczęły pojawiać się wymioty. Stopniowo zaczęły być coraz częstsze. Aż do jesieni 2005 wszyscy mnie lekceważyli. Mówili, że u kota to normalne, że zakłaczony itd...
Tymczasem wymioty się nasilały. Badania nic nie pokazywały. Ani krew ani kał ani RTG. Gdy trafiliśmy do ostatniego lekarza, Fuks był już bardzo chory. I było to widać. Ale ciągle nic oprócz skutków nie było wiadomo.
6 marca nasz doktor był na dyżurze od 17.00 Tego dnia jednak wiedziałam, że coś się zdarzy złego. Od samego rana czułam, że to nie będzie taka sama wizyta jak zwykle. I nie mogłam wysiedzieć w pracy. Po 12 wyszłam, żeby być z Fuksiem. I strasznie się bałam, chociaż nie wydarzyło się nic, co by ten strach uzasadniało. Ale przeczucie niestety się nie myliło. Doktor jak zwykle badał Fuksia i nagle wziął moją rękę i przyłożył do brzuszka Fuksika. Poczułam bez trudu... wielkie jajo. Przyszli jeszcze dwaj lekarze i też badali. A potem wyrok: chłoniak.
Fuks był już chudziutki, właściwie w domu się nie ruszał. Szukał spokojnych miejsc i leżał nieruchomo całymi godzinami. Wiedziałam, że czas na rozstanie. Doktor dał nam tyle czasu, ile potrzebowaliśmy. Wyszedł, zostawił nas samych. Długo tłumaczyłam Fuksiowi, że to tylko rozstanie na chwilę. Bo przecież kiedyś do niego dołaczę. Bardzo starałam się nie płakać. Nie chciałam go denerwować. Nie chciałam, żeby myślał, że dzieje się coś złego.
Doktor nie chciał się zgodzić, żebym była do końca. Ale wystarczyło, że spojrzałam na niego tylko raz i tylko raz powiedziałam "nie zgadzam się na wyjście". Fuksio usnął na moim brzuchu. Przytulony i taki słabiutki. Do ostatniego tchnienia głaskałam futerko, przytulałam pysio do twarzy.
A potem bałam się wrócić do domu. Nie wiedziałam, co mam powiedzieć Femci. Jak to tak, zabrać Fuksia jak zwykle i wrócić bez niego? Jak będziemy dalej żyć?
Minęły prawie dwa lata. Ciągle nie zapomniałam, ciągle boli. I ciągle tęsknię.
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 32 gości