» Nie mar 09, 2008 19:50
Opowieść trzydziesta szósta
„ Dni stawały się coraz dłuższe i coraz cieplejsze. Przez otwarte okno dolatywał zapach kwitnących lip i leniwe brzęczenie pszczół . Promienie słońca przesuwały się po moim grzbiecie, a w ich smudze tańczyły drobiny złocistego kurzu.
Rozleniwiony, senny spędzałem dni spoglądając w bujną zieleń za oknem, a w parne, duszne noce włóczyłem się krętymi uliczkami, lub alejkami starego parku. Nad moją głową przelatywały bezszelestnie nietoperze, w konarach drzew pohukiwały sowy, a spomiędzy liści prześwitywały gwiazdy.
Którejś nocy wspiąłem się na jedno z drzew, przysiadłem na grubej gałęzi i spojrzałem w górę. Księżyc był już prawie w pełni i swoim blaskiem przyćmiewał gwiazdy. Nagle…wydało mi się, że pomiędzy migoczącymi światełkami dostrzegłem jedno wyraźniejsze, większe, które zawadiacko mrugało w moją stronę. Byłem prawie pewien, że rozpoznałem ją pośród tysiąca innych – moją gwiazdę, która spoglądała na mnie świecąc nad dachem bielonego dworku, nad werandą, nad strzechą malutkiej chatki.
- Marzyłem, o tobie…- szepnąłem unosząc wysoko głowę. – Śniłem o tobie…gdzie byłaś ?
Ale gwiazda tylko błysnęła trochę jaśniej i ukryła się za chmurą.
W oddali zagrzmiało.
Zsunąłem się na dół, w gęste paprocie i pobiegłem w stronę domu. Gdy błękitne światło błyskawicy rozjaśniło niebo wskoczyłem na parapet. Siedziałem w otwartym oknie dopóki pierwsze ciepłe, ciężkie krople nie zaszeleściły w trawie.
Wślizgnąłem się do pokoju i usadowiłem na swoim miejscu.
- Już czas – szepnęło coś za moimi plecami tak niespodziewanie, że aż drgnąłem. Odwróciłem się, ale nie dostrzegłem nikogo, tylko nieduży , szary cień, który przemknął po ścianie i zniknął w ciemnym przedpokoju.
- Już czas – powtórzyłem wpatrując się w okno, za którym szalała czerwcowa burza.
Rankiem na niebie pojawiła się ogromna tęcza, która – przysiągłbym – brała początek wśród paproci rosnących kępą w środku ogrodu i prowadziła szerokim lukiem za horyzont, gdzie kończyło się miasto, a zaczynał sosnowy las.
Przed moimi oczyma, kolejno zaczęły przesuwać się znajome krajobrazy, znajome twarze.
- Już czas, już czas – jeden po drugim odzywały się znajome glosy.
Zasłuchany nie dosłyszałem warkotu silnika, ani nie dostrzegłem jak stary samochód powoli wyjechał za bramkę i dopiero wieczorem zorientowałem się, że wnuk wyjechał. Z biurka znikła sterta notatników, a z oparcie krzesła – stary, wyciągnięty czarny sweter.
Poczułem, jak ogarnia mnie złość – stałem na półce, w pokoju, do którego wnuk planował powrócić nie wiadomo kiedy, pozostawiony jak niepotrzebny balast, zapomniany, porzucony, osierocony.
Z uczuciem głębokiej urazy i żalu doczekałem wieczora.
A dzień, jak na złość wydawał się dłuższy niż inne…
Kiedy słońce znikło za czubkami drzew i rodzice chłopca zasiedli do kolacji podjąłem decyzję.
Łapy swędziały mnie z niecierpliwości, czubek ogona drgał, jakby była w nim niewidzialna sprężyna, a wąsy poruszały się nerwowo.
Zapadł lekki, niebieskawy zmierzch, a z paproci wyleciały całe roje świetlików. Zeskoczyłem z półki i z uniesionym w górę ogonem zszedłem na dół.
Zatrzymałem się w drzwiach i spojrzałem w stronę siedzących za stołem ludzi.
- Do widzenia – zamruczałem.
Matka chłopca drgnęła i odwróciła głowę, ale zdążyłem już ukryć się w panującym w przedpokoju półmroku.
