Ogarnęłam się

. Spałam dobę z małymi przerwami.
No to teraz trochę technicznie: w czwartek profesor wyjął rurkę, bo było w miarę OK, a dziurka wyszyta. Po północy Meo zaczął oddychać tylko dziurką, która po wyjęciu rurki zaczęła się zamykać (zarastać). No i zaczęła się jazda: Meo wycharkiwał taki bezbarwny śluz, bardzo klejący, który zatykał mu dziurkę, a kot w ogóle nie
przełączał się na oddychanie nosem. Być może, że ten śluz zatkał mu nos i ten sposób oddychania? Od godziny 3 nad ranem liczyłam minuty do kiedy zadzwonię do profesora, żeby się umówić na założenie rurki, cały czas trzymając Meonikowi udrożnioną dziurę i czyszcząc ją. Na nic byłoby pójście do weta obok, bo tam lekarki założyć rurki nie umieją. Profesor nas skierował do dra Kalinowskiego na SGGW, dokąd pojechałam taxi, bo się bałam, czy Meonika dowiozę autobusem (3 przystanki), bo przecież była kwestia udrożniania dziurki do oddychaniai. Czego oczywiście wcale nie trzeba było robić, bo kot przełączył się na nos

. Doktor zatkał Meo dziurkę i pokazał, że ten oddycha nosem, na luziku leżąc sobie na stole na brzuszku z podwiniętymi po kociemu łapkami pod obojczykiem

. Musiałam się prawie zaklinać, że było naprawdę źle...

. No więc doktor założył Meo rurkę (mięciutką), ze znieczuleniem miejscowym tylko (poprosiłam o niepodawanie Lignocainy na wszelki wypadek). No i jest OK.
Meo ładnie oddycha: czasem rurką, czasem nosem. Zjada ślicznie, ale tylko wątróbkę, którą nadal uwielbia (chyba był nią karmiony przez poprzednią, zmarłą Właścicielkę). Kurczak gotowany jest "fuj", no z bólem zjedzony, o karmach kocich nie wspominając

.
Popołudniu powlokłam się z Meo na zdjęcie ostatnich szwów pooperacyjnych - wetki oczyściły rurkę, szwy zdjęły - powiedziały, że bardzo ładnie się zagoiło.
Na razie obserwuję Meonika, uważam na oddychanie (sprawdzam), doktor Kalinowski powiedział, że kwestia tego lepiącego śluzu może być w suchości powietrza w mieszkaniu - tak więc na kaloryferach wiszą mokre ręczniki, a powinien być nawilżacz, ale teraz mnie nie stać. Powiedział też, że mogę spokojnie wstrzyknąć Meonikowi do dziurki 0,5 ml NaCl

, celem "przepłukania". Zwierzę się nie udusi (nie utopi), bo chlorek sodu natychmiast wsiąknie bez szkody dla organizmu, gdyż jest płynem fizjologicznym. Na moje o tak

wytrzeszczone oczy doktor powiedział, że tak pobiera się płyny z płuc do badania - podaje się kilka ml NaCl i potem pobiera trochę do badania. Mogę nawet rurkę przedmuchać "do środka" - Meo najwyżej się zakrztusi, ale to co przyszło ze "środka" organizmu nie zaszkodzi strasznie, jeżeli tam wpadnie z powrotem -> to tak w skrócie.
Natomiast profesor Galanty ma obawy, że to jest ślina, która, niestety, wpada przez półotwartą na stałe krtań do tchawicy

. Jeżeli faktycznie tak jest - no to dupa, bo fizjologicznie to źle...