Już zagłosowałam.
Kasieńka ma się już troszkę lepiej. Bardzo mnie martwiła, bo siedziała w jednym miejscu, na posłanku w przedpokoju i ruszała się tylko do kuwety i żeby się wody napić. Z psiej miski oczywiście (chyba tam jakąś lepszą leję).
Poza tym tkwiła bez ruchu z półprzymkniętymi oczami i nie reagowała na nic...

Wstawiałam jej do tego posłanka miseczkę z jedzonkiem, to nawet głowy nie podnosiła. Stawiałam ją na łapki i pochylałam delikatnie główkę w stronę miski, to dzióbała trochę. Za chwilę patrzę, leży obok niedojedzonej michy, skulona, z półprzymkniętymi oczami. Znowu ją stawiałam, pochylałam główkę w kierunku jedzenia, znów trochę dzióbnęła.
Była taka... bezwładna, jak szmaciana lalka, aż się bałam co zastanę wczoraj po powrocie z pracy. Czy w ogóle będzie jeszcze żyła.
Jednak żyła, żyła... i żyć zamierza. Niezłomny duch tkwi w tym małym ciałku.
Burczy na kociarstwo i krótko wszystkich trzyma. Na kolację zeszła do kuchni. Sprawdziła wszystkie michy, ale do swojej nie dopuściła nikogo.

Smakuje jej Sanabelle na sierść i skórę oraz karma hypoalergiczna Royala, którą dostaje moja Chajka.
Z mokrym trochę gorzej. Bardzo jest wybredna. Ale radzimy sobie. Smakuje jej bardzo conva instant. Robię jej taką niezbyt rzadką papkę, to wylizuje miseczkę do czysta.
Wieczorkiem na posłanko, na którym leżała wskoczył Bodzio, mój ślepy trójłapek. Usłyszałam groźne burczenie, wchodzę do przedpokoju. Bodzinek stoi sztywno na tych swoich trzech łapinach i nie bardzo wie, co ma zrobić, a Kaśka leży i buczy. W końcu doszedł do wniosku, że nie ma się czym przejmować i uwalił się obok Kasi. Ta poburczała, poburczała i dała sobie spokój. Przytuliła się do Bodzia i zasnęli oboje. Pstryknęłam im fotkę.
W nocy obudził mnie hurkot z kuchni. Zaglądam, a tam Kaśka wyciągnęła skądś łupinę od orzecha i bawi się na całego. Jak mały kociak. Biegała, wyskakiwała do góry, rzucała ją daleko przed siebie, goniła. Kardamon chciał się przyłączyć, ale oględnie mówiąc, nie otrzymał zaproszenia.
