łapiemy Dudusia z urwanym ogonem, czyli opowieść pełna niespodziewanych zwrotów akcji
O Dudusiu pisałam
tutaj (wtedy jeszcze Dudusiem nie był), z prośbą o pomoc - wczoraj w końcu udało nam się go złapać - dziś w nocy miał operację usuwania ogona i kastracji.
Wczoraj w godzinach popołudniowych, w centrum miasta Łodzi odbyła się akcja łapania kota z naderwanym ogonem do najdroższej klatki łapki jaką w życiu widziałam. Klatka ta warta jest pewnie co najmniej 6 tysięcy złotych polskich i rozmiary ma ponad przeciętne.
A było to tak:
Dotarłyśmy z Georginią na wskazane przez panią Katarzynę podwórko i od razu zobaczyłyśmy kota wyżej wymienionego. Szybkie rozeznanie w sytuacji, czy to aby na pewno bohater tej opowieści. Czterooczne potwierdzenie uszczerbku w kocie i idziemy po klatkę. Schodzimy – kota nie ma. Rozstawiamy klatkę, wrzucamy do niej śmierdzącego tuńczyka. Rozwijamy sznurek. Czekamy. Palimy. Czekamy. Robimy obchód. Palimy. Dowiadujemy się, ze kot jest kotką. Czekamy. Pani Katarzyna jako, ze w ciąży wczesnej i przeziębiona udaje się do domu. My w ciążach nie jesteśmy więc zostajemy i zaczynamy marznąć. Jest zimno. Czekamy. Kota będącego kotką nie ma. Szczękamy zębami. Kiciamy. Tracimy nadzieję, ale do diabła nie odejdziemy, bo możemy go (ją) łapać tylko dzisiaj. W końcu dzwoni do nas pani Katarzyna i zaprasza nas na herbatę bo zimno. Odmawiamy bo wejście na 3 piętro jest ponad moje siły. Ale pytam o możliwość wjechania autem na podwórko. Możliwość jest więc Georginia udaje się do auta i już za chwilę mamy świetne warunki do czekania.
Ciepło, miękko, dobra widoczność (jeszcze!) i pozycja siedząca. Teraz to możemy sobie poczekać draniu na Ciebie, tfu, znaczy Pani Draniu. Nie mija 15 minut i zaczynamy widzieć kota za siatką. Znaczy nie jesteśmy pewne czy to coś jest kotem, czy folią, czy ptakiem, ale się rusza.
Wytężamy wzrok i obie się cieszymy, że nikt nie widzi nas marszczących nosy z krótkowzroczności. Wytężone dwie pary oczy to stanowczo więcej niż wytężona jedna para, bo po chwili jesteśmy pewne iż to coś jest kotem na 100%. I jest nasza kotką.
Wyłazimy cudem z samochodu nie robiąc rabanu. Zbliżamy się. Trzymamy za sznurek, znaczy ja trzymam a Georginia robi podchody. Dobra, wszystko fajnie tylko nasza kotka ma nas w nosie, nas, tuńczyka i klatkę. No nic, czekamy. Przychodzi Pani karmicielka. Opowiada o zeszłorocznej ciąży kotki. Bardzo też będzie wdzięczna jeśli uda się ją złapać, bo oprócz tego naderwanego ogona kotka ma też guza pod ogonem. Matko, nowotwór! Musimy ją złapać.
Czekam więc aż jaśnie księżniczka zechce wykonać jakiś ruch i zaszczycić nas obecnością w klatce. Nie wykonuje za to idzie na murek. Drzemać. Jesteśmy u kresu wytrzymałości termicznej. Szczękamy zębami i mamy delirium. Georginia ratuje mi życie wyciągając koc szpitalny z bagażnika. Sama uzbraja się w podbierak. Stoimy więc w centrum Łodzi. Jedna w kocu, druga z podbierakiem. W sumie nikt się nam chyba dziwić nie powinien, w końcu jest sobota wieczór. Trzeba odreagować po całym tygodniu pracy.
