Carmen nam się podziębiła, charcząca i kichająca została zabrana do weta. Pierwszy raz świadomie wybrałam zastrzyki

jest całkiem nieźle (dziś czwarty dzień podawania), chociaż dziś przy wkłuciu szarpnęła mi się tak, że cały lek wylądował na mojej twarzy

powtórzone, drugie wkłucie zostało oprotestowane oburzonym miauko-kwikiem, że niesprawiedliwość, że przecież już raz kułam i co to ma być...
W piątek kontrola, ale jest duuuużo lepiej
Niestety, została też zważona - 3,8 kg

z pół kilo w dół by się przydało, więc zagryzając zęby zakupiłam nieco lepszego jedzonka - do tej pory były Miamory i ta półka, bezzbożowe - teraz poszłam w trochę lepsze jakościowo i mniejsze puszki
Żeby ona mięsna była, to bym poszła w mięcho, ale panna żre tylko podroby, ewentualnie mięso ekologiczne - takiego jak my jemy to ona nie rusza. Z ekologa żre

więc cenowo wychodzi podobnie...
Od Tuli same dobre wieści, podobno rusza się dziewczyna coraz chętniej

no i jest kochana oczywiście
Ewa chciała z nią spróbować wychodzenia na smyczy, ale "tatuś" powiedział, że nie, że tego się kotu nie robi

jest nieporozumienie wychowawcze, jak widać...
A ja w zasadzie gotowa do porodu. Spakowana, wszystko wyprane, poukładane, pachnące.
Carmen też się przygotowuje mentalnie:
