Psotusiu wybacz że nie wkleiłam
po rozmowie z Twoja Pańcia dzwoniły inne Ciocie i tak gadałysmy do poźnej nocki
A potem to juz odprężona zasnełam jak suseł
Pigułka
Mamrotka z Azorkiem mi wytłumaczyli, o co chodzi. Otóż ludzie to naprawdę dziwne stworzenia. Co granica (czyli taki płotek między dwoma krajami), np. na jakiejś rzeczce, to inny język. Jeśli się np. pojedzie wystarczająco daleko, to się trafi na ludzi, którzy nazywają kota „koszka”, a pierogi – perohy. A kiedy się pojedzie w inną stronę, to na psiaka ludzie mówią „dog”. Ale dziwne! Nie rozumiem tego!
Psotek
Mama mi wytłumaczyła, że ludzie mówią różnie, i to wszystko zależy od tego, gdzie mieszkają. A ja myślałem, że można mówić po ludzku, po kociemu lub po psiemu. Dlaczego ci ludzie tak sobie życie komplikują? Najpierw wymyślają różne języki, a potem płacą innym ludziom, żeby ich uczyli tych innych języków! Czy nie mają na co wydawać pieniędzy?
Ja bym im mógł poradzić, co zrobić z tymi niepotrzebnymi pieniążkami. Mogliby np. kupić puszki i zabawki dla mnie, moich sióstr i Mamy, a nawet dla Azorka i jego przyjaciół. A jakby im zostało jeszcze trochę pieniędzy, to mogą zrobić zaopatrzenie dla tych biednych psów i kotów, które nie mają swoich domów, więc muszą żyć w schroniskach. Ola mi opowiadała o schronisku dla bezdomnych zwierząt. Podobno tam jest strasznie ciasno. I jeśli jeden kot jest chory, to może się od niego zarazić strasznie dużo innych kotów.
Ale Ola mi powiedziała, że przecież dla mnie zawsze będzie miała puszki z jedzonkiem. I że starczy jej pieniążków także dla tej pani. Zresztą rzeczywiście następnego dnia ta pani nie przyszła, a my wszyscy dostaliśmy jedzonko zupełnie tak samo jak zawsze. I na dokładkę Ola przyniosła nam nowe piłeczki. Świetnie się te piłeczki kulały po całej podłodze! I na dokładkę miały coś w środku i śmiesznie grzechotały. Lubiłem je turlać łapką i obserwować, co się dzieje.
Pigułka
Któregoś dnia Ola nie pojechała do szkoły, Byłam tym zdziwiona, bo przecież wiedziałam, że Ola musi tam codziennie jeździć, żeby nie być osiołkiem.
Już wiedziałam, że osiołek to takie szare zwierzątko, które ma cztery łapki i kopyta. I tymi kopytami lubi kopać innych, po prostu dla przyjemności. I jest uparte. No to nie chciałam, żeby Ola była osłem i nas kopała.
Mamrotka wytłumaczyła mi, że ten dzień nazywa się niedziela i w ten dzień ludzie nie chodzą do szkoły ani do pracy (chyba że naprawdę muszą, tak jak Pan Doktor), tylko odpoczywają i razem jedzą obiad i idą na spacer. Niektórzy idą też do kościoła.
No to zmartwiłam się trochę, bo przecież Mama i Mamrotka nie zawsze czuły się dobrze. I co będzie, jeśli akurat w ten dzień poczują się gorzej, skoro NIKT nie pracuje? Ale Mamrotka mi wytłumaczyła, że to wcale nie jest tak źle. Wiele razy jej się zdarzało, że czuła się fatalnie właśnie w niedzielę. I jeśli nawet jej ulubiony Pan Doktor miał akurat wolne, to w lecznicy były Jego Koleżanki lub Koledzy. I zawsze miał jej kto pomóc. Więc przestałam się martwić przynajmniej tym.
Ale potem zaczęłam się zastanawiać, skąd w takim razie wezmę dekoracje na stół i co położę na talerzykach. Jednak Azor wcześniej sprawdził, że Ola przed tą całą niedzielą przyniosła znacznie więcej niż normalnie jedzonka dla nas wszystkich. I Azor był pewny, że nie będziemy głodni. Zresztą dawniej też codziennie miałam czym nakarmić te moje kochane głodomorki, choć w naszym życiu było już kilka niedziel, tylko ja o tym nie wiedziałam, że ten dzień się tak nazywa, więc się nie przejmowałam nazwą.
Było miło, bo wszyscy byli razem – my, Ola, Oli brat, ich rodzice, a nawet Oli babcia. I wszyscy się lubili i żartowali ze sobą. A Ola ze swoją mamą długo, długo były w kuchni i rozmawiały. A poza tym to robiły jakieś dziwne rzeczy, obierały ze skórek jakieś dziwne rośliny, kroiły je i wrzucały do garnków z wodą. A potem te garnki ustawiały na takim dziwnym meblu, który nazywały kuchenką. Potem robiły coś jeszcze dziwniejszego – zapalały zapałkę, kręciły takimi śmiesznymi guziczkami, które były na jednej ściance kuchenki, a zapałki wkładały pod garnki. I nagle pod garnkami coś zaczynało się świecić i syczeć.
Mamrotka powiedziała, że w kuchence płynie takie śmieszne coś, co się nazywa gaz. I jak się zapaloną zapałkę przybliży do rurki, w której płynie gaz, to się zrobi ogień. I to właśnie ten gaz tak syczy, zanim się zapali. No i jest wtedy gorąco. Biedne roślinki – każda musiała bardzo długo wytrzymać w tym garnku, do którego ją Ola wrzuciła.
To się nazywało, że Ola ze swoją Mamą robiły obiad. Ależ one sobie komplikowały życie! Czy nie łatwiej byłoby zrobić obiad tak jak ja? Miałyby więcej czasu na ozdabianie stołu, gdyby nie „gotowały”, tylko podawały gotowe jedzonko z puszek!
Psotek
Ludzie są rzeczywiście dziwni. Komplikują sobie życie, jak to jest tylko możliwe. Np. po co to całe gotowanie? Przecież wystarczyłoby otworzyć puszkę, ładnie ułożyć jej zawartość na talerzykach i postawić ozdoby tak, jak to robiła Pigułka. Ale Ola powiedziała, że ona po prostu lubi gotować i że w czasie gotowania może spokojnie porozmawiać ze swoją mamą o różnych sprawach.
W tym czasie Oli brat i tata ustawiali na stole różne naczynia, które miały różne kształty. I też rozmawiali. Ale zwykle nie pamiętali o kwiatach ani świeczkach. Za to stawiali na stole szklankę z dziwnymi, kolorowymi papierkami, które nawet ciekawie szeleściły. Oni te papierki nazywali serwetkami. I po każdym daniu wycierali sobie nimi pyszczki – a potem je wyrzucali. Nie rozumiem, jak można niszczyć te kolorowe papierki! Przecież one są takie ładne i tak fantastycznie szeleszczą!
Ci ludzie to jednak strasznie wszystko niszczą! Ja bym umiał tym wszystkim lepiej zarządzić. Tylko że mi niezbyt wypadało, bo to przecież nie był mój dom, tylko Mamrotki i Oli. A Mamrotka uważała, że Ola jest cudowna i wszystko robi tak, jak trzeba.
Że Ola jest cudowna – nie przeczę. Przecież to dzięki niej mieliśmy gdzie mieszkać i co jeść. I ona się przecież opiekowała nami i pilnowała, żeby Mamę i Mamrotkę zawieźć do Pana Doktora, jeśli któraś z nich tego potrzebowała. Ale przecież mogła robić błędy, prawda?
Dopiero Azor mi wytłumaczył, że to nie wina Oli, bo wszyscy ludzie tak właśnie robią. I to nie ich wina, że nie umieją sobie umyć pyszczków łapkami tak jak my.
Kiedy minęła niedziela, Ola musiała znów iść do szkoły. Przed wyjściem prosiła mnie, żebym w czasie jej nieobecności zaopiekował się Mamą, Mamrotką i siostrami. Miał mi w tym pomagać Azor. Jednak on po chwili wybiegł, bo usłyszał, że woła go Burek i inne psy. Ja też chciałem pobiec z Azorkiem, ale on się nie zgodził. Powiedział, że przecież przynajmniej jeden z nas naprawdę musi zaopiekować się wszystkimi czterema – jak on to określił – damami. Zresztą Azor wrócił dość szybko.
Podobno razem z Burkiem załatwiali jakieś czysto psie sprawy. I ja jako kot, w dodatku mały, w niczym bym mu nie pomógł, bo pokłóciły się małe pieski. I starsze psy musiały je pogodzić.
Nie rozumiem, dlaczego one się pokłóciły – przecież ja zawsze umiałem żyć w zgodzie z innymi kotami i psami, więc one by też tak mogły. Ale było mi przykro, że Azor nie chciał, żebym mu pomógł. Ja przecież nie byłem już taki malutki, a poza tym naprawdę lubiłem pomagać.
Ale Azor mi wytłumaczył, że naprawdę dużo mu pomogłem. Przecież nie mógłby zostawić Mamrotki, Mamy i moich sióstr bez opieki. A wiedział, że ja się nimi dobrze zajmę. A gdybym sobie sam nie poradził z opieką, to umiem biegać tak szybko, że zdążyłbym go zaalarmować, że coś się dzieje. Ja jednak wolałem, kiedy Azorek był z nami, zwłaszcza kiedy nie było Oli.
Szczerze mówiąc trochę się bałem babci Oli. Ona była już chyba strasznie stara, bo źle widziała i źle słyszała. Ola mi kiedyś wytłumaczyła, że jej babcia w przeliczeniu na koci wiek miała już 17 lat. To strasznie dużo, prawda? I dlatego właśnie miała te kłopoty z widzeniem i ze słyszeniem. Teraz już ją rozumiałem, ale jednak ciągle się trochę bałem, że nie zauważy Pigułki i niechcący zrobi jej jakąś krzywdę. Pigułka przecież zawsze była taka malutka i cichutka. I nawet jak ktoś dobrze widział i słyszał, to mógł jej nie zauważyć. A Azorka to nawet babcia Oli zauważała i rozumiała, o co mu chodzi.
CDN.