Kotka ma nas w dupie więc przenosi się pod Geroginiowy samochód i próbuje zasypiać. Nie możemy nawet wsiąść do środka. Błagam księżną by raczyła wejść do klatki, bo zimno, zapraszam na przejażdżkę. W końcu jaśnie pani wychodzi spod auta, obchodzi je do około i nieśmiało, powolutku wsiada do środka!
Georginia jednym susem znajduje się przy drzwiach i odcina jej drogę. Mamy ją w aucie! Mamy ją! Złapana! Cieszymy się jak wariatki przez 30 sekund. Pani Katarzyna zbiega do nas. Przez chwilę jeszcze się uśmiechamy. Ok, mamy kota, w środku w aucie, my tymczasem jesteśmy na zewnątrz… bez papierosów…
No dobrze, mamy czas, zaraz coś wymyślimy. Kot zaczyna się uspakajać i siada na fotelu. My nie mamy gdzie usiąść i musimy coś wymyśleć. No dobrze, ale mamy przewagę bo jest nas trzy, a ona tylko jedna, ok. ale ona ma samochód, świetnie, ale nie ma kluczyków. Stwierdzamy więc, ze jednak jesteśmy na wygranej pozycji. Będziemy walczyć o Georginiowe auto! Nie damy się!
W końcu kot zaczyna przesuwać się na tylne siedzenie. Nie myśląc długo wskakuję do auta, przedtem szybko się żegnając, w imię Ojca i Syna, jestem w środku. Z dziką bestią na tylnym siedzeniu. Ale mam koc. I papierosy
Robię trzy podejścia do złapania cwanej bestii. Po drugim przerażona kotka uderza nosem w szybę auta. Widzę krew i zaczynam się trząść. Georginia mnie błaga bym się uspokoiła. Powstrzymuję się tylko ze względu na panią Kasię w ciąży, a raczej na zdrowie psychiczne jej nienarodzonego dziecka. Poczym spokojnie biorę kotkę przez koc i umieszczam w kontenerze…
Udało się! Mamy ją! Pędzimy na sygnale do lecznicy! Szybko, przecież trzeba ją uratować! Ten ogon, ten nowotwór!
Na miejscu weterynarz w asyście uzbrojonego w rękawice pana wyciąga biedną kotkę z kontenera. Rzeczywiście, ogon wygląda fatalnie. Chce mi się płakać. A co z nowotworem. Owszem, jest, są, nawet dwa. Nazywają się jądra
Początek końca
Piękny pingwinowaty kawaler został ochrzczony Hirkiem. Pani Katarzyna odwiedziła go dziś w szpitalu i zapłaciła za jego operację. My natomiast odebraliśmy go po 18. Zawieźliśmy do kochanej Elfridy i przechrzciliśmy na Dudusia. Jeśli Duduś wyzdrowieje i zechce się ucywilizować to będzie miał dom. U Pani Kasi. Duduś, stary, liczymy, ze zechcesz skorzystać z tej szansy.
Podziękowania
Dziękuję
pani Katarzynie, która nie przeszła obojętnie koło Dudusiowej biedy ze swojego podwórka i która przez tydzień próbowała go łapać wraz ze swoim mężem. Dziękuję jej, że nie postąpiła jak statystyczny obywatel zgłaszający „problem” tylko postanowiła go czynnie rozwiązać. Dziękuję, że zapłaciła za jego operacje.
Dziękuję
Georgini za pomoc w łapaniu i użyczenie najdroższej na świecie klatki łapki, czyli swojego samochodu, oraz za wspólne marznięcie i podtrzymywanie na duchu oraz wsparcie techniczne i metodyczne.
Dziękuję
Elfridzie, która przyjęła pod swój dach Dudusia i użyczyła mu kawałek kuchni, by spokojnie mógł dojść do siebie. Dziękuję jej za miejsce i opiekę, którą go otoczy i za to, ze spróbuje mu pokazać, ze ludzie nie są źli.
Dziękuję
lekarzom z lecznicy Sowa za wspaniałą operację i przechowanie Dudusia po operacji.
Dziękuję
Dudusiowi za chęć współpracy i liczę, ze da z siebie wszystko.
a oto Duduś