- Co to było ? - zapytała.
Ojciec chłopca wstał i rozejrzał się dokoła.
- Może jakiś skrzat spieszy się na ognisko świętojańskie – powiedział i pocałował żonę w czubek głowy.
Wybiegłem do ogrodu. Obok mnie, kryjąc się w trawie przebiegały malutkie cienie, w zaroślach rozlegały się piski i szepty i wszyscy ci, których nie widziałem najwyraźniej zmierzali w jednym kierunku.
- Chodź – szepnął ktoś prosto do mego ucha, ale zniknął, zanim zdążyłem się odwrócić.
Parkowa alejka nagle zamieniła się w ścieżkę wiodącą kręto poprzez mrok do najstarszej części parku, gdzie zapuszczałem się bardzo rzadko.
Między drzewami tworzącymi ciasny krąg płonęło nieduże ognisko.
Przysiadłem na skraju polany obserwując większe i mniejsze cienie wynurzające się z mroku.
Nagle w mroku odezwały się dźwięki fletu.
Z ciemności panującej w głębi parku wynurzyła się wysoka postać. Na głowie miała rogi, a jej ręce przypominały gałęzie drzewa.
- Leśny…- zaszeptały zgromadzone wokół ogniska postaci.
Leśny przeszedł obok mnie nie przerywając gry.
- Leśny…- zaszumiało w koronach drzew.
Rogaty grajek staną w blasku ognia i dostrzegłem, że futro porastające jego nogi było zielone jak mech rosnący pod pniami sosen.
Odjął instrument od ust i ruchem ręki pozdrowił zgromadzonych.
- Witajcie – powiedział, a głęboki głos zahuczał jak dalekie echo.
Zgromadzeni pokłonili się, ucichły szepty i piski.
- Witajcie zapomniane baśnie – zahuczało echo. – Bądźcie pozdrowieni mieszkańcy drzew, łąk i mokradeł…
Duża czarna żaba podskakując jak pies zbliżyła się do omszałych kopyt Leśnego.
- Witam cię, Licho Błotne – uśmiechnął się Leśny .– I was, strzygi leśne, panny wodne,
południce i chochliki. Ta noc należy do nas, do świata baśni..
Cofnął się, przysiadł na zwalonym pniu i sięgnął po flet. Powietrze wypełniła muzyka – kilka uporczywie powtarzających się dźwięków, porywających do tańca.
Tańczmy, tańczmy, nim ogień zgaśnie,
Dopóki w nas wierzą, póki wierzą w baśnie,
Dokoła, dokoła, póki flet nas woła,
Hej, strzygi, wodnice, wiły, czarownice,
Noc Świętego Jana, noc zaczarowana
Zabrzmiało w powietrzu. Cienie tańczące dokoła ogniska wzlatywały w górę i opadały na ziemię. Patrzyłem jak zahipnotyzowany, a mój ogon poruszał się w takt muzyki.
Zasłuchany nie zauważyłem jak ktoś zbliżył się do mnie.
- Już czas – powiedział i pochylił się nade mną.
Dostrzegłem parę szpiczastych uszu i ciepłe brązowe oczy.
Wstałem i otarłem się o włochate stopy nieznajomego.
- Najpierw pożegnaj się z Leśnym – rzekł tajemniczy nieznajomy i lekko popchnął mnie w kierunku ogniska.
Usiadłem naprzeciwko grajka i muzyka nagle urwała się.
- Witaj Leśny – zamruczałem pochylając głowę.
Sękata dłoń dotknęła mego grzbietu.
- Niech prowadzą cię dobre drogi – rzekł Leśny zupełnie jakby wiedział, gdzie i po co się udaję.
- Niech prowadzą cię dobre drogi – powtórzyli tancerze i flet podjął przerwaną nutę.
Odwróciłem się i wszedłem w gęsty mrok.
Sam nie wiem jak i kiedy znalazłem się na ścieżce. Zrobiłem parę nieśmiałych kroków i podniosłem głowę .Na niebie, tuż nade mną płonęła moja gwiazda…
cdn
Ostatnio edytowano Nie mar 09, 2008 23:25 przez
caty, łącznie edytowano 1 raz

EVIVA L`ARTE - czyli premiera nowej książki ! Ogryzek i przyjaciele w formie drukowanej !!!