Ponieważ Internet dziś stroi fochy i znienacka się zawiesza, więc szybciutko (i z nadzieją, że tym razem się uda): tadam!
Dziś gwiazdą wieczoru jest ... Kredkiszon!
Kredkiszona opchany po uszy postanowiła oddać się "zajęciom w podgrupach", czyli... uwalić się na środku pokoju w celu obserwacji wszystkiego, co się dzieje w mieszkaniu, tudzież toalety (nader skrupulatnej - jak zwykle zresztą)



Bywają momenty, kiedy Kredka przypomina sobie jak to jest się bawić i muszę przyznać, że te chwile są coraz częstsze i coraz dłuższe (zdjęcia kiepskie, bo chwyciłam aparat i pędziłam na złamanie karku)



Patrzę tak sobie na Kredkę, małą arlekinkę, i cieszę się. Cieszę się, że (w swojej łaskawości) dała mi się złapać. Bo sami pomyślcie, która kotka dałaby się tak po prostu zapakować z "przyległościami" do transportera? i to komu! Ignorantce, która w życiu kota nie "zgarniała" z ulicy. Magia? Przeznaczenie? A grzyb wie. Niektórzy mówią, ze czekała na mnie. Mam wierzyć w przeznaczenie? A może to przypadek, który (jak mawiał Czechow) rządzi światem? Nieistotne. Tak, czy inaczej trafiłam na kotkę-ideał. Tak spokojnego stworka nie widziałam. Kredka jest kocim odpowiednikiem stoika. Nawet zewnętrznie. Nie biega, a chodzi, porusza się statecznie, ale nie człapie. Ma refleks, tak, ale on ujawnia się tylko kiedy ... widzi moje koty.

Jesteśmy razem już prawie trzy miesiące, ale Kredkiszonka (w odróżnieniu od swoich dzieci) nie przywykła do moich pokemonów. Cały czas się ich boi - syczy na nie, burczy, a nawet podbiega i odpędza ze "swojego pokoju". Tak, bo Kredka uznała pokój, w którym mieszka za swój i nie chce w nim widzieć nikogo poza swoimi dziećmi. Szkoda, bo cokolwiek mówić o naszych kotach (że leniwce, że sępy, że terroryści-wymuszacze), to w stosunku do całej trójki "nowych", oba zachowały się i zachowują nadal wzorowo. Pełny pacyfizm, żadnych łapoczynów. Nawet Gluc I Niechętny mruczy rzadko i właściwie z obowiązku.
I żal mi Kredki, bo ma wielką ochotę pozwiedzać mieszkanie, a boi się. Od kilku dni wychodzi, co prawda, ale spokojna jest tylko kiedy nie widzi moich kotów. Kiedy tylko je zobaczy, zaczyna na nie syczeć i błyskawicznie wraca do siebie. I siedzi w progu.

Najszczęśliwsza jest kiedy jestem z nią. Wtedy zagaduje, głaszczemy się, po chwili daje "baranki", ociera główką. Chciałaby, żebym nie wychodziła, ale kiedyś muszę. I czuję, że nawet kiedy widzi mnie (bo kiedy jestem w domu, drzwi do pokoju są stale otwarte), patrzy smutno i czeka.
Nie wiem co ją spotkało takiego, że nie może się otworzyć na koty tak, jak błyskawicznie otworzyła się na nas. Dostała bęcki od dzikusów, bo była domowa i nie umiała się obronić? Możliwe, bo i teraz woli schronić się w "swoim pokoju". Biedna mała arlekinka...
Marzy mi się, żeby osiadła na swoim, w domu, w którym nie będzie kotów, ale będą kochający ludzie, ludzie którzy przyjmą ją jak swoją - pogłaszczą, posłuchają co ma do powiedzenia, położą przy oknie poduchę... Ona tak lubi "poduszkować".