Przyjeżdżaj w każdej chwili.
Do wytwórstwa przystąpię w niedzielę.
Nie mogę zapomnieć o tych rogalikach.
Jeszcze o Stambule.
Opowiastka ilustrowana o panu z kociołkiem:
Pełna zachwytu dla odmienności miasta pałętałam się uliczkami starego Stambułu i mój zachwyt był odwrotnie proporcjonalny do szerokości ulic. Na jednej z takich uliczek opodal mini skwerku stał pan ze złotym baniaczkiem na wózku. Baniaczek miał z boku rurkę-komin, z którego uchodziła para.
Podchodzę i pytam co to. "Salep" odpowiada pan. "Że co?" pytam."Milk, hot milk". No dobra, myślę sobie, mleka na
ulicy jeszcze nie piłam. Pan nalał płynu do kubeczka, obficie posypał cynamonem, uiściłam 1,5TL, powąchałam zawartość kubeczka i aż się uśmiechnęłam z błogości. Obok skwerku leżały stare palety, w sam raz na ucztę. Usiadłam na jednej i popijałam. Gęste, słodkie, mleczne i cynamonowe. Siorbałam, koty przychodziły zobaczyć czy się podzielę, mułla czy inny muezin wrzeszczał z minaretu, że nie ma Boga prócz Allaha, co wywoływało dodatkowy uśmiech u mnie oraz u kotów i było mi zwyczajnie dobrze.
Po powrocie do domu wklepałam w googla słowo Salep i dowiedziałam się, że to wcale nie było mleko tylko napój z mielonego korzenia orchidei, tradycyjnie pijany w okresie zimowym ze względu na swoje właściwości rozgrzewające
No proszę. Korzeń orchidei.
