Dziekuje za Wasze porady, bardzo liczę sie z Waszym zdaniem
Wlasnie wróciłam od weterynarza, bo małej oczko łzawiło, chodziła z przymkniętym okiem, a wiadomo, ze skoro kastracja zbliża sie wielkimi krokami to trzeba w porę reagować bo chora kotka do zabiegu to nic dobrego by z tego nie było. W gabinecie, do którego chodzę przyjmuje zarówno Pani weterynarz jak i Pan. Na kastrację umówilam sie z Panem, bo on przeprowadza tego typu zabiegi, a poza tym akurat był wtedy w gabinecie. Dzisiaj przyjmowała Pani - na moje stwierdzenie, ze tylko sprawdzamy czy wszystko jest okej, bo w czwartek kastracja stwierdziła, ze ona by sie z kastracja wstrzymała, bo to jeszcze dziecko jest, bo to zahamuje jej wzrost, bo za szybko. Trzeba czekać az dojrzeje. Do konca wizyty to samo w kółko. Potem stwierdziła, ze dajemy antybiotyk na oko. Po moim pytaniu czy to jest konieczne powiedziała, ze antybiotyk daje bardziej dla mnie niz dla kota, zebym sie nie martwiła. Powiedziałam, ze przyszłam tu zeby kotu pomogła a nie mi to powiedziała, ze mam obserwować do jutra i jesli sie pogorszy to jutro wykupić antybiotyk a jesli nie to nie podawać. Czyli wychodzi na to, ze gdybym nie dopytała to bez sensu faszerowalabym kota antybiotykiem (zakładam najlepsza wersje, ze jutro bedzie lepiej). Dodatkowo weterynarz, z ktorym jestem umówiona na kastrację powiedział mi, ze kotka minimum 12h bez jedzenia musi byc, a ona do mnie, ze 8h wystarczy. Czy tylko mi sie wydaje, ze skoro pracują w jedym gabinecie a nie ma podane kto przyjmuje w ktory dzien to albo nie powinna sie wtrącać w moje ustalenia z innym lekarzem albo powinni ustalić jedna wersje? Czy ja za duzo wymagam? Przyszłam do domu tak wkurzona po tej wizycie, ze ledwo sie trzymam.