Po pracy miałam jechać na zakupy i później na imprezę imieninową, ale wyszło inaczej.
Wstąpiłam po drodze zobaczyć jednego kocura, trochę dziki i nieufny, ale pomału się oswaja. Miałam sygnał że nie najlepiej się czuje. Nie wychodził cały dzień z piwnicy, ale udało mi się stamtąd wyciągnąć. Strasznie płakał, trząsł się i ledwo trzymał się na nogach, nawet nie bardzo się bronił jak zabierałam go do weta tam gdzie jest Busia. Przywitali mnie, "jeszcze jeden?!".
Kot został zbadany, pobrano mu krew i zrobiono testy. Jego stan jest ciężki. Temperatura 36 stopni, odwodniony tak że skóra podnoszona nie wracała tylko sterczała podniesiona. Wychudzony, waży 2,450 kg. Ma braki w uzębieniu. Nie jest młody, ale też nie wykastrowany. Dostał dwie kroplówki, potem dwa silne antybiotyki. Wyniki wykazały silną anemię, podwyższoną glukozę, przy tym w trakcie badania reagował bolesnością w okolicach nerek. Nie można było biochemii zrobić dzisiaj bo z próbki krwi wytrącił się taki glut i osobno osocze. Testy FIP i FELV ujemne. Ale nie wiadomo co z nim będzie, czy przeżyje. Został w lecznicy. Trzy godziny z nim spędziłam przy podawaniu kroplówek i badaniach, inaczej miał wyglądać ten dzień i chyba za dużo tych biedulek spotykam. Ale gdybym zostawiła go w tej piwnicy to jutro już musiałabym go pochować.


Wreszcie trochę się ogrzał na termoforku i tak leżał w półśnie.